Spętani przeznaczeniem. Вероника Рот
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Spętani przeznaczeniem - Вероника Рот страница 20
Wcześniej rozciął mnie przy akompaniamencie setek wiwatów. Dotknęłam dłonią dermy przykrywającej moją twarz, od szyi przez szczękę aż do czaszki.
Nie, nie miałam dobrych wspomnień związanych z tłumami i nie zamierzałam zdobywać ich na tej planecie. Przecież czekali tu na mnie jedynie Ogranie i banici Shotet.
Zeszliśmy po ciemnych schodach na dół, wyczuwając stopnie podeszwami butów i opuszkami palców. Skręciliśmy za róg i oto, gdzie się znaleźliśmy: ciemna poczekalnia o skrzypiącej, drewnianej podłodze, blask miejscowej odzieży, w większości przypadków należącej do Shotet, co podpowiadał mi język, którym się porozumiewali.
Ubrania Ogranów – które nosili tu również Shotet – nie miały żadnego charakterystycznego stylu. Niektóre z nich były ciasne, inne luźne i powłóczyste, jedne ozdobne, drugie proste. Wszystkie łączył wszechobecny tu blask widoczny w bransoletach i łańcuszkach u nóg, naszyjnikach, sznurówkach, pasach i guzikach. Jeden człowiek miał nawet skrawki czerwonego światła – bladego, ale zawsze światła – wszyte w plecy kurtki. Oświetlani przez odzież ludzie wyglądali niepokojąco, zwłaszcza że trudno było rozpoznać ich twarze. Ci o jasnej skórze, jak Akos, niemalże sami się jarzyli – co wcale nie było dobre na tak wrogiej planecie jak ta.
W pomieszczeniu znajdowały się ławki i wysokie stoły, przy których można było stać. Niektórzy trzymali szklanki z przejrzystą substancją, która rozpraszała światło. Obserwowałem, jak grupa ludzi podaje sobie butelkę, ich ręce tworzyły jakby falę. Dzieci zasiadły w kółku tuż przy moich stopach, grając w łapki z podziałem na rundy. Dwóch chłopców, kilka pór młodszych ode mnie, walczyło ze sobą na niby w pobliżu jednego z potężnych drewnianych filarów. To była przestrzeń do zebrań i, jak wyczułam, niewiele więcej; to nie tu Shotet mieszkali, pracowali czy jedli. Tu najwyraźniej jedynie przeczekiwali burze. Ogranka niewiele jednak wyjaśniła, czym te burze naprawdę były. Nic dziwnego. Wszyscy jej rodacy wyglądali, jakby specjalizowali się w niejasnościach i ważkich spojrzeniach.
Teka szybko wtopiła się w tłum, rzucając się w ramiona pierwszego znanego jej banity. Wtedy właśnie ludzie zaczęli nas zauważać – z tą bladą skórą i jeszcze jaśniejszymi włosami nie potrzebowała prezentacji. Akos był o głowę wyższy od większości zebranych i w naturalny sposób przyciągał wzrok.
No i byłam jeszcze ja – błyszcząca derma i cienie nurtu krążące po całym ciele.
Próbowałam się nie denerwować, kiedy kilka osób ucichło na mój widok, a inni pomrukiwali lub wskazywali mnie palcami – kto uczył ich manier?
Przypomniałam sobie, że przywykłam do tego typu reakcji. Byłam Cyrą Noavek. Strażnicy w posiadłości instynktownie cofali się na mój widok, kobiety, widząc mnie w pobliżu, chwytały swoje dzieci. Wyprostowałam się i pokręciłam głową, kiedy Akos wyciągnął do mnie rękę, chcąc złagodzić mój ból. Nie, lepiej niech widzą mnie taką, jaką jestem naprawdę. Lepiej mieć to za sobą.
Udawałam, że nie oddycham z trudem.
– Hej! – Teka chwyciła rękaw mojego nietypowych rozmiarów kombinezonu mechanika i pociągnęła mnie za sobą. – Chodź, powinniśmy przedstawić się przywódcom.
– Jeszcze ich nie znasz? – zapytałam. Akos spojrzał za siebie. Jak sądzę, szukał swojej matki i brata, choć od przylotu starał się ich unikać.
