Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda страница 18
Choć jej twarz była napięta, kąciki ust opadały w dół. Psycholog milczał, Elwira zaczęła szukać wygodniejszej pozycji na krześle. W końcu usiadła bokiem i założyła nogę na nogę. Sukienka rozchyliła się na moment i Meyer dostrzegł na jej udzie siniak wielkości jabłka. To odkrycie było szokujące, zupełnie nie pasowało do nieskazitelnego wizerunku kobiety. Zmrużył oczy w oczekiwaniu na dalszy ciąg jej wyjaśnień i wzmógł czujność. Przypatrywał się teraz apaszce i przyszło mu do głowy, że lekarce musi być w niej gorąco, a jednak nie decyduje się, by ją rozwiązać i zdjąć.
– To Johann przypomniał mi, że w związku liczą się inne sprawy. Na przykład przyjaźń – powiedziała Elwira, nie wytrzymując ciszy, która zapanowała w pokoju przesłuchań. – Potrafiliśmy rozmawiać godzinami. W naszym związku było wszystko, oprócz seksu.
– To faktycznie ciekawe – mruknął znów Meyer. – Z mężem łączył panią seks, ale go pani nie szanuje, a z Johannem seksu nie było, a mówi pani, że kochała go nad życie. I jak to się stało, że w kimś takim zakochała się pani, ekspert od seksu?
– To, pan wybaczy, kwestia indywidualnej diagnozy i sytuacji rodzinnej. – Elwira przybrała pozę pani doktor. Wydęła usta i zaczęła mówić przez nos.
Meyer wiedział, że nadchodzi sposobność, by ją przycisnąć. Jest na krawędzi kontrolowania własnych emocji. Za chwilę sama mu wszystko objaśni.
– Nie zamierzam się z tego tłumaczyć, zwłaszcza obcym osobom, tym bardziej jeśli pracują w policji – ciągnęła tonem wykładowcy. – Choć muszę dodać, że owszem, nader często się to zdarza. Kobiety terapeutki wychodzą za pacjentów, których wyleczyły, terapeuci za swoje byłe pacjentki. Jeśli chodzi o Johanna, to sądzę, że straciłam czujność, bo trafił w taki moment mojego życia, kiedy szukałam odmiany. Mówiąc wprost, byłam gotowa na romans. Tymczasem on nie zamierzał niczego w swoim życiu zmieniać. On się zabawił. Widzi pan, miał kłopot z emocjami, traktował ludzi instrumentalnie, wykorzystywał ich dla własnych celów, kłamał, manipulował. Johann przeszedł terapię, przestał szukać zaspokojenia swoich rozbuchanych potrzeb w stosunkach seksualnych, lecz mechanizmy zachowania mu pozostały. Czasami miałam wrażenie, że to ja, moje emocje, moja miłość i całkowite oddanie zastępowały mu – przepraszam za wyrażenie – pochwę, której ostatecznie nie dotknął. Dziś wiem, że mnie wykorzystał. Wiedział, że jestem zakochana i ma nade mną nieograniczoną władzę. Kiedy dziś wróciłam do Katowic, byłam przekonana, że starczy mi siły, by zakończyć ten chory związek.
– To bez sensu – prychnął Meyer. – Może jakaś iluzja, fascynacja, otumanienie. Tu bym się zgodził. Ale z tego, co pani mówi, ta relacja nie była związkiem…
– To był związek! – Poniatowska podkreśliła stanowczo. – I to bardzo silny! Pan może tego nie rozumieć, potrzeba do tego wrażliwości. Ale tak było! Mimo iż spotkaliśmy się może kilkanaście razy, nie więcej, nigdy mnie nie pocałował, ale to był związek! – zapewniła go po raz kolejny.
Widać było, że wreszcie udało mu się ją zdenerwować. Kobieta na chwilę wyszła ze swojej kontrolowanej pozy.
– To na czym on polegał? Oprócz pisania listów, rzecz jasna – atakował dalej Meyer. Zapalił papierosa, rozparł się na krześle i czekał.
– Pamiętał o wszystkich świętach, sylwestrze, moich imieninach, walentynkach, choć wyśmiewał się z tej amerykańskiej tradycji – przekonywała go uparcie. – Dzwonił z życzeniami, dawał mi jakieś drobiazgi. Nic kosztownego, ale wiedział, że to dla mnie ważne. Był czas, że dostawałam dziesiątki esemesów dziennie. Martwił się o mnie.
