Łagodne światło. Louis de Wohl

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Łagodne światło - Louis de Wohl страница 4

Łagodne światło - Louis de  Wohl

Скачать книгу

Może i dobrze – odrzekł sztywno Piers Rudde. – Przynajmniej nikt nie nadużywa imion świętych. To był kiedyś klasztor, prawda?

      – Jeszcze parę godzin temu, jak sądzę – padła pogodna odpowiedź. – Ciekawe, co pomyśleli sobie mnisi, gdy cesarskie zwierzęta weszły do opactwa. To był jego pomysł. Uwielbia płatać im figle, odkąd...

      Urwał. To nie była właściwa forma, by powiedzieć o ekskomunice cesarza.

      – Jakie zwierzęta? Te... młode kobiety?

      Włoch wybuchnął serdecznym śmiechem.

      – Wyborne, wyborne, rycerzu – a oni mówią, że nie potraficie się śmiać w waszym kraju mgły i dżdżu. – Opanował się jednak, widząc szczere zdumienie na twarzy młodego Anglika. – Na wszystkich błogosławionych kalifów i wszystkich świętych – wierzę, że naprawdę tak myślałeś. Wybacz mi moją wesołość, ale to była świetna odpowiedź. Nie, miałem na myśli prawdziwe zwierzęta, wszystkie te rzadkie gatunki, które cesarz zebrał z całego świata – niektóre z nich są zupełnie unikalne, a on nigdy bez nich nie podróżuje. Jak to możliwe, że nie wiedziałeś, iż wysłał je z Casertą? – A, oczywiście, dołączyłeś do nas dopiero dziś po południu, więc wszystko jest dla ciebie nowe. Nic dziwnego, że, jak mówisz, jesteś trochę zmieszany. Ten dwór może przyprawić o zmieszanie.

      – Na to wygląda – padła sucha odpowiedź.

      – Jest w tym jednak jakieś piękno – zaryzykował Włoch. – Jest coś... Boskiego w tym... w tym wszystkim. Wędrujemy po pięknym świecie, który należy do nas; gdziekolwiek się pojawimy, rozsiewamy radość i strach, nadzieję i rozpacz, miłość i nienawiść. Czyż nie jest to na sposób Boski? Jedno słowo cesarza... i całe miasto zostaje zrównane z ziemią. Mądrzy sułtani i emirowie Wschodu przysyłają nam mirrę, kadzidło i złoto...

      – To świętokradcze słowa, rycerzu – Piers Rudde zmarszczył brwi.

      – To poezja, przyjacielu, poezja. Jestem poetą.

      – A zatem świętokradcza poezja.

      Młody Włoch westchnął.

      – Teraz mówisz zupełnie jak moja matka. O, mamma mia. Ile razy powtarzała mi, że źle skończę. Ona też nie odróżnia poezji od zwykłego języka. Ciekaw jestem, co jeszcze macie wspólnego? Jest wysoka, ciemna i zapalczywa; jak posąg Junony, królowej matki bogów. A ty – jasnowłosy, błękitnooki i prawdopodobnie strasznie silny. Żaden z ciebie Apollo, bo bardziej doceniałbyś poezję. Jesteś raczej jednym z tych germańskich bogów, na których imionach Włoch może połamać język, oni są tacy silni. Ty i mama nie moglibyście bardziej się różnić, a jednak zgadzacie się co do biednego poety. Jeżeli jeszcze ktoś mi to powie, chyba uwierzę. Ale oni wracają... i wyglądają na rozbawionych. Ciekawe, co Caserta zrobił z tymi dzwonami. Zawsze uważałem go za osła bez wyobraźni...

      Mała grupka zbliżyła się. Cesarz był lekko rozbawiony; Eccelino uśmiechał się szeroko, Pallavicini też. Hrabia Habsburg nie wiedział chyba, czy ma się śmiać, czy płakać, a hrabia Cromwell spuścił wzrok w posępnym znudzeniu. Caserta jednak promieniał.

      – Muszę to przyznać Casercie – zawołał Eccelino. – Najwdzięczniejsi dzwonnicy, jakich w życiu widziałem, fruwający w powietrzu jak motyle.

