To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг страница 34

To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг

Скачать книгу

to z powodu zranionej nogi, naturalnej powolności… czy też słabiej rozwiniętego instynktu samozachowawczego, który nie pozwolił na szybsze zlokalizowanie zagrożenia. Być może również niektóre antylopy… i niektóre kobiety chciały zostać schwytane. Nagle usłyszał dźwięk, który raptownie wyrwał go z zamyślenia – trzask jej zapalniczki.

      Ponownie ogarnął go gniew. Jego wnętrze wypełniło się ciepłem, które nie było całkiem niemiłe. Paliła. Ona paliła. Odbyli parę specjalnych seminariów Toma Rogana na ten temat. I mimo to zrobiła to ponownie. Nie należała do pojętnych uczennic, ale na usługi tej szczególnie krnąbrnej osóbki był już specjalny nauczyciel, skory do udzielenia jej kolejnej lekcji.

      – Tak – powiedziała teraz. – W porządku. Tak… – Nasłuchiwała przez chwilę, po czym wybuchnęła dziwnym, urywanym śmiechem, jakiego nigdy dotąd nie słyszał. – Skoro pytasz, mam do ciebie dwie sprawy… zarezerwuj dla mnie pokój i módl się za mnie. Tak. W porządku… uhm… ja też. Dobranoc.

      Odkładała słuchawkę, kiedy wszedł do pokoju. Chciał wejść do środka ostro, wrzeszcząc, żeby natychmiast skończyła tę rozmowę, nie za chwilę, tylko zaraz, teraz, już! Ale kiedy ją zobaczył, słowa uwięzły mu w gardle. Tylko trzy razy wcześniej widział ją w takim stanie. Raz przed ich wielkim show, raz przed ich pierwszym prywatnym pokazem kolekcji dla nabywców z całego kraju i raz, kiedy pojechali do Nowego Jorku na uroczystość wręczenia nagród dla najlepszych projektantów mody z całego świata (International Design Awards).

      Przeszła przez sypialnię długimi krokami, biała koszula nocna owinęła się wokół jej kształtnego ciała; przednimi zębami trzymała zapalonego papierosa (Boże, nie cierpiał, kiedy paliła, wyglądała wtedy okropnie), a unoszącą się zeń szarą smużkę wydmuchiwała za siebie, ponad lewym ramieniem, jak lokomotywy.

      To widok jej twarzy sprawił, że Tom Rogan stanął jak skamieniały i na krótką chwilę oniemiał. Jego serce zadudniło w piersi i skrzywił się, mówiąc sobie w duchu, że to, co czuł, to nie był strach, lecz zaskoczenie i zdziwienie wywołane jej dziwacznym stanem.

      Była kobietą pracującą zawsze na pełnych obrotach, życie oznaczało dla niej ciągłą walkę i nieustanne pięcie się w górę. Kiedy wcześniej przeżywała podobne kryzysy, było to, rzecz jasna, związane z jej karierą. Widział w niej wtedy całkiem inną kobietę niż tę, którą znał na co dzień – kobietę, której radar antystresowy został spieprzony przez niespodziewane zakłócenia napływające dzikimi, nieokiełznanymi falami. Kobietę, którą stawała się w chwilach załamania; była silna, ale przewrażliwiona, nieustraszona, a zarazem nieobliczalna.

      Policzki Bev były różowe z natury, ale oczy miała rozszerzone i iskrzące. Nie wyglądała na niewyspaną. Ależ skąd. Włosy opadały jej rudoczerwoną falą na twarz, ramiona i plecy. I… o, spójrzcie tylko, przyjaciele i sąsiedzi! Spójrzcie tylko tutaj! Czy ona właśnie wyjmuje z szafy walizkę? Walizkę? Na Boga, tak! „Zarezerwuj dla mnie pokój i módl się za mnie…”.

      Cóż, w najbliższej przyszłości mała Beverly Rogan nie będzie potrzebowała pokoju w żadnym hotelu, bo nie ruszy się stąd nawet na krok, nie opuści tego domu i, o tak, przez następne trzy czy cztery dni będzie jadała posiłki na stojąco. A co się tyczyło zdrowasiek – miał wrażenie, że mogła tego potrzebować, zanim z nią skończy.

