Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda страница 21

Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda

Скачать книгу

samokontroli?

      Na pożegnanie Elwira Poniatowska podała mu dłoń jak do ucałowania. Udał, że nie zrozumiał gestu. Uścisnął ją po męsku i zawrócił. Chciał jak najszybciej znowu znaleźć się w pokoju przesłuchań, by zabrać swój dyktafon i dokumenty. Lekarka została sama. Z ulgą ściągnęła z szyi chustkę i postawiła kołnierzyk sukienki.

      – Pani Elwiro – usłyszała za plecami.

      Meyer stał tuż za nią. Odwróciła się gwałtownie. Na jej szyi dostrzegł podłużną szramę, jakby zadrapanie od pazura. Rana, podpuchnięta i zaczerwieniona wokół, nie wyglądała na świeżą, raczej sprzed dwóch, trzech dni, była podgojona. Kobieta zorientowała się, że psycholog dostrzegł to, co tak skrzętnie cały czas ukrywała.

      – Proszę nie opuszczać miasta. Nigdzie nie wyjeżdżać do odwołania. I być pod telefonem – powiedział.

      Skinęła głową i pośpiesznie ruszyła w kierunku drzwi. Stał jeszcze chwilę, wpatrując się w jej znikającą sylwetkę. Z kim szamotała się ta damulka? W drodze na górę myślał o zadrapaniu na szyi oraz siniaku na udzie. Kto ją tak załatwił?

      – Ale nasmrodziła – usłyszał od policjanta, który przygotowywał się do kolejnego przesłuchania.

      Meyer chwycił dyktafon, papiery i wizytówkę lekarki, na której złotymi literami wypisane było jej nazwisko, po czym spojrzał pytająco na kolegę.

      – Wylała na siebie chyba całą butelkę perfum. Chciała cię uwieść – pośpieszył z wyjaśnieniem policjant i zaśmiał się. – Bidula nie wie, że na naszego psychologa takie sztuczki nie działają.

      Meyer odwzajemnił uśmiech. Wyszedł z pokoju zatopiony w myślach. Jak to możliwe, by zrozpaczona kobieta pamiętała, by zabrać do torebki perfumy i użyć ich przed przesłuchaniem? Czy faktycznie była tak zrozpaczona, jak starała się wszystkich przekonać?

      Aż się rozpromienił, kiedy oficer dyżurny wyciągnął spod blatu przesyłkę od Anki. Minęła siedemnasta trzydzieści, większość pracowników opuściła budynek. W poczekalni nie było nikogo, więc funkcjonariusz z zaciekawieniem obserwował profilera, który natychmiast, nie przejmując się wścibskim spojrzeniem dyżurnego, zaczął przeglądać zawartość torby. Dokładnie sprawdził plik papierów w foliowej koszulce. Anka spisała się na medal. Nie zapomniała o karcie pojazdu jego świętej pamięci passata. Przywiozła mu też czyste ubranie na zmianę i wygodne mokasyny. Profiler postanowił buty zmienić natychmiast. Chwycił torbę i ruszył w stronę holu, by usiąść na jednym z plastikowych krzesełek dla oczekujących i wreszcie zdjąć znienawidzone lakierki, które wpijały mu się w stopy. Kiedy przechodził obok drzwi wejściowych komendy, które dzięki czujnikom fotokomórki automatycznie się rozsunęły, dostrzegł stojące u podnóża schodów nowiutkie auto.

      – Już bliżej się nie dało – mruknął pod nosem. Rzeczywiście samochód był zaparkowany tak, jakby kierowca zamierzał wspiąć się nim schodami do wnętrza komendy, lecz tylko z sobie znanych przyczyn zrezygnował z tego pomysłu. – Co za palant przyjechał tą landrynką? – zaśmiał się w głos.

      Oficer dyżurny zawtórował mu głośnym rechotem:

      – Może bał się, że ktoś go nie zauważy. – Podparł się pod boki i bacznie przypatrywał profilerowi.

      – W takim kolorze? Chyba musiałby być ślepy – odrzekł Meyer.

