Twierdza Boga. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Twierdza Boga - Louis de Wohl страница 19
Benedyktowi zdawało się, że ci ludzie porozumiewają się tajnym językiem, a mimo to są wrogami. W całym pomieszczeniu panowała atmosfera słodkiej i skropionej perfumami nienawiści, tworzącej niewidzialną chmurę, którą obecni wdychali i wydychali tak, jakby była ich naturalnym żywiołem. Co on wśród nich robił? Co robił tutaj Florencjusz, który uczył się, by móc przywoływać do ołtarza żyjącego Boga i ofiarowywać go ludziom?
W domu Boecjusza ceniono myśl i pismo – może nawet za bardzo, bo najwyraźniej uwielbiano je dla samego faktu, że istnieją – lecz tutaj zebrani ewidentnie kochali słowa tylko wtedy, gdy sprawiały komuś ból, a w dodatku głównie dlatego cieszyli się rzeczami błyszczącymi i miękkimi, jak jedwab, że wywoływały u innych uczucie zazdrości.
Wypatrywał Florencjusza, który znikł w rozbawionym tłumie. Ludzie jednocześnie jedli, pili i rozmawiali.
– Pragnąłbyś znaleźć się daleko stąd, prawda, mój prostoduszny studenciku? – wyszeptała mu prosto do ucha Lelia. Woń jej perfum była zbyt intensywna, lecz nie wyczuwał w niej lepkości ani słodyczy, była aromatyczna...
– Rozumiem – ciągnęła. – Wiem, to nie twój świat. Wierz mi, mój także nie.
– Zatem dlaczego...
Uciszyła go, przykładając sobie palec do ust.
– Nie każdy może żyć tak, jak chce. Wątpię, by ktokolwiek mógł. A tobie udaje się ta sztuka?
– Jeszcze nie wiem – wyznał spokojnie. – Ale to chyba bez znaczenia.
– W tym pokoju nic nie ma znaczenia – wyszeptała. – Nie odchodź, błagam cię. Chcesz iść, prawda? Widzę to w twoich oczach, one już błądzą gdzie indziej. Zostań. Jesteś prawdziwy, w przeciwieństwie do tych ludzi. Oni są iluzją, koszmarami sennymi. Teraz muszę z nimi porozmawiać, ale zaklinam cię, zostań. Przez wzgląd na mnie. Potrzeba mi ciebie...
Odeszła. Widział, że wznowiła swoją grę w kręcenie się między jednym stołem a drugim, wymianę żartów, śmiech, wydawanie poleceń niewolnikom... O co jej chodziło? Jak mogła go potrzebować?
Przy stole starszego mężczyzny grano w kości. Dwie kobiety stały za plecami starca i zaglądały mu przez ramiona, gdy rzucał.
– Dziewięć! W pół drogi między Wenus a Psem. Następnym razem będzie lepiej – skomentowała jedna z kobiet.
– Moja kolej – powiedział Grek przypominający trupa i potrząsnął kośćmi w srebrnym kubku. – No proszę, też dziewięć. Brak rozstrzygnięcia. Serwiliuszu, mam myśl. W tym rzucie podbijmy stawkę do tysiąca solidów.
– Zgoda. – Serwiliusz wzruszył ramionami.
Grali o niewiarygodnie duże pieniądze! Za tysiąc solidów można było kupić dom. Z ogrodem.
– Dziesięć – oświadczył Grek. – Niezbyt dużo, ale mogło być gorzej.
– O, Merkury, wysłuchaj mych modlitw – wymamrotał Serwiliusz, z udawaną nabożnością podnosząc oczy ku mozaikowemu sufitowi. – Uwaga, rzucam. Raz, dwa, trzy...
– Dwanaście! – pisnęła jedna z kobiet. – Doskonale, Serwiliuszu!
Grek z kwaśną miną skreślił kilka znaków na woskowej tabliczce, podpisał się i przekazał zwycięzcy. Obie kobiety zgodnie wyciągnęły ręce ku Serwiliuszowi, który nie ociągając się wręczył im kilka złotych solidów z sakiewki.
