Syzyfowe prace. Stefan Żeromski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Syzyfowe prace - Stefan Żeromski страница 4

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Syzyfowe prace - Stefan Żeromski

Скачать книгу

nocna lampka, ustawiona w kącie izby, oświetlała jedną ścianę i część powały. Marcinek ujrzał czyjeś olbrzymie, grube i tłuste kolano wystające spod pierzyny, nieco dalej wielki nos i wąsy, które poruszały się miarowo wskutek chrapania, jeszcze dalej półokrągły koszyk wyszyty paciorkami, a przy mdłym świetle błyszczący jak kły obnażone.

      Uczucie osamotnienia, graniczące z rozpaczą, chwyciło małego szlachcica stalowymi szponami. Wzrok jego latał niespokojnie od przedmiotu do przedmiotu, z miejsca na miejsce, szukając czegoś znajomego i bliskiego. Spoczął wreszcie na tym kącie kanapki, gdzie siedzieli rodzice, ale i tam spał ktoś obcy. Z kątów izby zasnutych mrokiem wychylał się strach wielkooki, a widok gratów stojących w półświetle zdawał się grozić w sposób złowrogi. Długo malec siedział na posłaniu, patrząc bezsilnie i nie będąc w stanie najsroższym swoim cierpieniem odgadnąć, po co to wszystko z nim zrobiono, co to znaczy, dla jakiej racji tak jest męczony.

      Nazajutrz, po nocy źle przespanej, obudził się bardzo nierychło. W mieszkaniu nie było nikogo, łóżko nauczycielskie było posłane, kanapka uprzątnięta. Za drzwiami, obok których wisiał kalendarz i dyscyplina, rozlegało się prawie nieustające kaszlanie i cichy pomruk rozmów, urozmaicony od czasu do czasu przez śmiech rubaszny albo płacz hałaśliwy.

      Marcinek, rozciekawiony do najwyższego stopnia, wyskoczył z łóżka, ubrał się co tchu i nasłuchiwał pod tajemniczymi drzwiami, które wczoraj taki miały pozór, jakby prowadziły do pustego lamusa, a dziś były zasłoną jakiegoś interesującego widowiska.

      – A co to, kawaler ciekawy zobaczyć szkołę? – krzyknęła nauczycielowa wynurzając się z kuchenki. – A mył się kawaler, czesał się, ubrał ochędożnie[22]? Najpierw trzeba się ubrać, a później dopiero myśleć o zobaczeniu szkoły.

      Marcinek ubrał się z mozołem, bo aż dotąd matka mu pomagała myć się i ubierać, szybko wypił kubek gorącego mleka i czekał. Po śniadaniu nauczycielowa wzięła go za rękę i tak jak stała, w białym kaftaniku, wprowadziła do izby szkolnej. Gdy się drzwi otwarły, w głowie Marcina prześliznęła się zaraz myśl: to jest kościół, nie żadna szkoła…

      Izba była pełna. Na wszystkich ławkach siedzieli chłopcy i dziewczęta. Gromadka najpóźniej przybyłych, nie znalazłszy miejsca, stała pod oknem. Chłopcy siedzieli w sukmankach, w ojcowskich spancerach[23], nawet w matczynych lejbikach, niektórzy mieli szyje okręcone szalikami, a ręce w wełnianych rękawicach; dziewczęta miały na głowach zapaski i chuściny, jakby się znajdowały nie w dusznej izbie, lecz wśród zasp szczerego pola. Wszystko kaszlało, a znaczna większość przed wejściem nauczycielki ćwiczyła się w dawaniu sobie nawzajem sera, której to rozrywki nie byłaby zresztą w możności tym mianem technicznym określić.

      – Michcik, masz tu panicza z Gawronek, pokażże mu szkołę, bo ciekawy – rzekła nauczycielka zwracając się do chłopca siedzącego tuż obok drzwi w pierwszej ławie.

      Był to wyrostek lat już kilkunastu, jasny blondyn z siwymi oczami. Grzecznie posunął się w ławie i zrobił miejsce dla Marcinka, który przycupnął na brzeżku zawstydzony i zmieszany. Pani Wiechowska wyszła, rzuciwszy głośne i stanowcze zalecenie publicznego spokoju.

      – Jakże ci na imię? – spytał Michcik uprzejmie.

      – Marcin Borowicz.

      – A mnie Piotr Michcik. Umiesz czytać?

      – Umiem.

      – Ale pewnie po polsku?

      Marcin spojrzał na niego ze zdumieniem.

      – Pa russki umiejesz czitat'[24]?

