Idiota. Федор Достоевский
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 16
I generał oddalił się szybkim krokiem.
– Już ja wiem, co to za hrabia! – ucięła Lizawieta Prokofiewna i przeniosła rozdrażnione spojrzenie na księcia. – No – zaczęła, przypominając coś sobie ze wstrętem i poirytowaniem – i co tam! Aha, no, co za ihumen?
– Maman! – krzyknęła Aleksandra, a Agłaja nawet tupnęła nóżką.
– Proszę mi nie przerywać, Aleksandro Iwanowna – powiedziała generałowa – ja też chcę wiedzieć. Niech pan tutaj siada, książę, o, w tym fotelu naprzeciwko; nie, tutaj, do światła niech się pan przysunie, żebym mogła pana widzieć. No, co za ihumen?
– Ihumen Pafnutij – odpowiedział książę z powagą.
– Pafnutij? To ciekawe. No i co z nim? – pytała generałowa niecierpliwie, szybko, ostro, nie spuszczając z księcia wzroku i kiwając głową po każdym jego słowie.
– Ihumen Pafnutij, XIV wiek – zaczął książę – był przełożonym w eremie na Wołdze w dzisiejszej kostromskiej guberni. Słynął ze świętego życia. Jeździł do ordy, pomagał tam w różnych sprawach i podpisał się pod jednym dokumentem. Widziałem fotografię tego podpisu i spodobał mi się, więc się go nauczyłem. Kiedy przed chwilą generał chciał zobaczyć, jak piszę, żeby mi wynaleźć jakieś miejsce, to napisałem kilka zdań różnymi stylami i między nimi było: „Ihumen Pafnutij rękę przyłożył” – charakterem pisma ihumena Pafnutija. Generałowi bardzo się to spodobało i dlatego teraz sobie przypomniał.
– Agłaja – rzekła generałowa – zapamiętaj: Pafnutij. Albo lepiej zapisz, bo ja zawsze zapominam. Myślałam, że będzie coś ciekawszego. Gdzie ten podpis?
– Zdaje się, że został w gabinecie generała, na stole.
– W tej chwili posłać, niech przyniosą.
– Ja już lepiej drugi raz napiszę, jeśli tylko pani chce.
– Oczywiście, maman – powiedziała Aleksandra – a teraz lepiej chodźmy na śniadanie. Głodne jesteśmy.
– Też prawda – zadecydowała generałowa – chodźmy książę. Bardzo pan głodny?
– Tak, teraz bardzo i bardzo jestem pani wdzięczny.
– To bardzo dobrze, że jest pan uprzejmy i w ogóle nie taki… cudak, jakim tu pana raczono przedstawić. Chodźmy. Niech pan siada tutaj, naprzeciw mnie – krzątała się generałowa, sadowiąc księcia za stołem, kiedy przeszli do jadalni. – Chcę pana widzieć. Aleksandro, Adelajdo, proszę usłużyć księciu. On wcale nie jest taki… chory, nieprawdaż? Może i serwetki nie trzeba… Panu zawiązywano serwetkę przy jedzeniu?
– Dawniej, jak miałem siedem lat, chyba zawiązywano, a teraz kładę sobie zwyczajnie serwetkę na kolanach podczas jedzenia.
– I tak trzeba. A ataki?
– Ataki? – zdziwił się nieco książę. – Ataki miewam teraz dość rzadko. Zresztą, nie wiem; mówią, że tutejszy klimat będzie dla mnie szkodliwy.
– On rozsądnie mówi – zwróciła się generałowa do córek, nie przestając przytakiwać głową po każdym słowie księcia – nawet się nie spodziewałam. A więc to wszystko bzdury i plotki, jak zawsze. Niech pan je, książę, i niech pan opowiada. Chcę wiedzieć wszystko. Nadzwyczaj mnie pan zainteresował.
