Syzyfowe prace. Stefan Żeromski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Syzyfowe prace - Stefan Żeromski страница 10

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Syzyfowe prace - Stefan Żeromski

Скачать книгу

umie, to się nie we szkole nauczyło, tylko jedno od drugiego, choć i na błoni za bydłem. Nie wstyd to? Katolickiego śpiewania to ich nie ponaucza, tylko jakiesi ta… a nawet gębą nie można wymówić… I jak dzieci – gadała – zaczną we szkole śpiewać nabożnie, to ten nic, tylko się drze sam, a znowu mądrala Michcik za nim i nie dadzą dzieciskom Pana Boga pochwalić. Do czegóż toto podobne? A tu płać, dawaj na niego osypkę[68]!”. Dyrektor się spytał: „Często też nauczyciel tak po rusku śpiewa z dziećmi?”. „Co dzień śpiewa! – wrzasnęły wszystkie razem. – To się przecie łatwo przekonać. Choćby i jego samego się spytać, przecie się nie może w żywe oczy zaprzeć! Nieraz to nawet ani jednemu na książce nie pokaże, tylko od samego rana wyśpiewują…” – trajkotała Piątkowa. „Tak wy niedowolne[69] panem Wiechowskim – spytał się ich dyrektor – dlatego, że on uczy po rusku?” „A i mamy być dowolne! Dopraszamy się, wielmożny naczelniku, żeby go zabrać, a innego dać, co by po polsku uczył, a nie, to… nam ta szkoła niepotrzebna. Dzieciska się ta same nauczą, jak które chętliwe, i przypowiastki se przeróżne wyczytują z książek, a ten ogłupia do reszty, i pokój. Albo mu zakazać tych śpiewów…” „Dobrze, dobrze” – rzekł dyrektor i poszedł tu do ciebie.

      – Chi-cha! – zaśmiał się pan Wiechowski. – Tak to mię oskarżyły! A niechże im też Pan Jezus da zdrowie!… Samem nawet zapomniał dyrektorowi powiedzieć o tym śpiewaniu. Chy… – wrzasnął nagle, wywijając po stancji jakieś kozackie hołubce. Zziajany stanął przed żoną i rzekł:

      – Marcysiu, wykpiłem się! Podwyższy mi pensję! Jeszcze lepiej stoję niż ten Pałyszewski. Wiesz ty co, żoneczko czarnobrewko, palnijmy sobie to piwko, co go dyrektor pić nie chciał. Okropnie my smakuje…

      Pani Wiechowska zgodziła się bez trudu i nauczyciel zaczął żłopać szklankę po szklance. Sama pomagała mu w tym dosyć skutecznie. Nawet Józia, Marcinek i służąca dostali każde po ćwierć szklanki. Skończywszy z piwem, pan Wiechowski zaczął napierać się o gorzałeczkę. Wkrótce potem Marcinek słysząc w pokoju wrzask okropny uchylił drzwi i zobaczył z przerażeniem, że nauczyciel, odziany tylko w bieliznę, siedzi na stole, trzyma w jednej ręce flaszkę z jarzębinówką, w drugiej duży kieliszek, i wymyśla komuś zapamiętale.

      – Chamy, łajdaki! – wrzeszczał pedagog wytrzeszczając oczy – musicie śpiewać, jak wam każę, i gadać, jak wam każę! Wszystkie bechy[70] będą szczekać po russki! Ponimajesz, chołop, mużyczjo? Sam dyrektor własnym słowem wyraził się, że mi pensję podwyższy, ponimajesz, chamskoje otrodje? Bunt chciałyście zrobić? Chi-cha!… Na, w zuby[71]! – wołał, mierząc w niewidzialnych przeciwników.

      Pochyliwszy się zanadto, zleciał ze stołu na sofkę i stoczył się na ziemię. Smaczna jarzębinówka wylała się z przechylonej butelki i długą strugą popłynęła w szparę między deskami. Mały Borowicz ze zgrozą widział potem, jak Małgośka i pani Marcjanna ciągnęły profesora za czuprynę do łóżka i jak tenże profesor, wierzgając nogami i broniąc się pięścią, zapamiętale wyśpiewywał:

      Ach, powstancy kochający

      Udirajut kak zajoncy[72]

      Kiedy tak nauczyciel oddawał się radości, zwierzchnik jego przebywał tymczasem łańcuch wzgórz niezbyt wysokich. Gościniec ciął na ukos pochyłość bardzo wydłużonego pagórka, aż do przełęczy. Stamtąd zjeżdżało się na kilkumilową płaszczyznę, pośrodku której znajdował się gród gubernialny, siedziba oświaty ludowej. Z tej strony wzgórz doliny i wyniosłości okryte były czarnymi lasami. Wśród nich bieliły się szerokie polany z długimi smugami wsi chłopskich. Dzień był ciepły, przecudny. W godzinie południowej słońce literalnie topiło swym blaskiem powierzchnię tej całej rozległej okolicy. Ciepłe tchnienia wiały na kraj lecąc od wiosny, która zza gór, zza lasów szła już w tamte strony. Konie ciągnące karetę szły pod górę noga za nogą, toteż Jaczmieniew nie czuł wcale, że jedzie. Spuścił szybę karety i wygodnie półleżąc na siedzeniu oddawał się marzeniom. Bardzo dawne i niewymownie miłe mary zlatywały ku niemu na skrzydłach powiewów wiosennych i otaczały go rozkoszną ciżbą.

