Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz страница 23
Jeśli potrzebowała dodatkowego potwierdzenia, wystarczył fakt, że imienny partner nie odbierał telefonu. Wybrała numer drugiego, ale Harry McVay miał zajęte. Zaklęła cicho, rozglądając się.
Próbowała dobić się do Brytyjczyka jeszcze przez chwilę, wychodząc z założenia, że ma włączoną usługę, która informuje go o tym, że powinien skończyć rozmowę, bo ktoś usilnie stara się z nim skontaktować.
W końcu szybki, przerywany sygnał ucichł.
– Spokojnie – powitał ją Harry. – O wszystkim wiem.
Joanna nabrała tchu i przytrzymała powietrze w płucach.
– I to ma mnie uspokoić? – spytała.
– Dopiero się dowiedziałem. Artur dzwonił.
Nie mogło być inaczej. Gdyby Żelazny zrobił to wcześniej, ryzykowałby, że Harry zawczasu przekaże informację Chyłce. Gdyby zwlekał choć chwilę, spóźniłby się, a ona pierwsza odbyłaby rozmowę z Brytyjczykiem.
– Co powiedział? – zapytała.
– Że Oryńskiego zatrzymano. I że wcześniej załatwił wszystkie formalności, byśmy nie mieli z tym nic wspólnego.
– Do kurwy nędzy…
– Dodał, że partnerzy o wszystkim wiedzieli. Podjęli decyzję większością głosów.
Gdyby miała przy sobie paczkę papierosów, z trudem powstrzymałaby się przed sięgnięciem po jednego. Pokręciła głową, zaciskając usta. Potrzebowała czegoś, dzięki czemu rozładuje choć trochę emocji. Czegokolwiek.
– Skąd ten skurwiel wiedział, że go zatrzymają? – zapytała przez zęby.
– Nie wiem.
– Nie wpadłeś na to, żeby go spytać?
– Próbowałem się czegoś dowiedzieć, ale…
– Ale jesteś w Krakowie i wciągasz ten wasz zasrany smog, zamiast od czasu do czasu pojawiać się w centrali i trzymać, kurwa, rękę na pulsie!
Przez chwilę nie odpowiadał, a Chyłka skorzystała z okazji, by spróbować się uspokoić. Mimo woli ruszyła w kierunku Marszałkowskiej, ku pierwszemu lepszemu sklepowi. Nagle opadło ją dziwne uczucie otępienia i nierealności. Mogłaby przysiąc, że w ułamku sekundy podjęła ledwo uświadomioną decyzję, by kupić butelkę tequili i paczkę marlboro. Niech się dzieje, co chce.
Zatrzymała się tuż za Pałacem Kultury.
– Muszę się z nim zobaczyć.
– W jaki sposób? Tylko adwokat…
– Znam przepisy.
– I realia także – zaznaczył McVay. – A one są takie, że nie jesteś jego obrońcą. I nie będziesz.
– Chyba żartujesz. Zrobię wszystko, żeby go wyciągnąć z tego bagna.
– W żadnym wypadku.
– Posłuchaj…
– Kancelaria nie będzie go reprezentować.
– W takim razie się z nią pożegnam i zostanę jego adwokatem bez waszego szyldu.
Harry głośno westchnął, ale bez krzty irytacji.
– To nasz wspólny szyld, mimo że znajdują się na nim tylko dwa nazwiska.
– A jednak podjęto decyzję bez naszej zgody – zauważyła. – Do cholery, nawet bez naszej wiedzy.
McVay znów nie odpowiadał, najpewniej zastanawiając się nad tym, co to wszystko oznacza. Joanna nie musiała poświęcać temu ani chwili. Od dawna zdawała sobie sprawę, że punkt ciężkości władzy przesuwa się na stronę Żelaznego. Kombinował coś z kancelarią Czymański Messer Krat, a numer, który dziś wyciął, potwierdzał, że ma coraz większe poparcie wśród partnerów.
Nie było to jednak teraz istotne.
– Łachudra dostała jakiś przeciek z prokuratury.
– Nie sądzę, żeby…
– Musiało tak być – wpadła mu w słowo. – Ale mniejsza z tym, przyjdzie czas, żeby rozliczyć Żelaznego.
Przypuszczała, że McVay mógłby się pod tym podpisać, nawet jeśli powód byłby inny. Od pewnego czasu ich relacje pogarszały się coraz bardziej i nic nie wskazywało na to, by miały się poprawić. Z ostrożnych, ale pragmatycznych sojuszników zamieniali się we wrogów.
– Wyciągnąłeś z niego, za co Zordon został zatrzymany?
– Nie. Twierdzi, że nie wie.
– Gówno prawda.
– Nie masz żadnych podejrzeń? – spytał Harry.
Na dobrą sprawę nie miała jeszcze czasu się nad tym zastanowić. Widok wyprowadzanego z Hard Rocka Oryńskiego zadziałał na nią jak cios wymierzony prosto między oczy.
– Mówił coś o numerach.
– O numerach?
– Cyfrach, które znaleźliśmy przy jednej z rzekomych ofiar Tesarewicza.
Czy na pewno o to mu chodziło? Musiała uznać, że tak, było to najlogiczniejsze rozwiązanie.
– Były na świstku papieru – dodała, jakby mogło to mieć jakiekolwiek znaczenie.
– Dlaczego miałby o nich wspominać?
– Nie wiem.
– Jak ofiara Tatuażysty miałaby się wiązać z zatrzymaniem go?
Odpowiedź była zbyt absurdalna – a zarazem zbyt niepokojąca – by ją werbalizować. Chyłka zamilkła, wciąż wodząc wzrokiem dokoła. Nie chciała dłużej tkwić w bezczynności, musiała działać.
Spojrzała w kierunku torów tramwajowych i Carrefoura znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Wyobraziła sobie długi rząd butelek na stoisku z alkoholami. Przez moment trwała w bezruchu, a potem ruszyła przed siebie.
– Ktoś dał cynk Żelaznemu. Ktoś, kto wie, co jest na rzeczy.
– Z tym się zgodzę. Co nie znaczy, że to w prokuraturze powinnaś szukać…
– Wiem dobrze, gdzie powinnam. Poczekaj.
Odstawiła telefon od ucha, włączyła aplikację Ubera, a potem stanęła przy przystanku i czekała, rozglądając się nerwowo.
– Prokuratura najprawdopodobniej jeszcze