Spętani przeznaczeniem. Вероника Рот
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Spętani przeznaczeniem - Вероника Рот страница 14
– Nie czuję się obrażony – odpowiada. – A ty jesteś córką wyroczni!
Kiwam głową.
– Zasiadającej wyroczni z Thuvhe, tak.
– A także siostrą wyroczni, o ile Eijeh Kereseth wciąż żyje – mówi. – Tak, zapamiętałem imiona wszystkich wyroczni, choć przyznaję, że musiałem skorzystać z kilku technik pamięciowych. To dość długi wierszyk mnemoniczny. Podzieliłbym się nim z tobą, gdyby nie zawierał kilku wulgaryzmów dodanych, by było bardziej interesująco.
Śmieję się.
– Przyleciałaś z Isae Benesit? – pyta. – Kapitan Morel mówił mi, że podczas tej wizyty przywiozła ze sobą dwoje przyjaciół.
– Tak. Byłam przyjaciółką jej siostry Ori – odpowiadam. – To znaczy Orieve.
Przewodniczący, nie otwierając ust, wydaje miękki, smutny jęk.
– Głęboko współczuję ci tej straty.
– Dziękuję – mówię. Teraz mogę już odepchnąć smutek na bok. To nie byłby przyjemny widok, ale nie pokazałabym go mu nawet wtedy, gdyby chciał wykorzystać mój dar w tym właśnie celu.
– Musisz być wściekła – zauważa. – Shotet odebrali ci ojca, braci, a teraz jeszcze przyjaciółkę!
Dziwne to słowa. Zbyt wiele zakładają.
– To nie Shotet mi ich odebrali – odpowiadam. – To Ryzek Noavek.
– To prawda. – Znów skupia się na oszronionym oknie. – Wciąż myślę o ludziach, którzy dają sobą rządzić takim tyranom jak Ryzek Noavek. Część winy za ich decyzje spada na nich.
Chciałabym się z nim nie zgodzić. Ludzi wspierających Noaveków, jasne, można obarczyć winą. Ale buntownicy, banici, wreszcie ci biedni, chorzy i zdesperowani ludzie, którzy mieszkali w sąsiedztwie budynku służącego nam za kryjówkę? Dla mnie są takimi samymi ofiarami Ryzeka jak ja. Po wizycie w tym kraju nie potrafię już traktować Shotet jako całości. Są zbyt zróżnicowani, by być jednością. To jakby powiedzieć, że córka hessańskiego farmera i delikatna lekarka z Shissy to jedno i to samo.
Chciałabym się nie zgodzić, ale nie mogę. Język mi zdrętwiał, gardło napuchło od mojego głupiego daru nurtu. Patrzę posłusznie na Przewodniczącego Zgromadzenia i czekam, aż znów się odezwie.
– Jeszcze dziś spotykam się z panną Benesit – mówi w końcu. – Mam nadzieję, że będziesz obecna. Czasami jest nieco drażliwa. Czuję, że twoja obecność ją ukoi.
– To właśnie w niej lubię – przyznaję. – Że jest „drażliwa”.
– Wierzę, że w przyjaźni ma to swój walor rozrywkowy. – Starzec uśmiecha się. – Ale w dyskusjach politycznych często jest przeszkodą na drodze do postępu.
Ulegam instynktowi i cofam się o krok.
– Podejrzewam, że to zależy od definicji „postępu” – mówię, starając się zachować lekki ton.
– Mam nadzieję, że do końca dnia zgodzimy się co do jego definicji – oświadcza. – Zostawię cię teraz z roślinami, panno Kereseth. Nie pomiń obszaru Tepesser – jest tam zbyt gorąco, by wejść do środka, ale gwarantuję ci, że takich okazów jeszcze nie widziałaś.
Kiwam głową, a on odchodzi.