Z drugiego końca pomieszczenia dobiegły dźwięki muzyki. Wszyscy skierowali wzrok w tamtą stronę. Rozchyliła się kurtyna i oczom zebranych ukazała się akrobatka, która zaczęła chodzić na rękach, robić gwiazdy i wywijać salta w powietrzu. Była to młoda Murzynka, ubrana w skrawki pomarańczowej odzieży, elastyczna i zgrabna. W jej nosie wisiało wielkie, złote kółko.
Dziewczyna przypadła Grekowi do gustu. Ruchem dłoni przywołał gospodynię.
– To stworzenie należy do ciebie, Lelio, czy też ją wypożyczyłaś? – spytał.
– Należy do trupy Changara – wyjaśniła Lelia. – Sprowadził kilku nowych niewolników z Indii, czarnoksiężników, magików i połykaczy ognia.
– Nigdy nie widziałem tak czarnej dziewczyny – wyznał Grek. – Porozmawiam o niej z Changarem. Wiem, że zwykle sprzedaje swoich artystów, kiedy stracą posmak nowości.
Nagle rozległ się łomot, gdy jeden z gości zwalił się pod stół, pijany w trupa. Czterech niewolników pośpiesznie wyniosło go z pomieszczenia.
– Coś podobnego nie powinno zdarzyć się o tak wczesnej porze – zauważyła z dezaprobatą gruba dama obok Benedykta. – Oto skutek serwowania nierozcieńczonego wina. Nowobogackie pomysły. Lelia nie powinna się tak zachowywać. Kogo teraz kochasz, apollo? Wiem, że nie Lelię. Jeszcze nie. Najwyraźniej jest świetnym mówcą, bo zapomniałeś języka w gębie.
Co on robił w tym miejscu? Do czego był potrzebny Lelii? Panował zgiełk, barwy mieszały się wokoło. W takich warunkach trudno było zebrać myśli.
– Dwa tysiące solidów. – Serwiliusz i Grek ponownie grali w kości. Na scenie stał teraz żongler, młody mężczyzna w galijskich spodniach. Energicznie podrzucał złote i srebrne piłki, a następnie bezbłędnie je łapał.
Kibice sportowi ponownie skupili się na rozmowie o wyścigach rydwanów, a wkrótce przystąpili do zawierania zakładów. Obstawiali Tyfona, Spiraksa, Dioklesa, no i Jubala, rzecz jasna. Numidyjczyk uśmiechnął się szeroko, nie przerywając pogryzania winogron.
– Nie mam pojęcia, o czym wszyscy tutaj mówią – wyznał Benedykt głośno, a pulchna kobieta natychmiast zaczęła mu matkować.
– Mój drogi chłopcze, nie rozumiem dlaczego ktoś cię wciągnął w to towarzystwo – powiedziała. – Kto i po co to zrobił? Gdzie cię znalazł? Czy to sprawka Lelii? Może jesteś jej krewnym? Naprawdę pochodzisz z innego kraju, tak? Powiedziałeś, że z Noli? A może z Nursji?
– Faustus uwielbia Nucerię, jak wiecie – zauważył ktoś.
– Zgarnia mnóstwo pieniędzy, wiadomo skąd.
– Co to ma znaczyć? – oburzył się senator, wyraźnie zirytowany.
– Nie chodzi o ciebie, Faustusie. Mówię o biskupie Nucerii.
– Absurd – odezwał się ktoś. – Bizancjum nie jest ani trochę zainteresowane tą sprawą.
– Ani słowem nie wspomniałem o Bizancjum. Właściwie skąd wiesz, że faktycznie nie jest zainteresowane?
– Może spytasz Boecjusza? – zasugerował senator Faustus z ironią szytą grubymi nićmi. – On jest odpowiedzialny za te sprawy, czyż nie?
– To są kwestie kościelne i on nie ma z nimi nic wspólnego. Nic by nie wiedział. Powiem ci jednak, że zanosi się na nie lada awanturę. Papież