Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda страница 19
– Panią? – Meyer szczerze się zdziwił. Notował jej właśnie na kartce swój adres mejlowy, na który miała przesłać teksty napisane przez Schmidta do książki. Wizytówek oczywiście nie miał. Jego podanie już kolejny miesiąc czekało na biurku komendanta śląskiej policji. Prośba zostanie prawdopodobnie zrealizowana dopiero przed jego wyjazdem na konferencję do Sopotu. – Dlaczego panią? – powtórzył, bo Elwira nie odpowiadała.
Lekarka zmarszczyła czoło z niedowierzaniem.
– Jakiś miesiąc temu zaczęły się te anonimowe telefony. Potem suszone kwiaty za wycieraczką samochodu, a wreszcie cuchnąca rybia głowa w pudełku po butach. Damskich, tanich butach – podkreśliła. – Któregoś wieczoru wracałam późno do domu i jestem pewna, że byłam śledzona. Następnego dnia rano nie mogłam ruszyć auta, bo ktoś przeciął mi oponę.
– Zgłosiła to pani na policję?
– Pomyśleliby, że straciłam rozum. – Zaprzeczyła ruchem głowy. – Zresztą podejrzewałam tę głupią gęś. Była o mnie zazdrosna, przeglądała jego telefon, grzebała w mejlach. Czytała moją korespondencję do niego. Dziwię się, bo z pewnością niewiele rozumiała. Podejrzewam, że z trudem składa literki…
– Ma pani na myśli panią Klaudię Schmidt?
– A kogóż by innego – żachnęła się Elwira, jakby to było oczywiste. – Ona podejrzewała nas o romans. Idiotka. Mówił o niej Bobik, jak na psa. Nie wiem, skąd to przezwisko, może z czasów, kiedy się poznali. Na początku wydawało mi się obraźliwe, bo czasami tak zwracał się do niej przy obcych. Irytujące było zwłaszcza to, że mówił o niej w rodzaju męskim. Bobik zrobił, poszedł, ugotował. Raz zażartowałam, czy on nie żyje przypadkiem z mężczyzną. Potem się przyzwyczaiłam, zaczęło mnie to bawić. Sądzę, że to przezwisko dobrze oddaje jej osobowość. Zresztą ona najwyraźniej nie uważała, że to ją obraża. Ale odpowiadając na pana pytanie, podejrzewałam, że Bobik mogła nasłać na mnie jakichś zbirów. Myślę, że ten wątek też powinien pan zbadać.
Meyer słuchał tego wszystkiego ze spokojem, jakby mówiła o pogodzie. Tak naprawdę analizował każdy podawany przez nią szczegół. Interesował go zwłaszcza sposób przekazywania informacji. Zastanawiał się nad celem, jaki przyświecał lekarce. Kiedy skończyła, uprzedził ją:
– Jeszcze przez kilka dni wejście do kamienicy będzie opieczętowane przez policję. Na razie nie powinna pani tam wchodzić. Sprawa jest zbyt świeża. I radzę nie udzielać żadnych wywiadów. To dla dobra śledztwa.
– Ależ oczywiście.
– Aha, jeszcze jedno – zawahał się i zablefował. – Dlaczego dała pani Johannowi klucze?
Elwira odparła bez zająknięcia:
– Miał jakąś sprzeczkę z Bobikiem. Zaproponowałam, żeby przenocował w gabinecie. Ponieważ wstawał wcześnie rano, pozwoliłam mu zabrać klucze ze sobą.
– Pamięta pani, kiedy to było?
Elwira się zamyśliła.
– Dokładnej daty nie podam… Jakieś cztery miesiące temu.
– Nigdy więcej nie nocował w pani gabinecie?
– Nie.
– Dlaczego nie zażądała pani zwrotu kluczy?
– Po co? – Elwira wzruszyła ramionami. – Miałam zapasowe.
– Jest pani pewna?
– Tak, prawdopodobnie nadal są w naszym mieszkaniu. A jaki to ma związek ze sprawą? – zaniepokoiła się.
– Ile było zapasowych kompletów?
Kobieta się skupiła. Czuła, że to podchwytliwe pytanie. Nie wiedziała, jak wybrnąć.
– Nie pamiętam…
– Ile było kompletów kluczy? – powtórzył Meyer. – Do kamienicy, domu i gabinetu.
– Trzy – odrzekła niepewnie. – Chyba trzy. Jeden miałam ja, drugi Michał i trzeci – rezerwowy, który dałam Johannowi.
– Przez ostatni miesiąc przed śmiercią Schmidta mąż miał jakiś problem, by się dostać do kamienicy? – drążył uparcie profiler.
– Pan coś sugeruje? Nie bardzo rozumiem. – Znów jej ręce powędrowały w kierunku apaszki. Jakby chciała ją rozwiązać. Zamiast tego rozsunęła fałdy chustki, ale tak, by nie odsłonić ani kawałka szyi. Meyer wpatrywał się w nią wyczekująco.
– Prowadzą państwo różny tryb życia. Mąż zajmuje się dzieckiem. Rzadko jednocześnie wychodziliście i wracaliście. Pytam więc raz jeszcze: czy mąż miał jakikolwiek kłopot, by dostać się do domu?
– Nie – szepnęła Elwira.
– I nie zgubił kluczy?
– Nic o tym nie wiem.
– Nie pożyczał ich od pani?
– Może raz czy dwa. Ale miał swoje. Chyba tak…
– Nie szukał zapasowego kompletu? Nie pytał, co się z nim stało?
Elwira była blada. Kręciła tylko przecząco głową.
– To chyba jakieś nieporozumienie – zaśmiała się nerwowo. – Chyba nie wiedział, że zapasowy komplet jest u Schmidta… Wie pan, on nie interesował się tym zbytnio – wikłała się coraz bardziej.
By dać sobie trochę czasu, postanowiła zapalić. Nerwowo szukała w torebce zapalniczki. Nagle torebka upadła na podłogę, a kiedy kobieta po nią sięgała, apaszka odsłoniła szyję i Meyer dostrzegł zaczerwienienie. Już wcześniej nurtowało go, co lekarka ukrywa pod chustką. Teraz aż go skręcało, by poprosić ją, żeby zdjęła z szyi ten kawałek jedwabiu. Zamiast tego jednak bacznie obserwował jej ruchy. Była bardzo zdenerwowana. Miał ją w garści. I choć wiedział, że powinien już wychodzić, jeśli chce cokolwiek załatwić w Siewierzu, nie mógł się powstrzymać i pytał dalej.
– To mąż znalazł tę kamienicę?
– Tak. Dzięki jego informacjom kupiłam ją za naprawdę okazyjne pieniądze. – Odetchnęła z ulgą, że zmienił na chwilę temat.
– Można spytać, za ile?
– Milion dwieście.
– Złotych?
Kiwnęła głową.
– No, chyba nie dolarów…
Meyer zagwizdał.
– Rozumiem, że to dobra lokata kapitału.
Lekarka