To. Wydanie filmowe. Стивен Кинг

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг страница 53

To. Wydanie filmowe - Стивен Кинг

Скачать книгу

na melodię Bojowego Hymnu Republiki: „W moich oczach jest blask chwały, gdy goreje moja szkoła”.

      – Marcia Fadden… Frank Frick… Ben Hanscom…

      Wstał i po raz ostatni tego lata (jak mu się wtedy zdawało) spojrzał na Beverly Marsh, a potem podszedł do stolika pani Douglas – jedenastoletni dzieciak z bebechem wielkości Nowego Meksyku, bebechem wciśniętym w nowe dżinsy z miedzianymi nitami, które chwytały i odbijały promienie słońca, i szeleściły, gdy jego grube uda ocierały się o siebie. Zarzucał biodrami jak dziewczyna. Jego kałdun przelewał się na boki. Ben miał na sobie luźną bluzę od dresu, mimo że dzień był bardzo ciepły. Prawie zawsze nosił luźne bluzy od dresu, gdyż bardzo się wstydził swego brzucha i nie zapomniał pierwszego dnia w szkole, po przerwie świątecznej, kiedy włożył jedną z nowych koszulek Ivy League (prezent od matki), na co Belch Huggins, szóstoklasista, zareagował gromkim okrzykiem: „Hej, spójrzcie tu! Zobaczcie, co Święty Mikołaj przyniósł Benowi Hanscomowi pod choinkę! Parę wielkich cyców!”.

      Belch prawie upadł, zarykując się ze śmiechu. Inni też się śmiali – wśród nich kilka dziewcząt. Gdyby właśnie w tej chwili pod nogami Bena Hanscoma otworzyła się ziemia, runąłby w mroczną czeluść bez słowa, a może nawet przy wtórze cichego westchnienia wdzięczności.

      Od tego dnia zawsze chodził w dresach. Miał cztery pary bluz: zgniłobrązową, zgniłozieloną i dwie zgniłoniebieskie. Była to jedna z niewielu rzeczy, jaką udało mu się przeforsować, wydarzenie niemal tak znaczące, że powinien zapisać je w kominie. Gdyby zobaczył, że owego dnia Beverly Marsh śmiała się z niego wraz z innymi dziewczynami, nie przeżyłby tego.

      – To była przyjemność mieć cię w swojej klasie, Benjaminie – powiedziała pani Douglas, podając mu cenzurkę.

      – Dziękuję, pani Douglas.

      Z tyłu klasy dobiegł ironiczny falset:

      – Cienkuję, panni Dougwlazł.

      To był oczywiście Henry Bowers. Henry zamiast w szóstej klasie był w piątej ze swoimi kumplami, Belchem Hugginsem i Victorem Crissem, ponieważ w zeszłym roku musiał repetować. Ben miał wrażenie, że Bowers znów zostanie na drugi rok. Pani Douglas nie wyczytała jego nazwiska przy rozdawaniu świadectw, a to oznaczało kłopoty.

      Ben był z tego powodu zaniepokojony, bo gdyby Henry ponownie musiał zostać, Ben również byłby za to poniekąd odpowiedzialny… i Henry dobrze o tym wiedział.

      Podczas ostatnich testów na koniec roku, które odbyły się w ubiegłym tygodniu, pani Douglas porozsadzała ich na chybił trafił, posługując się w tym celu wyciągniętymi z kapelusza karteczkami z ich nazwiskami. Ben usiadł na końcu przy stoliku w ostatnim rzędzie obok Henry’ego Bowersa. Jak zawsze Ben zakrył kartkę ręką; pochylił się nisko, czując niezbyt przyjemny nacisk swojego brzucha na kant stołu, i od czasu do czasu, jakby poszukując inspiracji, oblizywał koniuszek ołówka.

      Mniej więcej w połowie wtorkowego egzaminu, który był testem z matematyki, Ben usłyszał szept dochodzący od sąsiedniego stolika. Był cichy, rzeczowy i doświadczony jak szept starego więźnia przekazującego wiadomość na dziedzińcu więzienia.

      – Daj mi ściągnąć.

      Ben spojrzał w lewo, prosto w czarne i przepełnione wściekłością oczy Henry’ego Bowersa. Henry, nawet jak na swoje dwanaście lat, był dobrze zbudowany. Jego ramiona i nogi były grube od mięśni wyrobionych pracą na roli.

      Jego ojciec, który miał opinię szaleńca, uprawiał małe poletko na końcu Kansas Street, nieopodal granicy Newport. Henry spędzał na nim co najmniej trzydzieści godzin tygodniowo, kopiąc ziemię, plewiąc chwasty, sadząc, wykopując kamienie, przycinając drzewa i zbierając owoce (naturalnie, jeżeli było co zbierać).

