Łagodne światło. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Łagodne światło - Louis de Wohl страница 15
Hrabina nie wtrącała się. Mówiono, że nie należała do zwolenniczek zbyt wczesnego małżeństwa, a Teodora była najmłodszą z trzech sióstr.
Ale po co o tym myśleć? Jakie miało dla niego znaczenie, czy Teodora odmówiła konkurentowi czy nie? On nigdy nie będzie konkurentem do jej ręki... nawet gdyby dokonał czynu, za który awansowałby w społecznej hierarchii. Ona sama też nie zwracała na niego większej uwagi. Był jeszcze jednym rycerzem na zamku. Rozmawiała z nim sporadycznie; była miła i uprzejma... przynajmniej zazwyczaj. Ale to było wszystko i tylko tyle mógł oczekiwać.
Zgodziła się być jego „damą” na uroczystą prośbę, kiedy wygrał turniej półtora roku temu. Pozwolono mu zatem „poświęcić jej serce i sławę każdego pojedynku, który wygra”. Najmniejszy z rycerzy miał prawo wybrać najwyżej urodzoną damę w kraju dla tak uświęconego celu... podobnie jak każdy chłopiec mógł wybrać jakąkolwiek świętą, nawet Królową Wszystkich Świętych, na swoją patronkę w dniu bierzmowania.
Bliska i łaskawa, a jednak nieosiągalna, jak święci, była Teodora z Akwinu. Nieraz, oczywiście, bawił się myślą o powrocie do Anglii. Hrabia Kornwalii był już z pewnością w domu, a on mógł wrócić, nie narażając się na plotki, że odesłano go do domu za jakiś błąd, a może nawet zbrodnię, którą popełnił. Ludzie z reguły są bardzo skorzy mówić takie rzeczy. Mógł wrócić. A jednak nie mógł. Wiedział od początku, że będzie skazany na cierpienie. Samo patrzenie na nią było wyrafinowaną torturą. Ale nie móc patrzeć na nią wcale... to było niemożliwe.
– Rycerz ze świtą, panie – powiedział Robin.
Piers spojrzał.
– Zagraj na trąbce – rozkazał, a człowiek obok niego w małej wieży strażniczej posłuchał.
Opancerzony mężczyzna szedł pospiesznie z wartowni w górę po stromych schodach, pobrzękując zbroją.
Trzy damy przerwały grę, a Adelazja krzyknęła:
– Co tam się dzieje, rycerzu?
– Gość, szlachetna pani. Nie widzę jeszcze jego barw.
Trzy młode kobiety weszły na górę, szeleszcząc jedwabiem i aksamitem. To był widok, który usprawiedliwiał cierpienie mężczyzny. „Jak gdyby Bóg starał się stworzyć piękno doskonałe – pomyślał Piers – i udało mu się za trzecim razem.”
– Gdzie jest, gdzie jest?
Wpatrywały się, chichotały i zgadywały, aż Marotta zawołała:
– To Reginald... Święta Matko Boża, to Reginald!
Daleko, w dolinie, rycerz machał im ręką.
– Musimy powiedzieć Landulfowi... Musimy powiedzieć matce.
Zbiegły po schodach z szelestem jedwabiu i aksamitu.
Nawet Piers trochę się ucieszył, choć jego dama nie obdarzyła go nawet jednym spojrzeniem, stojąc obok niego. Lepszy Reginald niż któryś z nieodłącznych wielbicieli Teodory. Poza tym raczej lubił Reginalda, podczas jego pobytu cały zamek stawał się mniej ceremonialny, a on niezmiennie przynosił nowiny o tym, co się dzieje w szerokim świecie. Tylko gdy trochę za dużo wypił, stawał się nieznośny i przekraczał granice przyzwoitości. Nie zdarzało się to jednak zbyt często. Reginald był w każdym razie lepszym kompanem niż Landulf, który wywyższał się jako zarządca wszystkich posiadłości Akwinatów – kiedy nie było jego matki – a kłaniał się jej i przypodchlebiał, kiedy była. Niewiele, jeśli są w ogóle, jest rzeczy tak irytujących jak protekcjonalna postawa prostaka.
