Ziemia jałowa. Magdalena Okraska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ziemia jałowa - Magdalena Okraska страница 10
Szybie milczący i ciemny,
Ożyjesz i będziesz gadał.
Po gniew – jak węgiel – kamienny,
windo złej pieśni – na dół!
Po gniew, moja pieśni, najgłębiej
w serce ziemi się wwierć!
Węgiel dobywa Zagłębie!
Zagłębie dobywa śmierć.
Wszyscy tutaj znają ten przejmujący wiersz Władysława Broniewskiego, który zresztą kilkukrotnie odwiedzał zagłębiowskie kopalnie i deklamował górnikom poezję. Od rozpoczętej w XVIII wieku rewolucji przemysłowej, która zrodziła boom węglowy, Zagłębie nie było ani odrobinę mniej „górnicze” od Śląska. Powstało zresztą jako bezpośrednia odpowiedź na burzliwy rozwój przemysłu ciężkiego. Jedni mówią, że ideowym ojcem regionu był Stanisław Staszic, inni – że nazwę wymyślił Józef Cieszkowski.
Najszybszy rozwój górnictwa i całej otoczki infrastrukturalnej, która mu towarzyszyła, przypadł na PRL. Wałbrzych, Jastrzębie, Bogdanka na Lubelszczyźnie – wokół nowe miejsca, nowe szyby. W szczytowym okresie wydobywano w Polsce 200 mln ton węgla rocznie, z czego 30 do 40 mln ton szło na eksport14. W latach osiemdziesiątych pojawiła się lekka stagnacja, a potem już znana równia pochyła – Balcerowicz, a za nim Buzek.
Balcerowiczowska „polityka otwarcia” polskiego rynku oznaczała otwarcie jednostronne, wrogie przejęcia, likwidacje i upadłości. Żaden z sektorów nie był przygotowany na konkurencję z Zachodem, nie mieliśmy także oszczędności i rezerw finansowych, zresztą obcy kapitał wchodził również na te pola, które mogłyby być gwarantem niezależności. Banki trafiały, jeden po drugim, w ręce obcego kapitału. Skoro wokół przemysł walił się jak domek z kart, zapotrzebowanie na energię spadało, bo z dnia na dzień było coraz mniej ogromnych zakładów. Pojawiło się zjawisko określane jako „nadprodukcja” węgla, na który chwilowo brakowało odbiorców. Ograniczono także eksport. Wyliczono, posługując się wolnymi skojarzeniami matematycznymi, potężny dług branży górniczej.
Kolejne rządy przeprowadzały tak zwaną restrukturyzację górnictwa – szukały oszczędności, cięły koszty i podejmowały planowe działania, które miały prowadzić do wyłączenia kopalń z ruchu. Nie był to jednak ani proces konieczny, ani też pozbawiony zabarwienia politycznego, choć w potransformacyjnych podsumowaniach jest prezentowany jako przezroczysty i nie do uniknięcia. W największym pośpiechu likwidowano w całym kraju kopalnie, także te, których złoża mogły starczyć jeszcze na lata eksploatacji. Zagłębie nie było wyjątkiem.
Adam Gierek twierdzi, że Jerzy Buzek powiedział do niego przy okazji jakiegoś spotkania: „Człowieku! Co mieliśmy robić z taką ilością węgla? Trzeba było szybko zamykać kopalnie”.
Problemy, jakie po 1989 roku napotkało polskie górnictwo, są wynikiem zastąpienia gospodarki planowej myśleniem neoliberalnym, które opiera się na modlitwie do złotego cielca rentowności oraz na horyzoncie bardzo krótkiej perspektywy czasowej. Nie opłaca się chwilowo? Do widzenia. Potem się może pomyśli. Albo nie.
„Dopłacanie” do czegokolwiek, „dotowanie”, „pomoc państwa” dla jakiegokolwiek przedsięwzięcia są w takim rozumieniu grzechem ciężkim i zbędnym ruchem. Przemysł przestał być traktowany kompleksowo, a zaczął – wybiórczo. Terapia szokowa i szybkie reformy pozostawiły zgliszcza. Nie myślano o bezpieczeństwie energetycznym kraju, realnym zapotrzebowaniu na węgiel w dłuższej perspektywie, o reindustrializacji. Były tylko rzędy cyfr. Za ile sprzedać, komu, ilu zwolnić, jakie dać odprawy. I zamknąć, zamknąć, a przynajmniej – wygaszać.