      – Przekonajmy się – powiedział cesarz – czy zaopatrzył nas równie dobrze w jedzenie i wino.

      – Kolacja czeka na ciebie, boski Auguście – odpowiedział z miejsca Caserta. – Musieliśmy trochę zmienić refektarz. Wygląda na to, że ci mnisi naprawdę wierzą w ubóstwo.

      – Mnisi – rzekł cesarz – uwierzą we wszystko, co im się powie. Gdzie jest Mouska?

      Mały człowieczek zjawił się znikąd i upadł na twarz.

      – Moje drogie zwierzęta, Mouska?

      – Wszystkie bezpieczne i zaopatrzone, Niezwyciężone Słońce.

      – To dobrze. Odwiedzę je jutro rano. Na kolację, przyjaciele.

      Refektarz rzeczywiście był zmieniony nie do poznania.

      Wschodnie dywany przykryły kamienną podłogę, a purpurowa tkanina – olbrzymi stół w kształcie krzyża. Krucyfiks nad ciężkim krzesłem opata zdjęli sami mnisi. Caserta zastąpił go cesarskim sztandarem z czarnym orłem wyhaftowanym na złotej tkaninie.

      Muzykanci grali w rogu sali, a Iocco, nadworny błazen cesarza, nadskakiwał gościom, starając się odnaleźć ich miejsca i dać wszystkim imiona jego pomysłu, z których większość zawierała kroplę gorzkiej prawdy, choć nie za wiele – byłoby to nierozsądne, zanim się najedzą i napiją, o czym wie każdy błazen. Miał niewielki garb i absurdalnie długi nos między małymi, czarnymi oczkami, strzelającymi na prawo i lewo z prędkością światła, a jego deformację podkreślał strój, w połowie czerwony, a w połowie różowy.

      Kiedy nazwał Eccelino „Ecce homo”, cesarz roześmiał się; to był rodzaj żartu, jakie sam robił. Ale gdy Iocco zwrócił się do poważnego hrabiego Habsburga „Skwaszony Wujek”, na cesarskim czole pojawiła się zmarszczka.

      – Przepraszam – rzekł natychmiast Iocco. – Mój pan nie zgadza się ze mną, a ponieważ jest o wiele większy ode mnie, muszę się z nim zgodzić na jego niezgodę ze mną. Dlatego odbieram ci tytuł Skwaszonego Wujka i nadaję go wielkiemu hrabiemu z Anglii. Jak zawsze masz rację, panie świata; o wiele bardziej na niego zasługuje, niż Wujek Dolna Warga.

      Gdy ucichł śmiech, Piers Rudde usłyszał czyjś głos:

      – Świetne.

      Podnosząc wzrok, ujrzał, że jego sąsiadem jest młody włoski rycerz, który rozmawiał z nim wcześniej.

      – Co masz na myśli?

      – Dobra taktyka błazna. Obraź jednego człowieka, a może się rozgniewać. Obraź dwóch lub więcej naraz, a będą śmiać się razem. Godność jest sprawą jednostki – samotną boginią.

      Rzeczywiście, Habsburg uśmiechnął się, rozciągając obrażoną dolną wargę, ale hrabia Kornwalii siedział z kamienną twarzą, jak gdyby nic nie słyszał.

      Paziowie w cesarskich liberiach przynieśli pierwsze potrawy.

      – Stać! – krzyknął Iocco. – Jestem zdumiony, że wy, szlachetni panowie, zdajecie się zapominać, gdzie jesteście. Czy nikt nie podziękuje? W takim razie zrobię to za was.

      Zwrócił się do cesarza, uniósł krótkie, grube dłonie w geście uwielbienia i powiedział:

      – Wielki i boski panie zwierząt, dziękujemy ci, że dajesz nam nasz chleb powszedni. Twoje wielbłądy przyniosły go tu na swoich grzbietach – jest słuszne i sprawiedliwe, że inni wyniosą go w swoich brzuchach. Amen.

      Piers stwierdził, że nie lubi tego błazna. Wyśmiewanie się ze wszystkiego było zajęciem błazna – ale ten mu się nie podobał. Hrabiemu też nie, to się czuło. Ale Eccelino już wołał:

      –

Скачать книгу