Jedynym, który zawsze zdawał się to wyczuwać, był chłopiec, Tomasz, o ile nadal można było go tak nazywać... miał teraz siedemnaście lat. Landulf nigdy nie przepuścił okazji, by drwić z księży, zakonników i klasztorów w ogólności, a ze swojego „braciszka mnicha” szczególnie. A Tomasz nigdy nie wykorzystywał okazji, by mu się odciąć. Siedział tylko, nic nie mówiąc. Czasem nie miało się nawet pewności, czy jest przytomny. Czyżby jednak był niemrawy? A może wciąż przeżywał szok utraty małej norki na Monte Cassino. W każdym razie dobrze, że hrabina wysłała go do Neapolu, gdzie studiował teraz wszystko, co wykładano na uniwersytecie neapolitańskim – był wśród chłopców w jego wieku i widział trochę świata. To dobrze mu zrobi.
Robin dowiedział się o nim czegoś dziwnego od starej Magdaleny, która była kiedyś jego piastunką. Hrabina miała siedmioro dzieci i któregoś dnia Tomasz bawił się w pokoju, w którym Magdalena siedziała z nowonarodzonym dzieckiem, Marią, w ramionach. Rozległ się grzmot i błyskawica rozjaśniła nagle cały pokój. Kiedy Magdalena doszła do siebie, stwierdziła, że nie może poruszać lewą ręką. Była sparaliżowana. A mała Maria w jej ramionach nie żyła. Tomasz pozostał nieporuszony. Magdalena odzyskała władzę w lewej ręce dopiero po kilku latach. Czy to możliwe, że ów wypadek wpłynął w jakiś sposób na charakter chłopca? W wiosce Foregay była dziewczynka, która straciła mowę, kiedy zobaczyła, jak pijany ojciec atakuje jej matkę. Takie rzeczy się zdarzały. Może to sprawiło, że Tomasz był zupełnie inny od reszty braci. Może wczesne spotkanie ze śmiercią wpłynęło na jego religijne skłonności. Może dlatego był cichy, nieśmiały i niezręczny w towarzystwie wesołych, hałaśliwych ludzi.
Uniwersytet dobrze mu zrobi.
A oto zjawił się Reginald ze swym orszakiem, były przy nim oczywiście trzy siostry i Landulf... a nawet hrabina.
W pół godziny później siedzieli wszyscy w dużej sali, pijąc. Piersowi i sześciu innym rycerzom zamku wraz z damami pozwolono wziąć w tym udział. Nalegał na to Reginald.
– Oni wszyscy są spragnieni wieści o tym, co się dzieje, matko. – Lubił liczne grono słuchaczy.
– Użycz mi lutni, Homerze – zaczął – by Odys Wędrowiec mógł opowiedzieć o wszystkim, co widział i przeżył. Ale kogoś brakuje... a, naszego małego mnicha. Był tutaj, gdy ostatnio przyjechałem. Wrócił na uniwersytet? Cóż, całkiem go tam zepsują. Nie będzie ani mnichem, ani rycerzem, odkąd dostali go w swoje szpony. Prawnicy nauczą go, jak pozwolić uciec grubej rybie i powiesić zamiast niej małą płotkę, lekarze nauczą go jedynej nauki, której ostateczna porażka jest gwarantowana zawczasu, a jego magister retoryki umrze z wyczerpania. Wyobraźcie sobie naszego Tomasza wygłaszającego mowę. Podczas mojej ostatniej wizyty wypowiedział, jak sądzę, dwadzieścia trzy słowa w dwa i pół dnia. A kiedy...
– Mniejsza o Tomasza – przerwała niecierpliwie hrabina. – Tomasz nie jest ważny. Nowiny, Reginaldzie.
Reginald rozejrzał się. Wszystkie twarze były zwrócone w jego stronę.
– To wbrew regułom sztuki dramatycznej – powiedział – ale od razu zdradzę wam sekret: Habemus papam.
Pół tuzina głosów powiedziało:
– Nareszcie. Dzięki Bogu. Chwała Najświętszej Pannie. – Ale hrabina zapytała: – Kto to jest? Kto?
– Kardynał Sinibaldo Fieschi.
– Bardzo dobra rodzina – orzekła hrabina. – I cesarz go lubi, jak sądzę.