Książę podziękował i jedząc z dużym apetytem, opowiedział raz jeszcze to, co już niejednokrotnie przychodziło mu opowiadać tego ranka. Generałowa była coraz bardziej zadowolona. Panny również słuchały z dość dużą uwagą. Zaczęli szukać między sobą pokrewieństwa. Okazało się, że książę zna dosyć dobrze swoje drzewo genealogiczne, ale choć prześledzili je z generałową bardzo dokładnie, trudno im się było dopatrzyć między sobą jakichkolwiek więzów krwi. Znaleźliby się od biedy jacyś krewni między dziadkami i babkami. Ta sucha materia genealogiczna wyjątkowo się spodobała generałowej, która nigdy z nikim nie mogła porozmawiać o swym rodowodzie tak, jakby pragnęła, wstała więc od stołu podniecona i rzekła:
– Chodźmy wszyscy do wspólnego pokoju, kawę tam przyniosą. Mamy taki wspólny pokój – zwróciła się do księcia, wyprowadzając go z jadalni – to po prostu mój mały salon, gdzie się zbieramy, jak jesteśmy same, i każda zajmuje się swoją robotą. Aleksandra – o, ta, moja najstarsza córka – gra na fortepianie albo czyta, albo wyszywa. Adelajda pejzaże i portrety maluje (i żadnego nie może skończyć). A Agłaja siedzi i nic nie robi. Mnie zresztą też robota leci z rąk; nic mi nie wychodzi. No, jesteśmy. Niech pan siada tutaj, książę, przy kominku i niech pan opowiada. Chcę wiedzieć, jak pan opowiada. Chcę się do pana ostatecznie przekonać i jak się zobaczę ze staruchą, z księżną Biełokońską, to jej o panu opowiem; chcę, żeby oni wszyscy też się panem zainteresowali. No, niech pan mówi.
– Mamo, przecież niezręcznie tak opowiadać – odezwała się Adelajda, która w międzyczasie poprawiła swoje sztalugi, wzięła pędzle, farby i zabrała się do kopiowania ze sztychu10 dawno już zaczętego pejzażu. Aleksandra i Agłaja usiadły na małej kanapie i, złożywszy ręce, najwyraźniej przygotowywały się do słuchania. Książę czuł skupioną na sobie uwagę.
– Ja bym nic nie opowiedziała, gdyby mi tak kazano – rzekła Agłaja.
– Dlaczego? Co w tym dziwnego? Dlaczego ma nie opowiadać? Język ma. Chcę wiedzieć, jak umie mówić. O czymkolwiek. Niech pan opowie, jak się panu spodobała Szwajcaria; pierwsze wrażenie. Zaraz zobaczycie, że zacznie. I to bardzo ładnie.
– Wrażenie było silne… – zaczął książę.
– O, o! – podchwyciła Lizawieta Prokofiewna, zwracając się do córek – no i zaczął.
– Niech mu przynajmniej maman pozwoli mówić – strofowała ją Aleksandra. – Ten książę może być po prostu niezłym oszustem, a nie żadnym idiotą – szepnęła do Agłai.
– Pewnie tak, dawno zauważyłam – odpowiedziała Agłaja. – I odgrywanie roli to z jego strony podłość. Chce na tym coś wygrać, czy co?
– Pierwsze wrażenie było bardzo silne – powtórzył książę. – Kiedy mnie wywieziono z Rosji, przez różne miasta niemieckie, to pamiętam, że tylko patrzyłem w milczeniu i nawet o nic nie pytałem. Byłem wtedy po serii silnych i męczących ataków, a ja zawsze, kiedy się choroba nasilała i powtarzało się parę ataków pod rząd, wpadałem w całkowite otępienie, traciłem pamięć i chociaż rozum pracował, to jakby mi się urywał logiczny ciąg myśli. Więcej niż dwóch, trzech myśli naraz nie mogłem ze sobą poskładać. Tak mi się wydaje. Ale kiedy ataki przechodziły, znów byłem zdrowy i silny, tak jak teraz. Pamiętam, że odczuwałem smutek nie do zniesienia; chciało mi się nawet płakać; nie opuszczało mnie zdziwienie i niepokój: strasznie wpłynęło na mnie to, że wszystko wokół było o b c e. To rozumiałem. Obcość mnie zabijała. Pamiętam, że całkowicie ocknąłem się z tego mroku wieczorem w Bazylei, kiedy wjeżdżaliśmy do Szwajcarii i kiedy mnie obudził mnie ryk osła na rynku
10
Sztych (z niem.) – rycina.