Włócznia. Louis de Wohl

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Włócznia - Louis de Wohl страница 25

Włócznia - Louis de  Wohl

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Pomyślałem, że spotkamy się tutaj, nim pojedziesz do miasta – powiedział Zadok, błyskając białymi zębami. W tym wieku każdy może mieć białe zęby; poczekaj do siedemdziesiątki.

      – Wyjeżdżamy jutro rano. To nasz ostatni dzień tutaj.

      – Tak, obliczyłem, ile czasu ci to zajmie, i powiedziałem sobie, że on nie wyjedzie wcześniej, niż to konieczne, mając taki piękny dom na wsi, ale nie będzie też zwlekał i nie może podróżować w szabas, więc kiedy wyjedzie? Jutro. I oto jestem.

      – Ty, oczywiście, też jedziesz do Jerozolimy?

      – Oczywiście. Ale tutaj łatwiej się rozmawia. Pomyślałem, że może będziesz wolał, by ta rozmowa pozostała wyłącznie między nami. Wiesz, jak jest w Jerozolimie. Ludzie plotkują – a czemu Zadok, syn Tubala, poszedł odwiedzić Boza, syna Zabulona, co ich łączy i tak dalej.

      – Przyjmuję w Jerozolimie wielu ludzi – odrzekł sztywno Boz. Ale wiedział, że Zadok ma rację. – Naomi, dziecko, idź lepiej sprawdzić, czy ci głupcy o czymś nie zapomnieli. Dzisiejsza służba, Zadoku, jeśli im to pozostawisz, spakuje kamienie z ogrodu, a zostawi płaszcz i buty swojego pana.

      Młoda dziewczyna, która była jego żoną, nie podniosła oczu. Długie rzęsy leżały na jej policzkach jak małe, niebieskoczarne wachlarzyki. Twarz i dłonie wystające z fałd jej szerokiej, błękitnej sukni miały barwę kości słoniowej. Ukłoniła się mężowi, ukłoniła gościowi i wyszła.

      Zadok zaczekał, aż zamkną się za nią drzwi. Wtedy usiadł.

      Boz usiadł naprzeciw niego, nie dając mu żadnej zachęty.

      – Jesteś bardzo szczęśliwym człowiekiem, Bozie, synu Zabulona, naprawdę szczęśliwym, którego Bóg obdarzył z pełni swego bogactwa…

      A jednak był bankrutem – chciał pożyczyć pieniądze. Prędzej czy później to musiało się stać. To był ten typ człowieka, zawsze impulsywny i uparty, nigdy nie słuchał rad ludzi bardziej doświadczonych.

      – …masz piękny dom na wsi. Masz wielki dom w mieście, godny samego arcykapłana. Twoje karawany prowadzą dobry handel z Persją, z Baktrią, z Egiptem i prowincjami Azji Mniejszej…

      – Synu Tubala, jeśli przyszedłeś spisać inwentarz mojego majątku…

      – Proszę, okaż mi trochę cierpliwości. – Młodszy mężczyzna nie wyglądał na speszonego. Na jego wargach, pełnych jak dojrzały owoc pośród kręconej czarnej brody, widniał nawet cień kpiącego uśmiechu. – Wymieniłem trochę twoich dóbr – tylko część, jak wiesz – z których nieliczni są dumni, a większość ci ich zazdrości.

      Może nie chciał pożyczyć pieniędzy – może wiedział lub wydawało mu się, że wie coś, czego mógłby użyć dla wywarcia nacisku. Mały szantaż? Ale co mógł wiedzieć? Nie miał wielu punktów zaczepienia. Powinieneś był przyjść dwadzieścia lat temu, głupcze, kiedy pewne rządowe kontrakty…

      – Jesteś bogatym człowiekiem, Bozie, synu Zabulona – ciągnął Zadok – i jeśli istnieje coś pewnego na tym świecie to to, że bogacz chce zatrzymać swoje bogactwa, jakkolwiek by narzekał, że nadzór nad majątkiem jest dla niego wielkim ciężarem i o ile łatwiejsze życie mają ci, którzy nie odpowiadają za tak wiele.