      Marcin zaczerwienił się, spuścił oczy i wyszeptał cichutko:

      – Ja nie rozumiem…

      Michcik uśmiechnął się z tryumfem i zaraz wydobył z drewnianej teczki, zaopatrzonej w sznurek do wieszania jej na ramieniu, chrestomatię[25] rosyjską Paulsona, otworzył tę księgę na zatłuszczonym miejscu i zaczął szybko czytać, potrząsając głową i rozdymając nozdrza:

      – „W szapkie zołota litoho staryj russkij wielikan podżidał k-siebie drugoho[26]…”

      Uwaga małego Borowicza była zupełnie pochłonięta przez rozmowę z Michcikiem. Tymczasem ze wszystkich ławek wyłazili z wolna uczniowie i przybliżali się krok za krokiem, szturchając jedni drugich i wyglądając zza ramion. Utworzyło się wkrótce dokoła Michcika i Borowicza zwarte audytorium dzieci. Wszystkim oczy zdawały się wyskakiwać na wierzch z ciekawości. Stali w milczeniu, patrząc na Marcinka bez zmrużenia powieki i tak nieruchomo, jakby w paroksyzmie[27] ciekawości stężeli.

      Tymczasem Michcik wciąż czytał ów wiersz szybko i coraz szybciej. Skończywszy, jeszcze raz tryumfująco spojrzał na Borowicza i rzekł:

      – Tak się czyta! Zrozumiałeś też co?

      – Nic a nic… – odrzekł nowicjusz rumieniąc się po uszy.

      – E, nauczysz się jeszcze i ty – rzekł tamten protekcjonalnie. – I ja se myślałem, że trudno, a teraz i stichi[28] na pamięć umiem, i rachonki ci robię po rusku, i diktowkę[29]. Gramatyka, ta to trudna… uuch! Sprawiedliwie! Imia suszczestwitielnoje, imia priłagatielnoje, miestoimienije[30]… Cóż, nie rozumiesz, choćbym ci i powiedział…

      Nagle podniósł głowę i patrząc na belki rzekł, nie wiedzieć do kogo, głośno, z uczuciem, a nawet jakby w uniesieniu:

      – „Podleżaszczeje jest' tot priedmiet, o kotorom goworitsia w priedłożenii[31]!”

      Potem znowu rzekł do Marcina:

      – Widzisz, i Piątek już umie czytać, choć kiepsko. Czytaj, Wicek!

      Przy Michciku siedział chłopiec niezmiernie ospowaty. Ten otworzył tę samą książkę w równie wytłuszczonym miejscu i zaczął dukać jakiś ustęp. Od razu pogrążył się w tę czynność tak zupełnie, że wystrzały z armat nie byłyby w stanie przerwać jego roboty.

      Raptem gromada obserwująca rozbiegła się wśród szturchańców i hałasu. Drzwi od sieni rozwarły się szeroko i wszedł nauczyciel. Twarz jego była ledwie podobna do wczorajszej. Była to teraz maska surowa, a bardziej jeszcze śmiertelnie znudzona. Rzucił okiem na Marcinka i kwaśno się uśmiechnął do niego, stanął na katedrze i dał znak Michcikowi. Ten wstał i zaczął głośno, z deklamacją mówić modlitwę:

      – „Priebłagij Gospodi, nisposli nam błagodat'[32]…”

      W chwili zaczęcia modlitwy wszystkie dzieci jak na komendę zerwały się na równe nogi, a po jej ukończeniu siadły w ławkach. Szkołę wypełniał po

Скачать книгу


<p>22</p>

ochędożnie (przestarz.) – porządnie.

<p>23</p>

spancer właśc. spencer (ang.) – krótki kaftan.

<p>24</p>

Pa russki umiejesz czitat' (ros.) – umiesz czytać po rosyjsku.

<p>25</p>

chrestomatia (z gr.) – zbiór fragmentów tekstów literackich, służący jako podręcznik szkolny.

<p>26</p>

W szapkie zołota (…) drugoho (ros.) – stary rosyjski olbrzym w czapie z litego złota wypatrywał drugiego olbrzyma.

<p>27</p>

paroksyzm – skurcz.

<p>28</p>

stichi (ros.) – wiersze.

<p>29</p>

diktowka (ros.) – dyktando.

<p>30</p>

imia suszczestwitielnoje (…) miestoimienije (ros.) – rzeczownik, przymiotnik, zaimek.

<p>31</p>

podleżaszczeje (…) priedłożenii (ros.) – podmiotem nazywamy przedmiot, o którym mówi się w zdaniu.

<p>32</p>

Priebłagij (…) błagodat' (ros.) – Przenajświętszy Panie, ześlij nam łaskę; początek modlitwy porannej w ówczesnych szkołach rosyjskich.