Radosny żebrak. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Radosny żebrak - Louis de Wohl страница 11
– Ja... ja sama nie wiem – wyjąkała Bona Guelfuccio.
– Sama nie wiesz, co? – Monaldo przedrzeźniał płaczliwy głos kuzynki. – Na rogi szatana, czy ty w ogóle cokolwiek wiesz? Czy nie rozumiesz, że wystawiłaś swoje i nasze nazwisko na plotki i drwiny? Może nie znaczy to tak wiele dla rodu Guelfuccio. Rodzina twego nieodżałowanego zmarłego męża nie miała starożytnego pochodzenia. Ale tak się złożyło, że urodziłaś się w rodzinie Scifi, tak jak ja i ta dziewczynka, którą... uprowadziłaś do tej jaskini występku. Jesteśmy jedną z najstarszych rodzin w całej Italii, z rodowodem sięgającym do najbardziej bohaterskiej epoki w dziejach starożytnego Rzymu i samego wielkiego Scypiona Afrykańskiego. Czy ci tego nie mówiłem, i to nie raz?
– W-wiele razy, drogi Monaldo – przytaknęła smutnie Bona. – Ale...
– A ty nas poniżasz, zabierając Klarę do tego przeklętego miejsca i idąc tam sama! To niesłychane. Jestem bardzo zdenerwowany, tak jak mój brat i moja szwagierka. Prawda, Favorino? Prawda, Ortolano?
Hrabia Favorino, o pięć lat młodszy od brata, próbował nadać swojej miłej, łagodnej twarzy wyraz surowej powagi.
– Bardzo zdenerwowany – potwierdził. – O tak, naprawdę bardzo.
Hrabina Ortolana zdołała ukryć uśmiech.
– Nie bądź zbyt surowy dla biednej Bony, Monaldo – powiedziała.
– Zbyt surowy? – Hrabia Monaldo znów trzasnął pięścią w stół. – Jako głowa rodziny mam obowiązek czuwać, by honor tego domu nie został narażony na szwank przez tę... karykaturę szlachetnie urodzonej kobiety i twoją drogą córkę.
Hrabina Ortolana zmarszczyła brwi.
– Mój drogi Monaldo, czy ty trochę nie przesadzasz? Zgadzam się, że wizyta w więzieniu...
– Wizyta? Sześć wizyt przez sześć kolejnych tygodni, i to wszystko za moimi... za naszymi plecami. To prawie spisek! A gdybym nie sprawdził naszych zapasów jedzenia, co jest moim obowiązkiem, i nie odkrył, że zmniejszyły się o połowę, nadal byśmy o niczym nie wiedzieli! Dopiero gdy nazwałem tego gbura Giacomo złodziejem, był łaskaw wszystko mi wyjaśnić.
– Zrobię z tym porządek – powiedziała spokojnie Ortolana. – Nie trzeba tak się unosić.
Usłyszeli pukanie do drzwi.
– Czy nie mówiłem, by nam nie przeszkadzano? – ryknął hrabia Monaldo. – Wszyscy w tym domu mają chyba za nic moje polecenia. Kto tam?
Drzwi otworzyły się i weszła Klara.
– Przepraszam, wujku Monaldo – powiedziała. – Przepraszam, mamo. Przepraszam, tato. Przepraszam, ciociu Bono. – Za każdym razem kłaniała się z wdziękiem. Potem się wyprostowała. – Ale nie krzycz na ciocię Bonę, wujku Monaldo. To nie jej wina. Ja ją przekonałam.
Hrabina Ortolana znów ukryła uśmiech.
– Tak myślałam – rzekła. – I cieszę się, widząc, że żałujesz.
– Ale ja nie żałuję, mamo – powiedziała szybko Klara. – To znaczy, przykro mi, że sprawiłam ci kłopot i przykro, że sprawiłam kłopot cioci Bonie, ale nie żałuję tych wizyt. Więźniowie tak się z nich cieszyli i byli też głodni. Mogliby zjeść jeszcze więcej, tylko my nie dałyśmy rady tyle unieść, prawda, ciociu Bono?
