Idiota. Федор Достоевский

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 39

Idiota - Федор Достоевский

Скачать книгу

że może to być aż taki skandal: całkowicie pijany generał popisywał się swoim oratorstwem i perorował nieprzerwanie, wylewnie, czule i łzawo. Bez przerwy była mowa o tym, jak przez głupie postępowanie wszystkich członków jego rodziny wszystko runęło i że pora temu położyć kres. Wreszcie wyszli na Litiejną. Odwilż trwała nadal. Ciepły, pachnący zgnilizną i przygnębieniem wiatr gwizdał po ulicach. Ekwipaże brnęły przez błoto, rysaki i klacze dźwięcznie biły kopytami o jezdnię. Ponury i przemoczony tłum przechodniów, wśród których zdarzali się i pijani, tłukł się po chodnikach.

      – Widzi pan te oświetlone okna na półpiętrze? – spytał generał – tu wszędzie mieszkają moi towarzysze, a ja, ja, który odsłużyłem i wycierpiałem najwięcej z nich, ja brnę piechotą do Teatru Wielkiego, do mieszkania kobiety o podejrzanej reputacji! Człowiek, który w swej piersi nosi trzynaście kul… pan nie wierzy? Pirogow wyłącznie z mojego powodu telegrafował do Paryża i porzucił na jakiś czas oblężony Sewastopol, zaś Nélaton, paryski medyk nadworny, w imię nauki wystarał się o przepustkę i przyjechał do oblężonego Sewastopola, aby mnie zbadać. Wiedziało o tym najwyższe dowództwo: „A! To ten Iwołgin, który dostał trzynaście kul!”. Oto, jak mówili! Widzi pan ten dom, książę? Tutaj, na półpiętrze mieszka mój stary towarzysz, generał Sokołowicz, wraz z liczną rodziną. Najszlachetniejsi ludzie. Ten dom, jeszcze trzy domy na Newskim i dwa na Morskiej to krąg obecnych moich znajomych, to znaczy moich osobistych znajomych. Nina Aleksandrowna już dawno poddała się okolicznościom. Ale ja jeszcze ciągle wspominam… i, by tak rzec, odpoczywam w kręgu mych starych towarzyszy i podkomendnych, ludzi wykształconych i z ogładą, którzy do tej pory mnie uwielbiają. Generał Sokołowicz (dawno zresztą u niego nie byłem i dawno nie widziałem Anny Fiodorowny)… wie pan, drogi książę, kiedy się samemu przestaje przyjmować wizyty, to zarazem tak się jakoś składa, że przestaje się bywać u innych. A swoją drogą… hm… pan mi nie wierzy, zdaje się… A zresztą, dlaczego nie miałbym wprowadzić syna mego najlepszego przyjaciela i towarzysza zabaw dziecięcych do tej czarującej rodziny? Generał Iwołgin i książę Myszkin! Pan zobaczy cudowną wprost dziewczynę i to nie jedną, ale dwie, a nawet trzy. To ozdoby stolicy i towarzystwa – uroda, wykształcenie, wychowanie… kwestia kobieca, wiersze – wszystko to zlało się w różnobarwną całość, nie licząc posagu w wysokości co najmniej osiemdziesięciu tysięcy rubli czystej gotówki na każdą, co nigdy nie jest przeszkodą przy żadnych kobiecych i socjalnych kwestiach… jednym słowem muszę, koniecznie muszę przedstawić tam pana. Generał Iwołgin i książę Myszkin!

      – Teraz? W tej chwili? Ale pan zapomniał… – zaczął książę.

      – Nic nie zapomniałem. Idziemy. Tędy proszę, tymi wspaniałmi schodami. Dziwię się, że nie ma szwajcara, ale… święto dzisiaj i gdzieś przepadł. Że też jeszcze nie przegonili tego pijanicy. Ten Sokołowicz całe swoje szczęście życiowe i zawodowe zawdzięcza mnie. Mnie i nikomu innemu, ale… No, jesteśmy.

      Książę przestał już protestować i szedł posłusznie za generałem, aby go nie rozdrażnić, żywiąc już tylko nadzieję, że generał Sokołowicz i jego rodzina rozpłyną się w powietrzu jak miraż, okaże się, że w ogóle nie istnieją i wtedy będzie można iść w dalszą drogę. Jednakże im byli wyżej, tym bardziej, ku przerażeniu księcia, nadzieja ta malała. Generał prowadził go po schodach jak ktoś, kto rzeczywiście ma tutaj znajomych i z matematyczną ścisłością przytaczał co chwilę jakieś topograficzne szczegóły. I kiedy nareszcie weszli na półpiętro i zatrzymali się naprzeciw drzwi do jakiegoś bogatego mieszkania, i kiedy generał ujął rączkę dzwonka, książę podjął ostateczną decyzję o ucieczce; jednakże pewna dziwna okoliczność na chwilę go powstrzymała.

