Józef Balsamo, t. 5. Aleksander Dumas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Józef Balsamo, t. 5 - Aleksander Dumas страница 8
ROZDZIAŁ CXXXI KREW
ROZDZIAŁ CXXXI
KREW
Powróciwszy do pokoju Lorenzy, Balsamo zastał kanapę pustą. Przerażony, zaczął gorączkowo zastanawiać się, dokąd poszła młoda kobieta i skoczył na poszukiwania do laboratorium.
Mimo jednak dokładnych poszukiwań nie znalazł jej tu. Nie było jej także w innych pokojach i wówczas bolesna myśl, że Lorenza uciekła, przyczepiła się go nieustępliwie i nie odstępowała. Pomyślał, że Lorenza uśpiła po prostu jego czujność i korzystając, że go nie było jakiś czas, uciekła.
Zupełnie roztrzęsiony, jeszcze raz obszukał wszystkie kąty, wreszcie zawezwał Fritza, który stwierdził, że Lorenza nie wychodziła z domu.
Wówczas Balsamo wpadł w rozpacz. Biegał po pokojach, krzyczał nieprzytomny i wołał Lorenzę całą mocą swojego uczucia i swojej woli. Przez kilka minut zdawało mu się, że oszaleje, wreszcie, kiedy osłabł, zmoczył sobie skronie zimną wodą i na nowo zaczął rozmyślać nad sytuacją.
Odrzucił przypuszczenie, że Lorenza schowała się dla żartu i wtedy przyszło mu na myśl, że to może Fritz go zdradził. Uznał to za prawdopodobne i owładnięty żądzą działania postanowił udać się do Andrei de Taverney.
— Tak, od Andrei dowiem się o zdradzie Lorenzy i o zdradzie Fritza — mówił do siebie. — Och, tym razem będę bez miłosierdzia! Skoro miłość i wierność okazały się wiarołomstwem, wyruguję ze swego serca wspaniałomyślność i zemszczę się!
Porwał kapelusz i rzucił się ku drzwiom, ale zatrzymał się nagle. W paroksyzmie rozpaczy zapomniał zupełnie o starcu, który przecież żądał i potrzebował od niego pomocy, nazywając go nawet niewdzięcznikiem.
Czym prędzej udał się tajemniczymi schodkami do pokoju Althotasa. Spodziewał się, że starzec przyjmie go z gniewem i wyrzutami, ale ten przyjął go uprzejmie i pogodnie.
Balsamo spojrzał na swego nauczyciela ze zdziwieniem.
Starzec siedział w dużym krześle i oddychał głęboko, z przyjemnością. Oczy jego gorzały dzikim ogniem, twarz promieniała uśmiechem.
Balsamo z wysiłkiem stłumił w sobie ból i rozpacz, aby Althotas, tak surowy dla słabości ludzkich, nie odgadł, w jakim stanie znajduje się jego uczeń.
Opanowawszy się, Balsamo poczuł ciężki, mdły zapach, unoszący się w pokoju jak zgęstniała para. Zrobiło mu się niedobrze, czuł, że może zemdleć.
— Mistrzu — rzekł do starca — nie możesz tutaj mieszkać, bo nie ma tu czym oddychać.
— A ja przecież oddycham swobodnie i żyję, jak widzisz — odparł z zadowoleniem Althotas.
— Pozwól mi otworzyć okno. Duszno tu i zdaje mi się, że czuję zapach krwi...
— Krew? — zawołał Althotas ze śmiechem. — Tak ci się zdaje? Ach, tak, rozumiem. Dawno już spostrzegłem, Acharacie, że masz czułe serce i bardzo wrażliwą głowę.
— A co znaczą twoje ręce we krwi? — zapytał Balsamo. — Na stole także krew i wszędzie, nawet w twoich oczach, które pałają tak dzikim płomieniem.
— I cóż jeszcze? — rzekł spokojnie starzec. — Czy pierwszy raz poczułeś ten zapach? Czy nigdy nie robiłeś doświadczeń?
— Ale tu czuć krew ludzką! — zawołał Balsamo, chwytając się oburącz za głowę.
— Twoje powonienie stało się delikatne jak nigdy — zauważył Althotas. — Nie sądziłem, że można rozróżnić krew zwierzęcia od krwi ludzkiej.
Balsamo był tak bliski omdlenia, że zachwiał się. Rozejrzał się, gdzie by mógł się oprzeć i spostrzegł ogromną mosiężną miednicę, pełną świeżej krwi.
Odskoczył z przerażeniem i nagle krzyknął nieludzko.
Rzucił się jak szalony w kąt pokoju, gdzie leżała jedwabna; haftowana srebrem wstążka. Podniósł ją i dostrzegł długi, czarny warkocz. Twarz jego pokryła się sinością.
— Cóż to znaczy? — szepnął ochryple.
— Wstążka jedwabna i włosy — rzekł Althotas. — Cóż, może być innego?
— Ale te włosy... W czyjej krwi zbroczone?
— Ależ w tej, która była mi potrzebna do eliksiru! Nie chciałeś mi jej dostarczyć, musiałem więc sam się o nią postarać.
— Ale te włosy i tę wstążkę... skąd wziąłeś? Przecież dziecko nie może mieć takich długich włosów.
— Do eliksiru potrzebowałem krwi dziecięcia albo krwi dziewicy — przypomniał starzec.
To mówiąc sięgnął ręką do stołu i wziął flaszeczkę, z której napił się z lubością, po czym rzekł tonem swobodnym i naturalnym:
— Dziękuję ci, Acharacie, że pamiętałeś o mnie i przygotowałeś tę kobietę... Wystarczyło tylko wyciągnąć ręce, leżała tuż pod podłogą mojego pokoju. No tak, nie ty mi ją wydałeś, ale sam ją wziąłem, bo inaczej umarłbym. Dziękuję...
Urwał, gdyż w oczach ucznia zamigotało straszliwe światło. Balsamo patrzał na ogromny stół marmurowy, zastawiony zwykle roślinami, książkami i flaszeczkami. Stojąca na nim lampa rzucała cienie wokół podłużnego kształtu, który dopiero teraz Balsamo zauważył.
Podszedł i zerwał nakrycie z podłużnego kształtu. Włosy mu się zjeżyły, w gardle zabulgotał nieludzki ryk.
Na stole leżała Lorenza, martwa, sina, z głową zwieszoną i wykrzywioną uśmiechem twarzą. Na jej piersiach czerniała ogromna rana, z której krew przestała się już sączyć.
— Tak, trzeba mi było ostatnich trzech kropel krwi dziecka albo dziewicy — rzekł Althotas i znowu napił się z flaszeczki.
— Umieraj więc, nędzniku! — zawył Balsamo w najwyższej rozpaczy. — Ona od trzech dni była moją żoną! Zamordowałeś ją niepotrzebnie, nie była już dziewicą!
Na te słowa oczy Althotasa stanęły w słup, mlasnęły bezzębne jego dziąsła i upuszczona flaszeczka potoczyła się na podłogę. Jak ugodzony w samo serce, starzec zwalił się ciężko.
Balsamo z rozdzierającym łkaniem pochylił się nad zwłokami Lorenzy i zanurzywszy usta w jej zbroczone krwią włosy, omdlał.
ROZDZIAŁ CXXXII CZŁOWIEK I BÓG
ROZDZIAŁ CXXXII
CZŁOWIEK I BÓG
Czas,