Odyssey One: W samo sedno. Evan Currie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Odyssey One: W samo sedno - Evan Currie страница

Odyssey One: W samo sedno - Evan Currie

Скачать книгу

f7a3bf4.jpg" alt="Okładka"/>

      Evan Currie

      ODYSSEY ONE

      TOM II

      W SAMO SEDNO

      Przekład Kinga Składanowska

      

      Warszawa 2014

      Przekład Kinga Składanowska

      Warszawa 2014

      Tytuł oryginału: The Heart of Matter: Odyssey One

      Text copyright © 2012 Evan Currie

      All rights reserved.

      Published in the United States by Amazon Publishing, 2012.

      This edition made possible under a license arrangement originating with Amazon Publishing, www.apub.com.

      Projekt okładki: Agencja Ilustratorsko-Reklamowa MOTOKO

      Redakcja: Rafał Dębski

      Korekta: Agnieszka Pawlikowska

      Skład i łamanie: PRESS POINT Ewa Jurecka

      Wydawca:

      Drageus Publishing House Sp. z o.o.

      ul. Kopernika 5/L6

      00-367 Warszawa

      e-mail: [email protected]

       www.drageus.com

      ISBN ebup: 978-83-64030-32-1

      ISBN mobi: 978-83-64030-33-8

      Opracowanie wersji elektronicznej:

       Karolina Kaiser

      

      Wynn Currie, mojej matce, która nigdy nie wątpiła, że odniosę kiedyś sukces w swoich literackich poczynaniach. Bez jej wsparcia nigdy nie udałoby mi się zajść tak daleko. Dziękuję, Wynn.

Część pierwsza Powrót do otchłani

      STACJA LIBERTY

       Punkt Lagrange’a cztery

       Orbita ziemska

      Kapitan Eric Stanton Weston szedł zakrzywiającym się korytarzem, który otaczał zewnętrzną stronę olbrzymiej stacji kosmicznej Liberty. Musiał przyznać, że inaczej odczuwał sztucznie wygenerowaną grawitację po czasie, jaki spędził na „Odysei”, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz Układu Słonecznego. Większy łuk wierzchniej ściany stacji sprawiał wrażenie bardziej naturalnego, ale po spędzeniu tak długiego czasu na mniejszych, zwrotniejszych habitatach „Odysei” kapitanowi bardziej podobało się odczucie tamtego sztucznego ciążenia, choć swego czasu niemal przyprawiało go o mdłości. Zobaczył tak dużą część kosmosu, że czasami przyłapywał się na myśleniu o Ziemi jak o prowincji, szczególnie w porównaniu z megamiastem, jakie miał okazję oglądać na Ranquil.

      Obcy świat – a może wcale nie tak obcy, jak zakładał – był niekwestionowaną główną atrakcją ich ostatniej misji. Eric wolałby tylko, aby okazała się większym sukcesem, lecz biorąc pod uwagę potworności i zniszczenie, jakich byli świadkami w trakcie podróży przez trzy systemy gwiezdne, nie brakowało jej niczego, by stała się „najważniejszym punktem programu”.

      Zamiast zwykłego rutynowego rejsu, który miał potwierdzić funkcjonalność stacji dysków „Odysei” oraz innych eksperymentalnych systemów, znaleźli się na trasie prowadzącej przez sam środek wojny, w którą nie zamierzali się mieszać. Eric miał pełną świadomość, że właśnie takie było zdanie większości jego przełożonych. Z drugiej strony, naoglądał się w swojej karierze tyle śmierci, że nie mógł zignorować ludobójstwa, gdy działo się pod samym nosem. Nie miał więc najmniejszych wyrzutów sumienia. Bez względu na to, co widzieli i jakie ponieśli ofiary, był dumny i najzupełniej przekonany, że jego załoga również wyrzutów sumienia nie miała.

      Szedł po liniach wpisanych w podłogę, oznaczających różne sektory stacji, obserwując, jak mapa zanika, gdy mijał strefy bezpieczeństwa.

      Miał spotkanie z admirał Gracen, dotyczące prawdopodobnie nowych rozkazów dla „Odysei”. Żywił nadzieję, że rozkazy nie były podobne do poprzednich, bo po ukończeniu naprawy okrętu ostatnie trzy tygodnie spędził na doprowadzaniu załogi do stanu używalności. Nadszedł czas, by „Odyseja” znów ruszyła w drogę. Podskórnie wyczuwał, że jego załoga jest coraz bardziej podenerwowana bezczynnym siedzeniem w okręcie, który był najszybszą jednostką zbudowaną kiedykolwiek przez człowieka. Steph niemal non stop sprawdzał, czy nadeszły nowe rozkazy, a Eric sam rozkazał kilku swoim młodszym oficerom, by się trochę uspokoili. No cóż, zobaczyli wszechświat i pragnęli więcej.

      Nie miał pojęcia, czy w ogóle poleci na nową wyprawę, jeśli wziąć pod uwagę jego obecny status, wzbudzający „mieszany” szacunek wśród wojskowych, i polityczne realia Konfederacji Północnoamerykańskiej. Niestety, on i większość załogi stali się obecnie czymś, co pozostali określali mianem „oryginałów”. Byli zbyt cenni, zarówno pod względem doświadczenia, jak i politycznym, by ich wyrzucić. Jednakże w szeregach politycznych i wojskowych społeczności narastały pewne negatywne nastroje. Narazili się na niechęć za włączenie Ziemi, przynajmniej w marginalnym stopniu, do większego wszechświata, gdzie śmierć i zniszczenie zdawały się wszechobecne. Teraz musieli radzić sobie już nie tylko z pozaziemskimi mieszkańcami, Kolonistami, ale także z krwiożerczymi i nastawionymi wojowniczo obcymi. Cóż, jeśli ktoś chciał eksplorować kosmos, musiał się liczyć z takim ryzykiem.

      – Kapitanie!

      Eric zatrzymał się, obejrzał przez ramię i zobaczył młodego mężczyznę, porucznika Waltera Danielsa, idącego w jego kierunku. Zaczekał, aż wojskowy zrównał się z nim, a potem skinął uprzejmie głową.

      – Poruczniku.

      – Sir. – Porucznik zatrzymał się i zasalutował. – Komandor Roberts przesyła pozdrowienia. Chciał również, bym to panu przekazał.

      Eric odpowiedział salutem, a potem przyjął od porucznika kartę pamięci, zastanawiając się, czemu Roberts przysłał chłopaka z tym zadaniem.

      – Dziękuję, poruczniku.

      – Nie ma problemu, sir – odparł Daniels. – I tak szedłem do pokoju wypoczynkowego.

      Eric uśmiechnął się nieznacznie, kiwając głową. To by tłumaczyło, dlaczego Daniels odwalał robotę posłańca – miał dzięki temu kolejną wymówkę, by zobaczyć się z pewną chorąży, pracującą w centrum komunikacyjnym Liberty. Eric nie miał mu tego za złe. W czasach swojej młodości robił głupsze rzeczy i był pewien, że jego oficerowie dowodzący niejeden raz okazali mu sporo wyrozumiałości.

Скачать книгу