– Nie żałujesz? – Hrabia Monaldo spojrzał na siostrzenicę.
Klara ukłoniła się jeszcze raz.
– Nie mogę, wujku. Ksiądz Onufry mówi, że nawiedzanie więźniów jest dziełem miłosierdzia. Mówi, że Nasz Pan sam to powiedział. Jak mogę żałować, że zrobiłam coś, co nam nakazał Nasz Pan?
– Porozmawiam o tym z księdzem Onufrym – rzekł posępnie Monaldo. – Czy kazał tobie pójść odwiedzić tych ludzi w więzieniu?
– N-nie, wujku Monaldo. To był mój pomysł i cioci Bonie trochę się nie podobał, przynajmniej na początku. Ale ja sprawiłam, że się jej spodobało. Gdybyś widział, jak oni się cieszyli, też by ci się spodobało... być może – dodała z lekkim wahaniem.
Hrabia Favorino dostał ataku kaszlu, a hrabina odwróciła głowę.
– Byłoby o wiele łatwiej, gdybyś poszedł z nami – powiedziała Klara z nadzieją w głosie. – To jest okropnie ciężkie – to całe jedzenie. Widzisz, ich jest tam tak dużo.
– Próbujesz wciągnąć mnie w tę absurdalną intrygę, ty mały głuptasie? – zagrzmiał hrabia Monaldo. – Teraz z tym koniec, słyszysz?
– Co to jest intryga, wujku Monaldo? – spytała grzecznie Klara.
Hrabia wyjął jedwabną chustkę i otarł nią czoło.
– Nieważne – powiedział. – Ale ustalmy to tu i teraz. Nie będzie więcej wizyt w kazamatach. Zabraniam ci. I twoi rodzice też. Prawda, Favorino? Ortolano? Rozumiesz, Klaro? Żadnych wizyt. I pozwól mi powiedzieć jeszcze jedno. Nie miałaś prawa brać tego jedzenia. Nie było twoje.
– Ale Giacomo mi je dał – powiedziała Klara z zakłopotaniem.
– Nie miał prawa tego robić. Do niego też nie należało. Należało do twoich rodziców i do mnie. Ciekaw jestem, co ksiądz Onufry ma do powiedzenia na temat kradzieży!
Klara pobladła.
– Zapłacę za jedzenie – odezwała się niespodziewanie Bona Guelfuccio, a Favorino i Ortolana spojrzeli na nią zdumieni. – Nie mam pieniędzy, ale w mojej szkatułce jest dość biżuterii i...
– Nie wtrącaj się do tego, Bono... – powiedział Monaldo.
– Ale już się wtrąciłam – puszysta dama nie ustępowała. – Nosiłam większość jedzenia. Zapłacę za to. I ufam, że nie będzie już mowy o kradzieży.
– Dobry Boże, Bono, co w ciebie wstąpiło? – rzekł gniewnie Monaldo. – Kogo obchodzi to przeklęte jedzenie i twoje klejnoty? Próbuję tylko dać tej małej nauczkę, której bardzo potrzebuje.
– Nie ukradła – zaprotestowała gwałtownie Bona Guelfuccio. – I sądzę, że jest czymś złym i okrutnym mówić jej, że to zrobiła.
Hrabia Monaldo zamrugał oczami. Nigdy nie słyszał swojej krewnej mówiącej podniesionym głosem. Miał uczucie, jakby nagle zaatakował go kurczak.
– Bona ma rację, Monaldo – powiedziała cicho hrabina Ortolana.
Hrabia wyprostował się.
– Dobrze – powiedział. – Jeżeli ty tak to odczuwasz, nie będę się przy tym upierał. Ale zgadzamy się, że te wizyty muszą się skończyć. Prócz tego, że są, łagodnie mówiąc, w złym guście,