Idiota. Федор Достоевский
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 11
– A więc panu się podoba taka kobieta, książę? – zapytał nieoczekiwanie, przenikliwie patrząc na księcia. Wyglądało przy tym, że ma jakieś niezwykłe zamiary.
– Zadziwiająca twarz – odparł książę. – Jestem przekonany, że jej los nie należy do zwyczajnych. Ma wesołą twarz, a przecież straszliwie cierpiała, prawda? Oczy o tym mówią, o, te dwie kostki, dwa punkty pod oczami, tuż nad policzkami. To dumna, straszliwie dumna twarz i nie wiem tylko, czy dobra. Ach, żeby tak była dobra! Wtedy wszystko byłoby ocalone!
– A czy p a n ożeniłby się z taką kobietą? – kontynuował Gania, nie spuszczając z księcia swego rozpalonego wzroku.
– Ja nie mogę się z nikim żenić; nie jestem zdrów – odparł książę.
– A Rogożyn by się ożenił? Jak pan myśli?
– A dlaczego nie? Myślę, że ożenić się zawsze można, to bardzo proste. Ożeniłby się, a po tygodniu pewnie poderżnąłby jej gardło.
Po tych słowach Gania drgnął tak gwałtownie, że książę omal nie krzyknął.
– Co panu jest? – zapytał, chwytając go za rękę.
– Wasza książęca mość! Jego ekscelencja prosi do jej ekscelencji – oznajmił lokaj, który pojawił się w drzwiach.
Książę ruszył w ślad za nim.
IV
Wszystkie trzy panny Jepanczyn były postawnymi, zdrowymi i kwitnącymi młodymi damami o zadziwiających ramionach, mocnej piersi i silnych, prawie jak u mężczyzn, rękach. No i naturalnie, jak przystało na ich siłę i zdrowie, lubiły od czasu do czasu dobrze zjeść, czego zresztą ani trochę nie starały się ukrywać. Mama ich, Lizawieta Prokofiewna, niekiedy krzywo patrzyła na nieskrywany ów apetyt, ale ponieważ pewne jej opinie, pomimo wszelkich pozorów szacunku, z jakim przyjmowane były przez córki, w istocie rzeczy dawno już utraciły swój pierwotny bezsporny autorytet, i to do tego stopnia, że absolutna i niemożliwa do przełamania jednomyślność córek zaczynała zwyciężać, generałowa, w swej godności osobistej, uznała za wygodniejsze nie dyskutować i ustępować. Jej charakter jednak nader często nie słuchał głosu rozsądku i nie podporządkowywał się jego decyzjom. Lizawieta Prokofiewna z każdym rokiem stawała się coraz bardziej kapryśna i niecierpliwa, stopniowo nawet nieco dziwaczejąc. Ponieważ jednak zawsze miała pod ręką nader posłusznego i dobrze wyszkolonego męża, wszystko, co się w niej nadmiernie nagromadziło, wylewała zwykle na jego głowę, po czym powracała w ściany domu rodzinna harmonia i wszystko szło jak najlepiej.
Generałowa sama też nie narzekała na brak apetytu i zwykle każdego dnia o wpół do pierwszej uczestniczyła razem z córkami w obfitych śniadaniach, przypominających raczej obiad niż poranny posiłek. Filiżankę kawy córki zwykły pić wcześniej, o dziesiątej, jeszcze w łóżku, tuż po przebudzeniu; tak właśnie lubiły i tak się przyjęło. O wpół do pierwszej nakrywano do stołu w małej jadalni przy pokojach matki. Na tym rodzinnym, intymnym śniadaniu pojawiał się niekiedy i sam generał – jeśli tylko pozwalał mu na to czas. Oprócz herbaty, kawy, sera, miodu, masła, szczególnego rodzaju racuchów uwielbianych przez generałową, kotletów i innych dań, podawano także gorący, mocny bulion. Tego ranka, gdy rozpoczyna się nasza opowieść, cała rodzina zebrała się w jadalni w oczekiwaniu na generała, który obiecał stawić się na wpół do pierwszej. Gdyby spóźnił się choćby minutę, natychmiast posłano by po niego. Generał jednak przyszedł punktualnie. Gdy tylko podszedł do małżonki, aby się z nią przywitać i pocałować ją w rękę, zauważył, że ma ona dzisiaj jakiś szczególny wyraz twarzy. I chociaż po pewnej „historii” (jak sam się wyraził zgodnie ze swym przyzwyczajeniem) przeczuwał, że tak właśnie będzie i niepokoił się o to wczoraj przed zaśnięciem, teraz, mimo wszystko, znów stchórzył. Córki podeszły, aby pocałować go na powitanie i chociaż nie były na niego złe, również one zachowywały się jakoś nietypowo. Prawdą też było, że generał z pewnych przyczyn stał się ostatnio aż nadto podejrzliwy. Ponieważ jednak jako mąż i ojciec cechował się doświadczeniem i sprytem, od razu postanowił zastosować swoje sprawdzone metody.
