To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг страница 36

To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг

Скачать книгу

na przyspieszonych obrotach, gdy tak stał nieruchomo w drzwiach i patrzył na Beverly w milczeniu. Skupiła się teraz na wygarnianiu rzeczy z dolnej szuflady czegoś, co nazywała „weekendową komodą”, i wrzucała do walizki bieliznę; nie brała bielizny, za którą tak przepadał, satynowych i jedwabnych seksownych ciuszków, tylko same bawełniane rzeczy, które noszą zwykle młode dziewczyny. Większość tych ciuchów była już mocno wyblakła, gumki i paski powyciągane i pofałdowane na brzegach. Bawełniana koszulka nocna, która wyglądała jak żywcem wyjęta z Domku na prerii. Wysunęła szufladę do końca, żeby sprawdzić, co mogło się tam jeszcze czaić.

      W tym czasie Tom Rogan przeszedł po kosmatym dywanie w stronę swojej szafy. Był boso i poruszał się bezszelestnie. To ten papieros. To on doprowadził go do takiego szału. Minęło sporo czasu, odkąd zapomniała pierwszą lekcję. Potem było wiele innych lekcji, bardzo wiele, i czasem nawet w gorące letnie dni musiała nosić bluzki z długimi rękawami albo grube swetry zapinane pod samą szyję. Były dni szarugi, kiedy nosiła okulary przeciwsłoneczne. Ale ta pierwsza lekcja była tak gwałtowna i podstawowa…

      Zapomniał już o telefonie, który wyrwał go z pogłębiającej się drzemki. To był ten papieros. Jeżeli teraz paliła, to znaczyło, że zapomniała o Tomie Roganie. Rzecz jasna chwilowo, tylko chwilowo, ale nawet ta chwila to było dla niego zbyt długo. Nieważne, co sprawiło, że o nim zapomniała. Takie rzeczy nie powinny się zdarzać w jego domu, niezależnie od powodu.

      Z haka, po wewnętrznej stronie drzwi szafy, zwisał szeroki czarny pas skóry. Nie było przy nim sprzączki – zdjął ją już dawno temu. W miejscu, gdzie kiedyś była sprzączka, znajdowała się teraz skórzana pętla i Tom Rogan włożył w nią rękę.

      „Tom, byłeś niegrzeczny!”, mawiała czasami jego matka; no, może słówko „czasami” jest tu nie na miejscu – raczej trzeba by powiedzieć „często”. Tak, „często” było bardziej adekwatnym określeniem. „Chodź no tu, Tommy! Musisz dostać lanie”. Jego dzieciństwo było poprzedzielane kolejnymi porcjami lania. Na końcu udało mu się czmychnąć do stanowego college’u Wichita, ale najwyraźniej nie było dla niego szans na całkowitą ucieczkę przed matką, bo do dziś w snach słyszał czasami jej głos. „Chodź no tu, Tommy, musisz dostać lanie, lanie…”.

      Był najstarszy z całej czwórki. Trzy miesiące po tym, jak przyszedł na świat najmłodszy, Ralph Rogan umarł – cóż, może „umarł” nie było najwłaściwszym słowem, raczej powinno się to określić zwrotem „popełnił samobójstwo”, jako że któregoś dnia zamknął się w łazience, nalał sobie do szklanki hojną porcyjkę ługu z ginem i wypił ów diabelski trunek do dna.

      Pani Rogan znalazła pracę w fabryce Forda. Tom, choć miał dopiero jedenaście lat, stał się głową rodziny. I jeśli czegokolwiek nie dopilnował – kiedy okazywało się, że po wyjściu z domu opiekunki dzieciak zabrudził pieluchy i do powrotu matki nie zostały zmienione albo jeśli Tom nie odebrał Megan z przedszkola, a wścibska pani Gant go zakapowała, albo gdy przypadkiem zagapił się na American Bandstand, podczas gdy w tym samym momencie Joey robił w kuchni bałagan – jeżeli zdarzyła się jedna z powyższych i tysiące innych podobnych sytuacji… to kiedy małe dzieci zostały już położone do łóżek, matka wyjmowała rózgę i zaczynała swoją inwokację. „Chodź no tu, Tommy. Musisz dostać lanie”.

      Lepiej być bijącym niż bitym. Jeżeli czegokolwiek nauczyło go życie, to właśnie tego. Znał tę prawdę od lat. Dlatego też owinął sobie luźny pasek wokół ręki i zacieśnił pętlę. Potem zacisnął mocno pięści. Czuł się dobrze. Czuł się naprawdę dorosły. Skórzany pas zwisał z jego zaciśniętej pięści jak martwy wąż. Ból głowy zniknął.