      – Góry, góry… – szeptał, spoglądając ze swego okna na daleki widok. Przypomniały mu się młodzieńcze wędrówki w Bawarii, w Tyrolu, we Włoszech i Szwajcarii.

      Po ukończeniu studiów na wydziale filologicznym w Moskwie Jaczmieniew, zapalony ludowiec, zdecydował się „iść między naród”, osiąść w szkole wiejskiej. Pragnąc wszakże zdobyć i przyswoić sobie metodę pracy, która by dawała plony jak najobfitsze, odbył wycieczki do Szwecji, Anglii, Niemiec i Szwajcarii i we wszystkich tych krajach pilnie studiował szkolnictwo ludowe. Najlepiej poznał Szwajcarię, z kijem w ręku i tornistrem na plecach wędrując od Jeziora Bodeńskiego[73] aż do Lugano[74] i Genewy. W każdej niemal szkole zapoznawał się z nauczycielem, słuchał wykładów, brał udział w wycieczkach i studiował szczególnie tak zwaną Primarschule[75], gdzie nauczanie rozpoczyna się od wesołych gawęd i zabaw na świeżym powietrzu.

      Teraz, jadąc, wspomniał sobie pewne małe dziewczątko w ogromnych trzewikach podbitych gwoździami, z wielkim parasolem w ręku idące do szkoły w szarugę i wicher ze swej chaty sterczącej pośród chmur, gdzie tylko koza, karmicielka rodziny, żywność dla siebie wynaleźć zdoła i gdzie człowiek biedniejszy jest stokroć niż koza.

      Cóż by dał za to, żeby jeszcze raz w życiu pójść z sześcioletnimi obywatelami wolnego Schwizerlandu[76] do lasu, szukać z nimi ukrytych między liśćmi „zwerglów[77]” w wielkich, spiczastych czapkach, a z ogromnymi brodami… Ach, cóż by dał, ażeby wrócić do tamtej młodości, toczyć długie rozprawy z uczciwymi belframi wiejskich szkółek szwajcarskich, długo w noc z nimi radzić o sposobach zniesienia ciemnoty w „strasznej Rosji” i mieć w piersi prawe, szlachetne serce!…

      I nagle dyrektor Jaczmieniew zapłakał…

      Ciepły wietrzyk wzmagał się, gdy kareta dosięgła szczytu góry.

      – Ach, jakże jestem już stary, jak bardzo stary… – szepnął do siebie Jaczmieniew. – Przeszło, minęło niepowrotnie, rozwiało się niby mgła nad jeziorem. Wczoraj, zda się, człowiek z kijem w ręku łaził po skałach, ażeby się nauczyć, jak najlepiej, najszybciej, najhumanitarniej rozniecać światło wpośród ciemnych mas chłopstwa, a dziś… Nie należy szerzyć oświaty w kosmopolitycznym znaczeniu tego wyrazu, lecz należy szerzyć „oświatę rosyjską”. Na to zdał się cały Pestalozzi[78]… Pragnąc za pomocą zruszczenia tych chłopów polskich istotnie przyczynić się do szybkiego rozwoju Północy na drodze cywilizacji, należałoby to zrobić tak skutecznie, ażeby chłop tutejszy ukochał Rosję, jej prawosławną wiarę, mowę, obyczaj, ażeby za nią gotów był ginąć w wojnie i pracować dla niej w pokoju. Trzeba by więc wydrzeć z korzeniem tutejszy, iście zwierzęcy, konserwatyzm tych chłopów. Trzeba by zburzyć tę odwieczną, swoistą kulturę niby stare domostwo, spalić na stosie wierzenia, przesądy, obyczaje i zbudować nowe, nasze, tak szybko, jak się buduje miasta w Ameryce Północnej. Na tym gruncie dopiero można by zacząć wypełnianie

Скачать книгу


<p>68</p>

osypka – opłata w zbożu.

<p>69</p>

niedowolny (z ros.) – niezadowolony.

<p>70</p>

bechy – bachory.

<p>71</p>

ponimajesz (…) w zuby (ros.) – rozumiesz, chłopski parobasie (…) rozumiesz, chamskie nasienie (…) Masz w zęby.

<p>72</p>

Ach, powstancy (…) zajoncy – piosenka śpiewana przez żołnierzy rosyjskich ścigających powstańców 1863 r.; udirajut kak (ros.) – uciekają jak.

<p>73</p>

Jezioro Bodeńskie – jezioro podalpejskie na pograniczu Szwajcarii, Austrii i Niemiec.

<p>74</p>

Lugano – miasto w południowej Szwajcarii na pograniczu Włoch.

<p>75</p>

Primarschule (niem.) – szkoła początkowa.

<p>76</p>

Schwizerland – Szwajcaria.

<p>77</p>

zwergl (niem.) – karzełek, krasnoludek.

<p>78</p>

Jan Henryk Pestalozzi (1746–1827) – wybitny pedagog szwajcarski, zwolennik powszechnego nauczania i swobodnego rozwijania wrodzonych uzdolnień ucznia.