– Raczej kontrolował – wtrącił profiler i pochylił się w jej kierunku. Zniżył głos, jakby zdradzał jej sekret. – Manipulował pani emocjami. Bawił się. Była pani jego marionetką.
Elwira podniosła głowę, wyprostowała się, nabrała powietrza i odrzekła:
– I ja to rozumiałam. Bóg mi świadkiem, że chciałam się z tej miłości wyzwolić. Właściwie… dziś rano wracałam do domu z tym postanowieniem. Tylko… – przerwała. – Nie takiego zakończenia się spodziewałam.
Meyer uśmiechnął się półgębkiem. Nieoczekiwanie ta kobieta zaczęła budzić w nim współczucie. Nie dlatego jednak, że udało jej się go oszukać tymi płaczliwymi historyjkami. Wreszcie zrozumiał, na czym polegał jej dramat. Ona sama żyła w wielkim zakłamaniu. I w pierwszym, i w obecnym małżeństwie. Mogła wierzyć, że kocha męża, tak samo jak uwierzyła, że darzy wielkim uczuciem śmieciowego barona. Tak naprawdę ta wielka gwiazda seksuologii nie miała kontaktu z własnymi emocjami. A chłód, którym odgradzała się od świata, który miał ją chronić, był złudny. To dlatego tak gwałtownie weszła w iluzję relacji ze Schmidtem. Niemiec pewnie śmieje się z niej teraz z tamtej strony, pomyślał. Wiedział, że musi wybrać: albo ją przycisnąć, albo dać jej i sobie ochłonąć. Prawdę mówiąc, nie spodziewał się aż takich wyznań. Zdecydowanie wolałby dalej rozmawiać z Elwirą, lecz nie mógł. Musiał dziś załatwić sprawę wypadku. Zaklął w myślach i oświadczył, siląc się na przemiły uśmiech:
– Jest pani zmęczona… Ja też rozpocząłem dzień bardzo wcześnie… – mówiąc to, już pożałował decyzji, ale stało się. Brnął więc w pozę dobrego psychologa, licząc na wzajemność przy następnym przesłuchaniu. Choć czy lekarka będzie wobec niego pozytywnie nastawiona i powie więcej – nie miał pewności. – Proponuję wrócić do tej rozmowy, choćby jutro. Dziś proszę odpocząć, spróbować się zdrzemnąć. Skontaktuję się z panią.
Spojrzała na niego zdziwiona, po czym uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Jeśli pan chce, mogę przesłać to, co Johann zdążył napisać. Muszę przyznać, że jak na niewykształconą osobę, świetnie operował słowem. Czy pan wie, że on nie skończył nawet średniej szkoły? Chodził do technikum mechanicznego, ale zrezygnował po dwóch latach. Nigdy nie studiował marketingu ani zarządzania, a tak dobrze prowadził firmę. Myślę, że z tych jego impresji wiele się pan o nim dowie. A zwłaszcza, kim był przed terapią. Czy pan wie, że przez swoje rozbuchane potrzeby seksualne omal nie stracił firmy? Ale wyszedł z tego. Dokładnie to opisuje. Być może ułatwi to panu znalezienie sprawcy jego zabójstwa.
– Będę zobowiązany – odrzekł. – Jeśli zaś chodzi o robienie pieniędzy, to wykształcenie nie ma znaczenia. Liczy się spryt życiowy i inteligencja emocjonalna. Jak widać, on miał jej wysoki iloraz – dodał.
Pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Chciałabym, żeby pan złapał tego, kto to zrobił. – Wyjęła z torebki wizytówkę i położyła na stole. – To mój służbowy telefon i e-mail. Prywatną komórkę zapiszę panu na odwrocie. Wolałabym, żebyśmy się spotkali gdzieś na mieście, a nie w tym obskurnym miejscu, jeśli miałabym wybór. Ja zapraszam – dorzuciła, a Meyer poczuł się tak, jakby ktoś go uderzył w twarz. Nic jednak nie powiedział i z uwagą słuchał dalszego wywodu lekarki. – Kamienicę będę musiała szybko sprzedać,