Behawiorysta. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz страница 24
– Obserwujecie ostatniej chwile tej osoby – dodał porywacz. – Ale która z nich okaże się ofiarą? Chuligan pozbawiony szansy na resocjalizację czy kobieta pozbawiona ostatnich lat życia? Kogo wybraliście? – Mężczyzna odwrócił się i spojrzał w bok. – Znam wyniki, nie mogę jednak się z wami nimi podzielić. Jeszcze nie. Mogę za to zdradzić, że nie byliście jednomyślni.
Edling zerknął na kelnerów. Ten, który podał mu kawę, zapalczywie obgryzał skórki. Oderwał jedną, przywodząc na myśl drapieżnika, który złapał ofiarę i miał zamiar rozszarpać ją na strzępy. Drugi bębnił palcami o blat stołu, trzeci skrzyżował ręce i pocierał dłonią przedramię. Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby na świecie nie było nic ważniejszego od przekazu mordercy.
Porywacz spojrzał na chłopaka, który zrezygnował już z prób wyswobodzenia się.
– W tym wszystkim tak naprawdę chodziło o niego – odezwał się. – W istocie decydowaliście, czy dać mu szansę, czy go ukarać… przynajmniej w teorii. Pozornie. Tak naprawdę nie była to wasza decyzja i przede wszystkim właśnie to chciałbym wam uświadomić.
Między kelnerami przeszedł szmer.
– Decydowaliście bowiem na podstawie tego, jak zostaliście wychowani i ukształtowani – ciągnął zabójca. – Cywilizacja zachodnia przyzwyczaiła was do tego, że nie wymierza się kar dla samego karania. Nie, każda kara ma mieć wartość wychowawczą. Ma sprawić, że człowiek drugi raz tego samego czynu nie popełni… ale żeby tak było, trzeba dać mu szansę. – Mężczyzna urwał i spojrzał na zegarek.
Gerard był zadowolony. Wyciągnął z tego nagrania już dwa wnioski. Morderca zaczynał się odkrywać, a on właściwie się temu nie dziwił. Im więcej czasu minie, tym więcej Edling się dowie, bez względu na to, co ten człowiek zamierza.
– Ale zastanówcie się. Dlaczego mamy dawać szansę ludziom, którzy po prostu nie nadają się do życia w społeczeństwie? – zapytał. – Jaki jest powód? Jakie cele nam przyświecają? Dobroć? Moralność? Łaskawość? Kto powiedział, że to na ich podstawie mamy decydować? Dlaczego nie możemy zadbać o nasze wspólne bezpieczeństwo?
Mężczyzna wyciągnął broń. Gerard nie był specjalistą od pistoletów, ale bez trudu rozpoznał model. MAG-95 produkowany niegdyś przez zakłady Łucznik.
– Nie godzę się na to, by ludzie popełniający okrutne zbrodnie otrzymywali kolejną szansę – perorował dalej porywacz, jakby sam był świętym.
Edlingowi trudno było stwierdzić, czy sam wierzy w to, co mówi. Istniały pewne uniwersalne gesty, dzięki którym można było to ustalić – i Gerard często korzystał z ich znajomości, by przejrzeć polityków. Jednym z nich było gestykulowanie z wyciągniętym palcem wskazującym. Taki gest był odradzany przez wszystkich specjalistów od politycznego marketingu, bo sugerował, że mierzy się do wyborców, chce się ich do czegoś zmusić lub po prostu wziąć ich na celownik. Mistrzem w jego unikaniu był Obama, który zamiast tego używał kciuka. Jeśli jednak ktoś od czasu do czasu sobie na to pozwalał, najczęściej znaczyło to, że wierzył w swoje słowa na tyle, że się zapominał.
Inną odmianę tego gestu prezentował wręcz natarczywie Donald Trump. On z kolei mierzył palcem wskazującym w górę, jak ognia unikając „wycelowania” w kogokolwiek z potencjalnych wyborców.
W przypadku porywacza oskarżycielski przekaz aż prosił się o to, by wzmocnić go poprzez podobny gest. Problem polegał na tym, że mężczyzna trzymał broń. Nie musiał sięgać po żadne półśrodki.
Gerard spojrzał na zegar. Czas dobiegł końca i zabójca również zdał sobie z tego sprawę.
– Moim zdaniem ten człowiek nie zrobił nic, czym mógłby zasłużyć na drugą szansę – dodał, a potem wycelował w głowę chłopaka.
Wyglądało na to, że zamierza pociągnąć za spust, ale w ostatniej chwili skierował lufę prosto w głowę kobiety. Rozległ się dźwięk wystrzału i obraz nagle się urwał. Gerard przypuszczał, że w tym samym momencie krew oraz kawałki kości i mózgowia rozbryznęły się na ścianie obok. Być może jego wyobraźnia pracowała na zbyt wysokich obrotach.
Kelnerzy wymienili się głośnymi, wulgarnymi uwagami, ale Edling ledwo je odnotował. Zawiesił wzrok na ekranie, czekając, aż wróci transmisja.
W końcu tak się stało. Krzesło, na którym siedziała kobieta, leżało przewrócone i w kadrze widać było jedynie powiększającą się czerwoną kałużę.
– Postanowiliście inaczej – powiedział morderca. – I zrobiliście to, ponieważ jesteście zniewoleni… stłamszeni przez to, co słyszycie na co dzień w mediach, co otrzymujecie w kulturze, co trafia do was z zagranicy… ale to zrozumiałe. Nikt nie powinien mieć wam tego za złe. A ja zrobię wszystko, by was uwolnić.
Nagranie się skończyło. W lokalu zapadła grobowa cisza, którą chwilę później zmąciły kolejne przekleństwa i pełne niedowierzania komentarze.
Gerard patrzył przed siebie pustym wzrokiem.
Zastanawiał się przez chwilę, po czym potrząsnął głową, wyciągnął dziesięciozłotowy banknot i położył go na stole. Skinąwszy kelnerom, szybkim krokiem skierował się do wyjścia. Na zewnątrz rozpadało się jeszcze bardziej i Edlingowi przeszło przez myśl, że jak tak dalej pójdzie, nawet niewielkie potoki zaczną sprawiać niepokojące wrażenie. Ulica Krakowska nadal świeciła pustkami, a przy tak ponurej pogodzie wydawało się, że nawet zbłąkane dusze pozostają w zaświatach.
Gerard ściągnął poły płaszcza, stając pod niewielkim daszkiem w progu restauracji. Wyciągnął telefon i po chwilowym namyśle wybrał numer Beaty. Odebrała natychmiast.
– Nie emitowano tego na żywo – powiedział.
– Oczywiście, że nie. Przecież stacja potrzebowała przynajmniej kilku sekund, żeby w porę wyciąć sam moment strzału.
– Nie to mam na myśli.
– A co?
– Ten materiał nagrano wcześniej. Nie było żadnego głosowania.
– O czym ty mówisz?
Gerard nabrał tchu i powiódł wzrokiem po mokrej kostce brukowej. Był niedaleko prokuratury, mógłby podejść tam i porozmawiać z Drejer bezpośrednio. O ile na wejściu znów nie odesłano by go z kwitkiem. Ostatecznie nie ruszył się ani o krok.
– To było ukartowane – powiedział. – Ten człowiek chciał, by rzekome wyniki przemawiały za ocaleniem chłopaka. Chciał wygłosić tę tyradę i chciał postawić się w roli wybawiciela.
– Wybawiciela? – spytała z rezerwą w głosie. – Kogo