      Cisnęła walizkę przed łóżkiem i podeszła do komody. Otworzyła górną szufladę i wyjęła z niej dwie pary dżinsów i parę sztruksów. Wrzucała je do walizki. Potem znów podeszła do komody, wydmuchując dym ponad ramieniem. Wyjęła sweter, parę podkoszulków, starą bluzkę (Ship ’n Shore), która wyglądała idiotycznie, ale którą mimo to wzięła. Ktokolwiek do niej zadzwonił, najwyraźniej nie przywiązywał wagi do ubioru. Wyglądało na to, że Bev szykuje się do upojnego weekendu.

      Nie obchodziło go, kto do niej dzwonił ani dokąd się wybierała, bo dobrze wiedział, że nigdzie nie pojedzie. Nie to dręczyło jego otępiały i obolały od nadmiaru piwa i niedostatku snu umysł. To ten papieros.

      Był przekonany, że wyrzuciła wszystkie. Ale widać się mylił. Namacalny dowód tkwił teraz w jej ustach. I ponieważ nadal nie zauważyła, że stał w drzwiach, z przyjemnością przypomniał sobie dwa wieczory, podczas których zupełnie przejął nad nią kontrolę.

      – Nie chcę, żebyś kiedykolwiek przy mnie paliła – powiedział jej, kiedy wracali z przyjęcia w Lake Forest. To było w październiku. – Muszę dusić się tym parszywym dymem na przyjęciach, ale nie muszę tego wdychać, kiedy jestem z tobą. Wiesz, z czym mi się to kojarzy? Powiem ci prawdę. Jest niezbyt przyjemne, ale to prawda. Czuję się tak, jakbym zżerał czyjeś smarki.

      Wydawało mu się, że zaprotestuje, powie coś, ale ona tylko spojrzała na niego w ten swój niewinny, milutki sposób. Jej głos był cichy, posłuszny i pełen pokory.

      – W porządku, Tom.

      – No to go wyrzuć.

      Zrobiła to. Przez resztę wieczoru Tom był w świetnym humorze.

      Parę tygodni później, gdy wychodziła z kina, bezwiednie zapaliła w holu papierosa i leniwie wydmuchiwała dym, kiedy szli przez parking do stojącego tam samochodu. To był chłodny, listopadowy wieczór, wiatr chłostał jak szalony każdy odsłonięty skrawek ciała, jaki udało mu się znaleźć. Tom przypomniał sobie, że czuł wtedy w nozdrzach zapach jeziora (jak to czasami bywa w zimne noce). To był płaski zapach, woń ryb, ale czegoś mu brakowało. Pozwolił jej wypalić papierosa. Nawet otworzył jej drzwiczki, kiedy doszli do samochodu. Siadł za kierownicą, zamknął drzwiczki po swojej stronie, a potem powiedział:

      – Bev?

      Wyjęła papierosa z ust i odwróciła się do niego z pytającym wzrokiem, a wtedy przyrżnął jej w twarz – jego twarda otwarta ręka zdzieliła ją w policzek tak mocno, że aż poczuł w niej lodowate mrówki, a głowa Beverly odskoczyła w tył, odbijając się od zagłówka. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia i bólu… i czegoś jeszcze. Uniosła dłoń do policzka, który pulsował i nieprzyjemnie mrowił.

      – Auuu, Tom!

      Spojrzał na nią, mrużąc oczy i uśmiechnął się. Czekał. Chciał się dowiedzieć, co będzie dalej – jak Beverly zareaguje. Członek w jego spodniach zaczął sztywnieć, ale on prawie nie zwrócił na to uwagi. To mogło poczekać. Teraz musiał dać jej lekcję. Zrobił powtórkę z tego, co się przed chwilą wydarzyło. Jej twarz. Co to było, ten trzeci grymas, jaki wykwitł na jej obliczu, na ułamek sekundy, by zaraz potem zniknąć? Najpierw zdziwienie. Potem ból. A jeszcze później… to przypominało wspomnienie. Jakieś wspomnienie. Trwało nie dłużej niż chwilkę. Wątpił, czy w ogóle zdawała sobie sprawę, że ten grymas pojawił się na jej twarzy. Wątpił, aby potrafiła wychwycić to ulotne wrażenie, jakie zagościło w jej umyśle przez ten ułamek sekundy.

      Chwileczkę, chwileczkę. To wszystko mogło się zawrzeć w słowach, których jednak nie wypowiedziała.

      Wiedział o tym dobrze. To nie było: „Ty sukinsynu!” czy: „Zobaczymy się później, Macho City!” lub: „Bywaj zdrów, Tom”.

      Ona tylko na niego spojrzała podkrążonymi, pełnymi bólu oczyma i powiedziała:

      – Dlaczego to

Скачать книгу