Próbowałam wyobrazić sobie, jak bym się czuła, gdyby matka pojawiła się w moim życiu zaraz po tym, jak pogodziłam się z jej brakiem. W moich myślach widziałam szczęśliwe spotkanie, odnowienie starej nici czułości i zrozumienia. Z pewnością dla Akosa nie było to takie łatwe z uwagi na długą historię zdrad i podchodów, jaka łączyła go z Sifą. Choć pewnie i bez tego pojawiłyby się problemy. Prawdopodobnie unikałabym Yliry, tak jak on unikał swojej matki.
A może chodziło o jej zwyczaj mówienia zagadkami, co było wyczerpujące.
Kiedy Akos zebrał swoją rodzinę, podążyliśmy za Teką w głąb pomieszczenia. Próbowałam nie maszerować, choć robiłam to instynktownie – starałam się ich celowo zastraszyć, aby nie widzieć, że zaczynają się mnie bać.
– Znajdujemy się w pobliżu wioski Galo – powiedziała Teka. – Teraz mieszkają tu głównie banici Shotet, choć jest tu również trochę Ogranów. Głównie kupców. Moja matka twierdziła, że całkiem nieźle się integrują… Och!
Teka rzuciła się na szyję jasnowłosego mężczyzny z kubkiem w ręku, po czym uścisnęła dłoń kobiety z ogoloną głową, która żartobliwie poklepała ją po łatce na oku.
– To drugie oszczędzam na specjalne okazje – odpowiedziała Teka. – Wiesz może, gdzie znajdę Ettreka? Chciałam przedstawić go… ach!
W tym momencie podszedł do niej mężczyzna. Wysoki, choć nie tak jak Akos. Miał długie, ciemne włosy związane w koczek na czubku głowy. W tym świetle nie potrafiłam stwierdzić, czy był w moim wieku, czy też z dziesięć pór starszy. Jego dudniący głos niewiele pomógł.
– Ach, tutaj jest – powiedział. – Bicz Ryzeka, który stał się Katem Ryzeka.
Objął mnie ramieniem i obrócił, jak gdyby chciał pokazać mnie ludziom trzymającym szklanki cokolwiek-to-było. Błyskawicznie odsunęłam się od niego, tak że mógł nawet nie poczuć mojego daru nurtu.
Kiedy przełknęłam ślinę, ból przebiegł mi przez policzek i pomknął w dół gardła.
– Nazwij mnie tak raz jeszcze, a…
– No co? Skrzywdzisz mnie? – Uśmiechnął się kpiąco. – Ciekawie byłoby to zobaczyć. Przekonalibyśmy się, czy rzeczywiście jesteś tak dobrą wojowniczką, jak o tobie mówią.
– Niezależnie od tego, czy jestem dobrą wojowniczką, czy nie, z całą pewnością nie jestem Katem Ryzeka – ucięłam.
– Co za skromność! – powiedziała starsza kobieta stojąca naprzeciwko mnie, wlewając sobie odrobinę napoju do ust. – Widzieliśmy w wiadomościach, co zrobiłaś, panno Noavek. Naprawdę nie ma się czego wstydzić.
– Nie jestem wstydliwa ani tym bardziej skromna – wyjaśniłam, czując, jak usta układają mi się w najkwaśniejszy uśmiech. Głowa dosłownie nawalała mnie. – Po prostu nie wierzę we wszystko, co widzę. Powinniście mieć tę lekcję przerobioną, banici.
Niemal zaśmiałam się, widząc, jak jednocześnie unoszą brwi. Akos dotknął mojego ramienia, części okrytej tkaniną, po czym nachylił się do mojego ucha.
– Zwolnij z szukaniem sobie wrogów – szepnął. – Później będzie na to czas.
Zdusiłam drwinę. Miał, niestety, rację.
Najpierw zobaczyłam w ciemnościach szeroki uśmiech. Potem na Akosa wpadł Jorek. Akos wyglądał na zbyt zaskoczonego, by odwzajemnić uścisk – właściwie to zauważyłam, że z zasady nie okazywał uczuć – ale zanim odsunął się, zdołał poklepać go uprzejmie