Radosny żebrak. Louis de Wohl

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Radosny żebrak - Louis de Wohl страница 16

Radosny żebrak - Louis de  Wohl

Скачать книгу

Do pioruna, chyba rzeczywiście – powiedział zaskoczony Roger. – Cóż to za szaleństwo? Twoja zbroja i ubranie są dużo warte...

      – Jakże bym się ośmielił je ofiarować, gdyby nie były? – przerwał mu Franciszek z wyrzutem, szarpiąc rzemienie kolczugi.

      – Przestań, ty mały, hojny głupcze – warknął Roger. – W żaden sposób nie mogę tego przyjąć. Przestań, mówię ci.

      – Przynajmniej możesz przymierzyć. Proszę, weź. Może nie będzie pasować. Podaj mi hełm, proszę. Och, zapomniałem, przecież nie możemy tego robić na placu. Chodźmy.

      – Zaczekaj – krzyknął Roger. – Powiedziałem ci, że nie mogę... dokąd idziesz?

      – Tam, pod arkadę.

      Roger poszedł za nim, ciągle protestując.

      – A ci dwaj co zamierzają? – zapytał Bianchi.

      – Zamienić zbroje, jak sądzę – uśmiechnął się Tardi. – Może się założyli czy coś w tym rodzaju.

      – Jeżeli tak, Pan Aksamitny na pewno przegrał – mruknął Bianchi. – To jak wziąć ołów za złoto.

      Pod arkadą Franciszek ubrał daremnie protestującego Rogera.

      – Tunika pięknie leży – powiedział. – Kolczuga też i pancerz. Chyba mamy ten sam rozmiar.

      – Włożę to dzisiaj, by sprawić ci przyjemność – powiedział Roger. – Ale zamienimy się znowu wieczorem lub raczej jutro. Domagam się tego.

      – Leży jak ulał – powiedział pogodnie Franciszek.

      – Do jutra – powtórzył Roger. – I... dziękuję.

      Do Spoleto doszli wieczorem.

      – Mam nadzieję, że nie będę musiał tego szturmować – powiedział z uśmiechem pułkownik da Fabriano. – Nie podjąłbym się tego zadania bez co najmniej dziesięciu tysięcy ludzi. Potrzebowałbym też machin oblężniczych, a nawet wtedy nie byłbym pewien, czy się uda. Spójrz na te mury i cytadelę na stromym wzgórzu.

      Jeszcze nie tak dawno rządził tu Konrad z Luetzelinhart, książę Spoleto i hrabia Asyżu, dopóki papież nie usunął go mimo jego protestów, a jego dawni podwładni zbuntowali się przeciw niemu. Prawdopodobnie był teraz w Niemczech.

      Mały oddział zakwaterował się w wielkiej gospodzie.

      – Taki zmęczony? – zapytał Roger, gdy Franciszek padł raczej, niż położył się na posłaniu wątpliwej czystości.

      – Tak. Bardzo.

      – To nie była długa jazda.

      – Nie. Nie wiem, co mi jest. Rano będzie lepiej.

      Roger spojrzał na niego przenikliwym wzrokiem.

      – Mam nadzieję, że nie wraca ci tamta gorączka – powiedział.

      – Nie sądzę.

      – Czy zejdziemy na dół coś zjeść?

      – Nie mógłbym niczego przełknąć, rycerzu.

      Roger pokiwał głową.

      – Przyślę ci więc na górę trochę wina.

      Po chwili weszła hoża dziewczyna z dzbanem wina i cynową czarką. Franciszek podziękował, dziwiąc się trochę, czemu tyle czasu zajęło jej postawienie tego na stole. Wyszła w końcu, zatrzaskując za sobą drzwi.

      Zamknął ciężkie ze zmęczenia powieki.

      To nie gorączka, pomyślał. Tylko wyczerpanie, na pewno. Zastanawiał się, czy zobaczą papieża, gdy przybędą do Rzymu. Ale pułkownik może wybrać inną drogę, omijając Wieczne Miasto. Na przykład przez góry Abruzzi, a potem przez Molise.

      Przewracał się bezsennie na posłaniu. Nie modliłem się jeszcze, pomyślał. Ale gdy uczynił znak krzyża, ktoś zawołał jego imię. Tak samo zaczął się sen tamtej nocy. Wkrótce znów zobaczy ogród i pałac.

      Ale wszędzie było ciemno. Choć bardzo skupiał myśli na dziwnych kwiatach i marmurowej bramie ze snu, nie widział nic prócz jakby szarego ich odbicia, wiedząc w głębi serca, że bierze się z jego wyobraźni. Pomyślał, że wcale nie śni, i wtedy znów ktoś go zawołał.

      Tym razem wiedział, że nie jest już sam. Czuł w pokoju czyjąś obecność i bał się, bał się tak bardzo, że nie śmiał otworzyć oczu.

      Głos nie był donośny ani cichy, niski ani wysoki. Nie umiał też powiedzieć, skąd pochodzi. Ale wiedział, że brzmi rozkazująco.

      Głos przemówił.

      – Franciszku, kto może ci wyświadczyć większą przysługę, Pan czy sługa?

      – Pan – odpowiedział z radością dziecka, które zna odpowiedź na pytanie.

      Ale Głos mówił:

      – Czemu opuszczasz Pana dla sługi?

      Franciszek usiadł na łóżku. Złożył ręce i pochylił głowę, tak jak uczono go w dzieciństwie. Ale po raz pierwszy w życiu jego modlitwa przybrała formę pytania.

      – Panie, co chcesz, bym uczynił?

      Głos odrzekł:

      – Wróć do swojego miasta. Tam dowiesz się, co masz zrobić.

      Pokój był pusty, a jego pustka przerażała. Tak jakby wszystko z niego uszło, całe życie i łaska, a on sam, ma-ły i bezradny, błądził po omacku w bezkresnej ciem-ności.

      Roger wrócił rano.

      – Obudź się – powiedział. – Tu jest twoja zbroja. Lepiej ją dzisiaj włóż. Moja jest dla ciebie za ciężka, tak jak myślałem. Nie ma sensu... – urwał.

      Franciszek leżał na łóżku, nieruchomy i śmiertelnie blady.

      – Ty jesteś chory, prawda? – zapytał Roger.

      Nie było odpowiedzi. Ale Roger zauważył, że Franciszek ma oczy szeroko otwarte.

      – Słońce jest wysoko – powiedział. – Wyruszamy za pół godziny. Lepiej wstań i się przygotuj. Tutaj są twoje rzeczy. Musisz je dzisiaj włożyć.

      Nadal nie było odpowiedzi.

      – No rusz się, chłopcze – burknął Roger. – Nie możemy kazać na siebie czekać.

Скачать книгу