      Barwa auta stojącego na podjeździe komendy była wyjątkowo słodkim odcieniem różu. Jego perfekcyjnie wypolerowana karoseria błyszczała w popołudniowym słońcu. Samochód sprawiał wrażenie szerszego niż dłuższego, prawie nie miał bagażnika i był wyposażony w szeroko rozstawione wielkie reflektory – wszystko to nasuwało skojarzenie z lateksową żabą sporych rozmiarów w kolorze pink.

      – W życiu nie wsiadłbym do takiego wozu – oświadczył Meyer i skrzywił się ze wstrętem. – Choćby mi płacili…

      – E tam, panie nadkomisarzu. Nigdy nie mów nigdy. – Oficer dyżurny pokiwał palcem. – Ja bym go wypróbował. Przecież to jeden z najnowszych kabriolecików Nissana, Pink Micra CC. Połowa chłopaków z kryminalnego i miejskiego już go oglądała. Byli nawet z ABW. Robili zakłady, do kogo należy…

      – Nie dziwię się – mruknął Meyer, skupiając się teraz wyłącznie na zmianie butów. Kiedy jego stopy poczuły wreszcie błogosławioną wolność, jeszcze raz przejrzał torbę. – A kluczyki do wozu? – zwrócił się do dyżurnego.

      Przez moment przemknęło mu przez głowę, że Anka w ostatniej chwili zmieniła zdanie i w zemście nie pożyczy mu tego cholernego auta. Byłaby do tego zdolna. Pamiętał, co wyczyniała, kiedy się rozwodzili. Może znów jej odbiło, pomyślał. Kiedy zapytał, czy pożyczy mu auto, stawiała opór, jakby to był jakiś skarb, a nie dwudziestoletni sunny po przejściach, którego wartość podwajała się po zatankowaniu pełnego baku. Jeśli wykręciła mi taki numer, pożałuje, zaperzył się. Dyżurny zrobił gest, jakby dopiero sobie przypomniał o jakimś mało istotnym szczególe.

      – A tak – złożył usta w ciup.

      Meyer odetchnął z ulgą. Wszystko gra, pomyślał. Kiedy jednak funkcjonariusz położył na blacie kluczyki i powoli przesuwał je pod szklanym otworem w szybie, profiler zmarszczył brwi.

      – To nie te – syknął.

      Kluczyki miały wprawdzie napis i logo nissana, lecz były jakieś inne, nowoczesne, o obłych kształtach. Nie mogły pasować do staruszka sunny’ego. Zwłaszcza że oprócz głównego klucza ktoś przywiesił do kompletu dwa małe kluczyki, pilota do centralnego zamka oraz alarmu, a także infantylne plastikowe serduszko. Meyer był przekonany, że funkcjonariusz się pomylił i wydał mu nie te klucze co trzeba.

      Oficer dyżurny jednak pewnym gestem przesunął je w kierunku psychologa.

      – To nie moje – upierał się Meyer.

      Kluczyki znów znalazły się po stronie dyżurnego. Funkcjonariusz wstał, wyszedł z dyżurki i włożył je zdziwionemu profilerowi do rąk.

      – Co to ma być? – Hubert się wkurzył. Nie rozumiał, dlaczego dyżurny uparcie wciska mu nie jego klucze. Przemknęło mu przez głowę, że może robi sobie z niego żarty – podmienił kluczyki, a na dodatek przywiesił do nich kiczowatą ozdobę. Chciał spytać: „Kurwa, co jest grane?”, ale opanował się i zdobył na rzeczowy ton: – Gdzie Anka zaparkowała?

      – To, panie nadkomisarzu, chyba są kluczyczki do pana nowej bryczki – oświadczył dyżurny, z trudem opanowując śmiech.

      Meyer spojrzał na niego wilkiem. Podniósł klucze do góry, jakby trzymał w rękach martwego gza czy karalucha, obejrzał je dokładnie i nie czekając na odpowiedź, podszedł do okna. Rozpaczliwie wypatrywał granatowego kanciaka. Ale niczego podobnego w zasięgu wzroku nie było. Naprzeciw niego stała tylko ta różowa karykatura samochodu. Hubert czuł, że zaczynają go piec uszy. Kiedy ponownie odwrócił się w kierunku dyżurki, napotkał rozbawione spojrzenie dyżurnego.

      – Jeszcze pan nie widzi, nadkomisarzu? – Oficer wskazał pink

Скачать книгу