      Beverly znalazła z tyłu w szufladzie ostatnią rzecz, której szukała – to był stary, biały bawełniany, usztywniony stanik. W jego głowie przez chwilę pojawiła się myśl, że być może człowiek, który do niej dzwonił, był jej kochankiem, ale zaraz odrzucił od siebie te przypuszczenia. To było idiotyczne. Kobieta wybierająca się na randkę z kochankiem nie zabrałaby z sobą starej, wypłowiałej bluzki i bawełnianej bielizny z ponaciąganymi gumkami i ramiączkami. Poza tym nie ośmieliłaby się tego zrobić.

      – Beverly – powiedział łagodnie, a ona odwróciła się błyskawicznie, zaskoczona; jej oczy rozszerzyły się, a włosy omiotły twarz i ramiona. Pas zawahał się… opadł nieznacznie. Tom spojrzał na nią i ponownie poczuł przypływ niezdecydowania. Tak. Wyglądała tak samo jak przed jakimiś ważnymi wydarzeniami, a w takich sytuacjach wolał nie wchodzić jej w drogę, bo wiedział, że jej wnętrze wypełniała wówczas zabójcza mieszanka strachu i agresji, tak jakby do jej głowy napompowano jakiegoś gazu. Wystarczyłaby jedna iskierka, aby spowodować wybuch.

      Dla niej wielkie pokazy nie stanowiły szansy oderwania się od Delia Fashions, aby mogła żyć – albo nawet zbić fortunę – na własną rękę. Byłoby dobrze, gdyby tak się stało. Ale wówczas z pewnością nie byłaby równie utalentowaną projektantką. Dla niej pokazy stanowiły coś w rodzaju egzaminu mistrzowskiego przeprowadzanego pod okiem wyjątkowo surowych profesorów. W takich sytuacjach zawsze widziała przed sobą potwora bez twarzy. Ta istota nie miała twarzy, ale miała nazwę – władza.

      Na twarzy Bev, w jej rozszerzonych oczach wyraźnie było widać oznaki zdenerwowania, ale nie tylko. Otaczała ją nieomal namacalna aura napięcia, dzięki której wydawała mu się jeszcze bardziej ponętna i niebezpieczna niż kiedykolwiek. Już od lat taka nie była. Bał się, bo była tu, ciałem i duszą, prawdziwa ona – jakże inna od tej, której chciał Tom Rogan i jaką zdołał ją uczynić.

      Beverly sprawiała wrażenie zszokowanej i przerażonej. A także odrobinę rozbawionej. Jej policzki były różowe, choć tuż pod dolnymi powiekami widniały białe placki, przypominające drugie oczy. Nakremowane błyszczące czoło kontrastowało z jej ogólnym wyglądem. I nadal trzymała w ustach papierosa – tym razem sterczał on z kącika ust, nieco ku górze, jakby ta głupia cipa uważała się za pieprzonego Franklina Delano Roosevelta. Papieros! Już samo patrzenie na niego sprawiało, że ogarniała go fala wściekłości. W myślach kołatało mu wspomnienie, jak którejś nocy, kiedy leżeli razem w łóżku, z ciemności dobiegł go jej przytłumiony, jakby zduszony głos: „Któregoś dnia mnie zabijesz, Tom. Wiesz o tym? Któregoś dnia po prostu posuniesz się za daleko i to będzie koniec. Przegniesz pałę”. Odpowiedział: „Rób, co ci mówię, Beverly, a ten dzień nigdy nie nadejdzie”.

      Teraz, zanim gniew przyćmił wszystko inne, przyszło mu na myśl, że być może ten dzień właśnie nadszedł. Papieros. Do diabła z telefonem, pakowaniem się i dziwnym wyrazem jej twarzy. Wszystkiemu winien był papieros. Powie jej, co o tym myśli. A potem ją zerżnie. A jeszcze później rozmówią się na temat pozostałych spraw. Może do tej pory to go zaciekawi.

      – Tom – powiedziała. – Tom, muszę wy…

      – Palisz – rzucił oschle. Jego głos zdawał się odległy, jakby dobiegał z głośnika dobrego radia. – Wygląda na to, że zapomniałaś, mała. Gdzie je chowałaś?

      – Spójrz. Już go gaszę – odparła i podeszła do drzwi łazienki. Wrzuciła papierosa do muszli klozetowej, nawet z tej odległości widział na filtrze ślady jej zębów. Psss. Wyszła z łazienki. – Tom, to był stary przyjaciel… bardzo stary przyjaciel. Muszę…

      – Musisz się zamknąć i nic poza tym! – ryknął. – Po prostu stul dziób!

      Na

Скачать книгу