Wesołe przygody Robin Hooda. Howard Pyle

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wesołe przygody Robin Hooda - Howard Pyle страница 6

Wesołe przygody Robin Hooda - Howard  Pyle

Скачать книгу

młodym Dawidem z Doncasteru, kiedy cały las tonął w śniegu. Co do oberżysty, ten umiał trzymać język za zębami, bo wiedział aż za dobrze, z czego chleb je, gdyż Robin i jego banda byli najlepszymi klientami, nie pili na kredyt, tylko płacili zawsze żywą gotówką. Toteż kiedy Robin Hood i kotlarz weszli do gospody i zawołali głośno o dwa garnce piwa, nikt by nie poznał po oberżyście, że kiedykolwiek widział rozbójnika na oczy.

      – Poczekaj tu chwilkę – zwrócił się Robin do kotlarza – pójdę dopilnować, żeby nasz gospodarz utoczył nam piwa z właściwej beczki, bo ma przednią październikówkę, dobrze wiem, i to warzoną przez samego Witholda z Tamworth.

      To rzekłszy, poszedł do komory i szepnął oberżyście, żeby zaprawił piwo flamandzką gorzałką. Tamten to zrobił i przyniósł im dwa garnce.

      – Jak Boga kocham – odezwał się kotlarz, pociągnąwszy sobie setnie – ten ci Withold z Tamworth… piękne saskie imię, żebyście wiedzieli… warzy takie piwo, jakiego jeszcze nigdy nie miał w ustach sam Wat Maczuga.

      – Pij, człeku, pij – wołał Robin, sam ledwie maczając usta. – Hej, gospodarzu, przynieście mojemu przyjacielowi jeszcze garniec tego samego. Czekamy na śpiewkę, wesoły druhu.

      – A zaśpiewam ci, miły bracie, zaśpiewam – rzekł kotlarz. – Odkąd żyję, nie kosztowałem takiego piwa. Jak Bozię kocham, jeszcze mi szumi w głowie! Przybliżcie się, pani gospodyni, jeśli chcecie posłuchać, a i ty dzieweczko miła, bo najlepiej mi się śpiewa, jak tylko spojrzą na mnie śliczne oczęta.

      Zaintonował starą balladę z czasów dobrego króla Artura, zwaną Ślub sir Gawaine’a, a kiedy śpiewał, wszyscy słuchali tej wspaniałej opowieści o szlachetnym rycerzu i jego poświęceniu dla monarchy. Ale zanim doszedł do ostatniej zwrotki, w głowie mu zaszumiało i język zaczął mu się plątać od gorzałki zmieszanej z piwem. Bełkotał, mamrotał, głowa zaczęła mu się kiwać, aż zasnął tak twardo, jakby miał się nigdy nie obudzić.

      Wtedy Robin Hood zaśmiał się gromko i zwinnymi palcami wysupłał szybko z sakwy kotlarza nakaz aresztowania.

      – Sprytnyś, bo sprytny, kotlarzu – mruknął przy tym – ale nie tak sprytny jak ten przebiegły zbój, Robin Hood.

      Przywołał oberżystę i rzekł mu:

      – Masz tu dziesięć szylingów, poczciwy człeku, za pyszną zabawę, jaką nam tu zgotowałeś. A zaopiekuj się dobrze swoim miłym gościem. Kiedy się obudzi, zażądaj i od niego dziesięciu szylingów, a jak nie będzie miał, to za zapłatę możesz mu wziąć torbę, młot i kapotę nawet. Tak karzę tych, którzy ośmielają się ze mną zadzierać. A co do ciebie, bracie, to jeszcze nie znałem oberżysty, który by nie policzył dwa razy tyle, jeśli tylko nadarza się sposobność.

      Gospodarz uśmiechnął się na to przebiegle, jakby powtarzał sobie w duchu stare porzekadło: „Uczysz srokę wypijać jajka”.

      Kotlarz spał przez całe popołudnie. A kiedy się obudził, długie cienie kładły się już pod borem. Łypnął okiem, spojrzał na niebo, spojrzał w ziemię, spojrzał na wschód i na zachód, zanim się wreszcie opamiętał. Najpierw przyszedł mu na myśl wesoły kompan, który gdzieś znikł. Potem maczuga, która stała pod ręką. Potem glejt i czterdzieści dukatów za aresztowanie Robin Hooda. Sięgnął do sakwy i nie znalazł ani papierka, ni szeląga. Rozwścieczony zerwał się na nogi.