      – Najpierw liczysz moje dobra, teraz mówisz mi, co myślę i czuję. Synu Tubala, mam jeszcze dużo do zrobienia przed wyjazdem i…

      – Na szaty arcykapłana – rzekł Zadok – gdybyś miał zrobić interes na milion szekli, byłoby to dla ciebie mniej ważne niż wysłuchanie tego, co mam ci do powiedzenia.

      Boz zamrugał niepewnie. Źle, że Zadok wypowiedział przysięgę takiej wagi. Ale po tym trudno byłoby mu myśleć o pożyczaniu pieniędzy lub szantażu.

      – Nadchodzi czas – powiedział Zadok – kiedy Izrael zrzuci jarzmo okupanta.

      – O nie – rzekł Boz z odrazą. – Nie, nie, nie. Nie ma mowy. Dość się już nasłuchałem tych głupstw.

      – Głupstw? – Zadok wyglądał na oburzonego. – Wolność twojego narodu…

      – Nie jesteś szaleńcem, synu Tubala, nie brak ci rozumu – i nie jesteś już dwudziestoletnim chłopcem, który chce zdobyć świat, bo krew burzy mu się w żyłach. Wolność! Wolność do czego, synu Tubala? Może chcesz się pozbyć rzymskiej okupacji? Chcesz walczyć z legionami cesarza, synu Tubala? Może przyszedłeś mnie prosić, bym dał ci pieniądze na hełm, tarczę i miecz?

      – Cesarz – odrzekł Zadok z niezmąconym spokojem – jest bardzo starym człowiekiem – znacznie starszym od ciebie, Bozie, synu Zabulona, tak starym, że wycofał się ze spraw państwowych i zamieszkał na jakiejś wyspie, by w spokoju spędzić ostatnie lata swego życia. Człowiek, który rządzi za niego, nie zaryzykuje prawdopodobnie wszystkiego, by prowadzić wojnę w dalekim kraju.

      – Gdyby to nawet była prawda, w tym kraju są wojska.

      – Nawet nie dwa pełne legiony, a większość z nich stacjonuje w Cezarei. My… ich posunięcia są stale obserwowane.

      – Przez kogo?

      – Przez tych, którzy działają na rzecz wolności Izraela. Przez partię zelotów.

      Boz parsknął pogardliwym śmiechem.

      – Wiedziałem. Partia zelotów. Małe grupki rabusiów napadających na karawany, łupiących je i okradających, a wszystko pod pretekstem wyzwolenia kraju.

      – Wyrządzili wiele szkód Rzymowi.

      – Wyrządzili wiele szkód mnie i wszystkim pozostałym kupcom w Judei. Są wielkim utrapieniem dla kraju. Bandy jak ta Efraima, syna Saula, czy Barabasza – przeważnie galilejskie, z najbardziej zacofanej prowincji, burzyciele spokoju. Czy to są ludzie, którzy mają wypędzić legiony z Judei? Czy synowi Saula i Barabaszowi pochlebia, że stają do walki przeciw generałom prokuratora?

      Zadok ze spokojem pokiwał głową.

      – Słyszałem te poglądy wcześniej. Zawsze pochodzą od tych, którzy żyją w dostatku i nie chcą, by ich niepokojono. Gdyby tak myśleli nasi wielcy przodkowie, nigdy byśmy nie wyszli z Egiptu. Pozostalibyśmy więźniami Babilończyków, Asyryjczyków i Persów. Z początku wszystko wydaje się niemożliwe. Siła okupanta wydaje się niezwyciężona, powstanie narodu głupstwem. Nie przyszedłem cię prosić, byś chwycił tarczę i miecz. Jesteś starym człowiekiem i nie chcesz kłopotów ze strony pewnych ludzi, których mógłbym wymienić. Niech tak zostanie. Ale…

      – Co ty mówisz, synu Tubala? Jak możesz porównywać to, co stało się w przeszłości, z tym, co dzieje się teraz? Bóg posłał swego proroka, by wyzwolił nas z niewoli egipskiej. Ale może, Boże uchowaj, mali hersztowie zbójeckich band myślą, że są prorokami i sprawiają Bogu przyjemność, kiedy łupią karawanę uczciwego kupca, który wykonuje swoją pracę, będąc posłuszny prawu i żyjąc w pokoju ze wszystkimi…

      – I płacąc podatki cesarzowi, który wydaje te pieniądze na zbrojenie żołnierzy trzymających nasz kraj w niewoli. A co do proroka – może

Скачать книгу