Klarowność naszego opowiadania nie ucierpi chyba zanadto, jeśli zatrzymamy się w tym miejscu i przywołamy na pomoc pewne wyjaśnienia, pozwalające lepiej i dokładniej ukazać stosunki i okoliczności, w jakich znajdowała się rodzina generała u progu naszej opowieści. I tak, powiedzieliśmy przed chwilą, że chociaż generał nie był zbyt wykształconym człowiekiem, a nawet nazywał siebie samego „samoukiem”, to był mimo wszystko doświadczonym małżonkiem i sprytnym ojcem. Za część swego systemu wychowawczego przyjął między innymi nieprzynaglanie córek do małżeństwa, co oznaczało, że postanowił nie „wisieć” nad ich głowami i nie dręczyć zanadto przejawami rodzicielskiej miłości w imię ich szczęścia, co mimo woli, choć z naturalnych przyczyn, zdarza się powszechnie w najmądrzejszych nawet rodzinach, w których się nagromadzi za dużo dorosłych córek. Generał osiągnął nawet to, że przekonał do swojej metody Lizawietę Prokofiewnę, chociaż była to trudna sprawa, a trudna dlatego, że nienaturalna. Argumenty generała były jednak nader ważkie i opierały się na namacalnych faktach. A i dziewczęta, pozostawione wyłącznie własnej woli i decyzjom, będą w końcu zmuszone same pójść po rozum do głowy i wówczas sprawa natychmiast nabierze rumieńców, gdyż panny zabiorą się do niej z własnych chęci, odłożywszy na bok kaprysy i nadmierną wybredność. Rodzicom pozostałoby wówczas tylko nieustannie i w miarę możności niezauważalnie pilnować, aby nie doszło do jakiegoś niestosownego wyboru lub też nienaturalnego odchylenia, a następnie, wybrawszy odpowiedni moment, wesprzeć sprawę wszystkimi siłami i pokierować nią, wykorzystując wszystkie swoje wpływy. No i wreszcie już sam fakt, że z każdym rokiem rósł geometrycznie ich stan posiadania i znaczenie w towarzystwie, mówił, że im więcej czasu upływało, tym więcej wygrywały córki, nawet jako narzeczone. Do grona wszystkich tych niepodważalnych faktów dołączył jednak wkrótce kolejny: najstarsza Aleksandra, nagle i prawie nieoczekiwanie (jak to zwykle bywa) skończyła dwadzieścia pięć lat. Prawie w tym samym czasie Afanasij Iwanowicz Tocki, człowiek z wyższych sfer, ze świetnymi znajomościami, nieprawdopodobnie bogaty, ponownie ujawnił swoje dawne pragnienie ożenku. Był to mężczyzna liczący lat pięćdziesiąt pięć, o wyrafinowanym charakterze i niezwykle wysubtelnionym guście. Chciał dobrze się ożenić, a przy tym słynął jako nadzwyczajny koneser kobiecej urody; ponieważ zaś z generałem Jepanczynem pozostawał od pewnego czasu w ogromnej przyjaźni, scementowanej zwłaszcza wspólnym uczestnictwem w kilku przedsięwzięciach finansowych, pozwolił sobie poprosić go o, by tak rzec, przyjacielską radę: czy byłyby możliwe oświadczyny o rękę jednej z jego córek. W przepięknym, cicho płynącym nurcie życia rodzinnego generała Jepanczyna nastąpił oczywisty przewrót.
Najpiękniejsza w całej rodzinie, jak już zostało powiedziane, była niewątpliwie Agłaja. Ale nawet sam Tocki, nieprawdopodobny egoista, rozumiał, że nie tędy biegnie jego droga i że Agłaja nie jemu jest przeznaczona. Być może nieco ślepa miłość i zbyt gorąca przyjaźń sióstr miały skłonności do przesady, ale przyszłość Agłai najzupełniej szczerze wyobrażały sobie one nie jako los zwykłego śmiertelnika, lecz urzeczywistnienie raju na ziemi. Przyszły mąż Agłai powinien być posiadaczem wszelkich możliwych doskonałości i zdobywcą największych osiągnięć, nie mówiąc już o pieniądzach. Siostry ustaliły