      – Hej, gospodarzu! – krzyknął. – Gdzie się podział ten łotr, który był tu ze mną przed chwilą?

      – O jakim łotrze wasza łaskawość wspomina? – powiedział oberżysta, schlebiając mu tym tytułem, aby go ugłaskać. – Nie widziałem w waszym towarzystwie żadnego łotra, wasza łaskawość, klnę się, że nikt nie ośmieliłby się w pobliżu sherwoodzkich borów nazwać tego człeka łotrem. Prawego i dzielnego szlachcica widziałem z waszą łaskawością, ale myślałem, że wasza łaskawość go zna, bo przecie wszyscy go tu znają.

      – Jakim sposobem, skoro nie zaglądam do twego chlewu, mam znać każdą świnię? Co to za jeden, jeśli go tak dobrze znasz?

      – Jakże? Przecież to zacny chłop, którego ludziska zwą Robin Hoodem, tenże sam…

      – Na Boga! – ryknął kotlarz grubym głosem jak rozsierdzony byk – to ty widziałeś, że wchodzę z nim do twojej oberży, ja, solidny, uczciwy rzemieślnik, i nie ostrzegłeś mnie przed nim, choć wiesz, kto to taki! O, ręka mnie świerzbi, żeby ci rozkwasić tę szelmowską łepetynę! – porwał maczugę i spojrzał na oberżystę, jakby go chciał zabić na miejscu.

      – Nie! – krzyknął oberżysta, osłaniając się ręką, gdyż bał się ciosu. – Skąd mogłem wiedzieć, że waść go nie znasz?

      – Dziękuj Bogu – powiedział kotlarz – że ze mnie cierpliwy człowiek i nie rozwalę ci łysego łba, inaczej nie oszukałbyś więcej żadnego klienta. A tego łotra, Robin Hooda… już ja go znajdę i jak mu nie poprzetrącam gnatów, to porąb moją maczugę na podpałkę i zwij mnie babą. – Co mówiąc, zaczął się zbierać do odejścia.

      – Hola – zawołał oberżysta, rozczapierzając ręce, jakby zaganiał gęsi, gdyż chęć zysku dodała mu odwagi – nie pójdziesz, dopóki nie zapłacisz rachunku.

      – A on ci nie zapłacił?

      – Ani złamanego szeląga! A wypiliście obaj za dobrych dziesięć szylingów. O nie, nie odejdziesz waść bez zapłaty, spróbuj, a nasz dobry szeryf dowie się o tym.

      – Kiedy nie mam czym zapłacić, przyjacielu luby – rzekł kotlarz.

      – Tylko nie „luby” – odparł oberżysta. – Luby to ja nie jestem, kiedy mam stracić dziesięć szylingów! Zapłać, co się należy, żywą gotówką, a jak nie, to dawaj kubrak, torbę i młot. Bogiem a prawdą i tak stracę na tym. Nie, bratku, mam dobrego psa, rusz się tylko, a poszczuję go na ciebie. Magda, spuść Briana, jeśli ten jegomość zrobi choć krok.

      – Nie trzeba – zawołał kotlarz; wędrując po kraju, poznał psy na własnej skórze. – Bierz, co chcesz, daj mi odejść w spokoju i niech cię zaraza weźmie. Ale niech no złapię tego parszywego łajdaka, przysięgam, że zapłaci z nawiązką za wszystko.

      To rzekłszy, ruszył w stronę lasu, burcząc pod nosem, a oberżysta z żoną i córką patrzyli za nim i, kiedy znikł im z oczu, wybuchnęli śmiechem.

      – Oporządziliśmy z Robinem zgrabnie tego osła – zauważył oberżysta.

      Zdarzyło się, że Robin szedł właśnie przez las, zmierzając do Fosse Way, aby zobaczyć, co dzieje się na tym trakcie, gdyż księżyc był w pełni i noc zapowiadała się jasna. Ściskał w garści dębową pałkę, przez plecy miał przewieszony róg. Kiedy tak sobie szedł, pogwizdując, leśną ścieżką, nie wiedział, że z przeciwnej strony nadchodzi kotlarz, który burczał pod nosem i potrząsał głową jak rozsierdzony byk. Na zakręcie wpadli raptem na siebie i znaleźli się oko w oko. Chwilę stali obaj zaskoczeni, aż odezwał się Robin.

      – Witaj, ptaszku – powiedział ze śmiechem – jak ci piwko smakowało? Nie zaśpiewasz mi nowej

Скачать книгу