      Włosy Henry’ego były na czubku głowy przycięte tak krótko, że prześwitywała pomiędzy nimi biała skóra. Z przodu miał zostawioną grzywkę, którą zawsze pokrywał grubą warstwą brylantyny (z tubki noszonej stale w kieszeni dżinsów na biodrze), w rezultacie czego włosy nad jego czołem przypominały zęby nadjeżdżającej kosiarki. Zawsze otaczały go woń potu i zapach owocowej gumy do żucia. Do szkoły przychodził w różowej motocyklowej kurtce z wizerunkiem orła na plecach. Któregoś razu jakiś czwartoklasista okazał się na tyle niemądry, że zaczął wyśmiewać się z tej kurtki; Henry doskoczył do gnojka zwinnie jak łasica i szybko niczym żmija, a potem swoją twardą, spracowaną pięścią wymierzył tamtemu błyskawicznie dwa ciosy. Szczeniak stracił trzy przednie zęby. Henry został na dwa tygodnie zawieszony w prawach ucznia. Ben, jako jeden z prześladowanych i terroryzowanych przez Bowersa, miał nadzieję, że tamten zostanie definitywnie wylany ze szkoły, ale jego nadzieje okazały się płonne. Kot zawsze spada na cztery łapy. Po zakończeniu kary Henry znów pojawił się na dziedzińcu szkolnym ubrany w swoją charakterystyczną różową kurtkę. Chłopak miał sińce pod oczami, pozostałość po laniu, jakie zaaplikował mu ojciec w formie kary za „bójkę na boisku”. Ślady pobicia w końcu zniknęły, ale dzieciaki dobrze zapamiętały tę lekcję. Ben nie słyszał, aby od tej pory ktokolwiek ośmielił się powiedzieć coś złego na temat różowej kurtki Henry’ego.

      Kiedy Bowers zwrócił się szeptem do Bena, aby ten dał mu odpisać, w głowie Bena pojawiły się natychmiast trzy myśli – równie szybkie i smukłe, jak jego ciało było grube i tłuste. To trwało zaledwie kilka sekund. Pierwsza myśl dotyczyła tego, że gdyby pani Douglas przyłapała Henry’ego na odpisywaniu z jego pracy, obaj jak amen w pacierzu zarobiliby po lufie. Druga zakładała, że jeśli Ben nie pozwoli Henry’emu ściągnąć, ten z całą pewnością zaczai się na niego po szkole i z pomocą Hugginsa i Crissa, którzy przytrzymają Bena za ręce, zademonstruje mu swoje słynne podwójne uderzenie. To były myśli dziecka i nic w tym dziwnego, bo przecież był dzieckiem. Trzecia i ostatnia myśl wydawała się jednak o wiele bardziej złożona – prawie dorosła. Może mnie dorwać, to prawda. Ale niewykluczone, że udałoby mi się schodzić mu z drogi przez ostatni tydzień szkoły. Jestem pewien, że zdołałbym tego dokonać, gdybym naprawdę się postarał. A on przez wakacje o wszystkim zapomni. Tak mi się w każdym razie wydaje. Tak. To dureń. Jeżeli schrzani ten test, to prawdopodobnie znów będzie musiał repetować. A jeżeli on zostanie na drugi rok, to już się więcej nie zobaczymy. Będę przecież w starszej klasie. Wcześniej od niego pójdę do liceum, może… uda mi się od niego uwolnić.

      – Daj mi ściągnąć – wyszeptał ponownie Henry. Jego czarne oczy były błyszczące, rozkazujące.

      Ben pokręcił głową i zgiął ramię, żeby bardziej przysłonić kartkę.

      – Dostanę cię, grubasie – wyszeptał Henry tym razem nieco głośniej. Jego kartka była czysta. Widniało na niej tylko imię i nazwisko. Był zrozpaczony. Gdyby spieprzył test i ponownie zawalił rok, ojciec dałby mu popalić jak nigdy dotąd. – Dasz mi ściągnąć albo pożałujesz.

      Ben pokręcił głową – jego policzki zadrżały. Był przerażony, ale jednocześnie zdeterminowany. Zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu świadomie przeszedł do działania, i choć nie wiedział czemu, to go przeraziło. Miną długie lata, zanim zrozumie, że to zimna krew, wyrachowanie i skrupulatne, wyjątkowo pragmatyczne obliczenie zysków i strat, które kojarzyło się z nadchodzącą dorosłością, przeraziły go bardziej niż perspektywa zadarcia z Henrym Bowersem. Z Henrym mógł

Скачать книгу