Kopalnia to karmicielka, a jednocześnie specyficzne miejsce pracy, umieszczone pod ziemią, ale w regularnym kontakcie z tym, co na górze: osiedlami górniczymi. Na odtworzenie podobnej symbiozy w innych gałęziach przemysłu po prostu brakuje geograficznej przestrzeni. Jednocześnie likwidacja kopalń to śmierć całej infrastruktury na powierzchni. Trauma likwidacji, którą przeżyli już wcześniej mieszkańcy Zagłębia, czekała też mieszkańców Górnego Śląska.
Osada Kazimierz, gdzie działała kopalnia Kazimierz Juliusz, liczyła 3,5 tysiąca mieszkańców, gdy zostały do niej dokooptowane Ostrowy Górnicze i Maczki. Razem stworzyły w 1967 roku miasto Kazimierz Górniczy. W 1972 roku mieszkało w nim już 19 tysięcy osób. Po czterech latach zostało dzielnicą rozbudowującego się Sosnowca.
Kopalnia zatrudniała ponad 5 tysięcy pracowników. System był podbierkowy – stromy pokład, metoda droższa od ścianowej, ale wyższe koszty wydobycia rekompensował kopalni wysokiej jakości węgiel gruby. Budowała osiedla (stan na 2017 rok – do Kazimierza Juliusza należą 222 budynki mieszkalne15). Powstała szkoła górnicza z internatem i Dom Górnika, ośrodek wypoczynkowy z akwenami wodnymi, amfiteatrem, ogródkiem jordanowskim i górką do saneczkowania. Wszystko lokalnie, w sercu osiedla. Dla górniczych rodzin otwarto Dom Wczasowy „Arkadia” w Szczyrku i Dom Wczasowy „Basia” w Kołobrzegu. Obiekty są obecnie dzierżawione przez osoby niezwiązane z Kazimierzem Juliuszem.
Schyłkowy okres istnienia kopalni to ten sam schemat, co zawsze, do znudzenia. Pierwotnie miano wydobywać węgiel do 2018 roku. Już w 2014 roku przyspieszono likwidację o dwa lata. Wybuchły protesty, górnicy zostali 11 godzin pod ziemią i wyjechali dopiero, gdy podpisano umowę przedłużającą byt kopalni.
Udało się im ugrać rok.
KIJ I MARCHEWKA
Co zrobić z ludźmi, którzy pracowali w zamykanych kopalniach, co powiedzieć ich rodzinom? Jakie gwarancje dotyczące pracy i statusu mieszkań zakładowych dać, by nie palili jeszcze tym razem opon? Okazuje się, że nie trzeba nawet rzucić zbyt wiele – wystarczy przejście pod skrzydła Spółki Restrukturyzacji Kopalń, która zajmuje się ich oddłużaniem. Parę uspokajających słów o „uporządkowaniu kwestii mieszkań”. Wizyta Ewy Kopacz, która, jeszcze jako premier, spotkała się w Kazimierzu z górniczymi żonami.
– Przyjechała i zjadła rosołek – wspomina jedna z nich.
Przed ostatecznym zamknięciem były i marzenia, i szalone plany. Może by wydobywać z kopalni Jan Kanty w Jaworznie? Przekop tunelu między kopalniami (7–8 km) kosztowałby 600–700 mln zł. Nie zgodziły się miasta – za duży wydatek.
Co dalej? Górników chciano rozparcelować po innych kopalniach Katowickiego Holdingu Węglowego. Pokazywano też marchewkę – plany budowy prywatnej kopalni w Mysłowicach, która miała prowadzić wydobycie przy – tu kolejne przezroczyste stwierdzenie – „niższych kosztach własnych”. W lipcu 2015 roku, gdy wiadomo już było, że jest po kopalni w Kazimierzu, podpisano list intencyjny. Kopalnia Brzezinka 3, pomysłodawcami powstania której były Brzezinka sp. z.o.o i Remagum sp. z.o.o, miała docelowo zatrudniać 600 osób.
Prasa lokalna międliła temat. Piała z zachwytu nad nowoczesnością nieotwartej jeszcze Brzezinki. Plany jej funkcjonowania nawet niewprawnemu oku wydają się wysoce oszczędnościowe, w neoliberalnym duchu: ograniczenie infrastruktury, brak kosztownych szybów (w zamian korytarze upadowe), brak zakładu przeróbczego na miejscu. Jako spółka prywatna kopalnia nie wypłacałaby pracownikom czternastek i innych dodatków. „To wszystko złoży się na niższe o blisko
14
15