Pamiętam już, gdzie wcześniej widziałam takie oczy – na zdjęciach przedstawiających elity intelektualne Kollande. Przyjmowali pewien lek, który miał utrzymywać ich na nogach dłużej, niż byli w stanie wytrzymać. Bez wrażenia zmęczenia. Jego długie przyjmowanie sprawiało, że tęczówki jasnookich ludzi często zabarwiały się na fioletowo. To, że pochodził z Kollande, niewiele mi o nim mówiło – nigdy tam nie byłam, choć wiedziałam, że to bogata planeta, niezbyt przejmująca się swoimi wyroczniami. Co innego oczy. Dzięki nim zrozumiałam, że cenił postęp wyżej niż swoje bezpieczeństwo czy zbytki. Że był skupiony i inteligentny. I prawdopodobnie sądził, że wie wszystko lepiej niż my.
Teraz rozumiem, co Isae miała na myśli, kiedy powiedziała, że teraz jest nas troje przeciwko całej galaktyce. Nie tylko z Shotet zadzieramy, lecz także ze Zgromadzeniem.
Ast, Isae i ja siedzimy po jednej stronie stołu z polerowanego szkła, po drugiej zaś Przewodniczący Zgromadzenia. Stół jest tak czysty, że jego szklanka z wodą i stojący obok dzbanek wyglądają, jakby unosiły się w powietrzu. Kiedy siadałam, uderzyłam w stół nogami, bo nie wiedziałam, gdzie się kończy. Jeśli miał mnie rozkojarzyć, to spełnił swoje zadanie.
– Przede wszystkim porozmawiajmy o tym, co wydarzyło się na Shotet – mówi Przewodniczący Zgromadzenia i nalewa sobie szklankę wody.
Znajdujemy się w zewnętrznym pierścieniu statku Zgromadzenia, który składa się z koncentrycznych okręgów. Wszystkie zewnętrzne ściany zrobione są ze szkła, które matowieje, gdy jednostka ustawia się pod słońce, bo mogłoby to uszkodzić wzrok. Ściany po mojej lewej są właśnie matowe, a temperatura w pomieszczeniu rośnie. Mój kołnierzyk powoli robi się mokry od potu. Ast wciąż skubie przód koszuli i odrywa ją od ciała, by się nie przyklejała.
– Jestem przekonana, że materiały dostarczone przez ekrany informacyjne są wystarczające – ucina dyskusję Isae.
Ma na sobie strój kanclerski: ciężką suknię z Thuvhe z długimi rękami oraz guzikami zapiętymi aż po szyję. Do tego ciasne buty, które wiązała, krzywiąc się. Włosy spięła z tyłu głowy i spryskała błyszczącym lakierem. Jeśli jest jej gorąco – a pewnie jest, bo to suknia uszyta z myślą o naszej planecie, a nie… tym czymś – to nie okazuje tego. Może właśnie dlatego przed wyjściem nałożyła na siebie tak grubą warstwę pudru.
– Rozumiem twoją powściągliwość w omawianiu tej kwestii – mówi Przewodniczący Zgromadzenia. – Być może zatem panna Kereseth streści nam sytuację? Ona też tam była, zgadza się?
Isae spogląda na mnie. Składam ręce na kolanie i uśmiecham się. Wciąż pamiętam, że ulubioną fakturą Przewodniczącego Zgromadzenia była ciepła bryza. Taka muszę być i ja – ciepła i zwyczajna jak warstwa potu, która nikomu nie przeszkadza, jak podmuch wiatru, który ledwo łaskocze.
– Oczywiście – odpowiadam. – Cyra Noavek wyzwała swojego brata Ryzeka na pojedynek, co zaakceptował. Zanim jednak którekolwiek z nich zdołało uderzyć swojego przeciwnika, pojawił się mój brat Eijeh… – dodaję i dławię się.
Nie jestem w stanie dokończyć zdania.
– Przepraszam – mówię. – Mój dar nurtu odmawia współpracy.
– Ona nie zawsze może powiedzieć to, co chce – tłumaczy mnie Isae. – A chodzi o to, że Eijeh przyłożył nóż do gardła mojej siostry. I zabił ją. Koniec.
– A Ryzek?
– Też