      – Pan się pomylił, generale – rzekł książę – na drzwiach jest napisane „Kułakow”, a pan szuka Sokołowicza.

      – Kułakow… To niczego nie dowodzi. Mieszkanie należy do Sokołowicza i ja dzwonię do Sokołowicza. Do diabła z Kułakowem… No i  proszę, otwierają.

      Drzwi istotnie się otworzyły. Wyjrzał z nich lokaj, który oznajmił, że „państwa nie ma w domu”.

      – Jaka szkoda, jaka szkoda, jak na złość! – powtórzył kilka razy Ardalion Aleksandrowicz z głębokim żalem. – Proszę przekazać, że generał Iwołgin i książę Myszkin osobiście pragnęli złożyć wyrazy szacunku i  nadzwyczaj, nadzwyczaj żałowali, że…

      W tym momencie w drzwiach ukazała się jeszcze jedna osoba, najprawdopodobniej zarządczyni, może nawet guwernantka, około czterdziestoletnia dama w ciemnej sukni. Usłyszawszy nazwisko generała Iwołgina i księcia Myszkina, zbliżyła się do drzwi z zaciekawieniem i  nieufnością.

      – Marii Aleksandrowny nie ma w domu – oznajmiła dama, wpatrując się przy tym uważnie w generała – wyjechała z panienką Aleksandrą Michajłowną do babci.

      – I Aleksandra Michajłowna razem z nimi pojechała? Boże, co za nieszczęście! I niech sobie pani dobrodziejka wyobrazi, że za każdym razem mam takiego pecha! Proszę przekazać moje najpokorniejsze ukłony, a Aleksandrze Michajłownie, żeby sobie przypomniała… jednym słowem proszę jej przekazać moje najserdeczniejsze życzenia spełnienia tego, czego sobie życzyła w czwartek wieczorem przy dźwiękach ballady Chopina, ona pamięta… Moje serdeczne życzenia! Generał Iwołgin i książę Myszkin!

      – Nie zapomnę – odkłoniła się dama, nabrawszy nieco ufności do przybyłych.

      Schodząc po schodach, generał nie przestawał ubolewać, że nie udało się zastać, i że książę został pozbawiony zawarcia tak czarującej znajomości.

      – Wie pan, drogi książę, w duszy jestem trochę poetą. Zauważył pan? A zresztą… zresztą coś mi się zdaje, że poszliśmy nie całkiem tam, gdzie powinniśmy – skonstatował nieoczekiwanie – teraz sobie przypomniałem, Sokołowiczowie mieszkają teraz w zupełnie innym domu i w dodatku chyba w Moskwie. Tak, trochę się pomyliłem, ale… to nie szkodzi.

      – Chciałbym wiedzieć tylko jedno – posępnie rzekł książę – czy powinienem już całkowicie przestać na pana liczyć i czy nie będzie lepiej, jak pójdę sam.

      – Przestać? Liczyć? Iść samemu? Ależ z jakiej racji, skoro dla mnie ta wyprawa ma znaczenie kapitalne i tak bardzo od niej zależą losy mojej rodziny! Jednak, mój młody przyjacielu, słabo zna pan Iwołgina. Kto mówi „Iwołgin” mówi „mur”. Już w szwadronie, w którym zaczynałem służbę, mówiono: możesz się oprzeć o Iwołgina jak o mur. Jeszcze po drodze muszę tylko wstąpić na chwilę do jednego domu, w którym po latach niepokojów, po ciosach zadanych przez los znalazła schronienie moja duszka…

      – Pan chce wstąpić do domu?

      – Nie! Chcę… do kapitanowej Terentiew, wdowy po kapitanie Terentiewie… moim byłym podkomendnym… a nawet przyjacielu. Tutaj, u kapitanowej odradza się mój duch i do niej niosę wszystkie moje rodzinne i życiowe zmartwienia… A ponieważ właśnie dzisiaj obarczony zostałem takim bagażem moralnym…

      – Wydaje mi się, że i bez tego strzeliłem straszne głupstwo – wymruczał książę – niepokojąc pana. W dodatku pan teraz… żegnam!

      – Ale ja nie mogę, nie mogę pana przecież tak puścić, mój młody przyjacielu! – zawołał generał. – Wdowa, matka rodziny, kobieta, która wydobywa z mego serca struny dźwięczące potem w całej mej istocie. Wizyta u niej to pięć minut; ja do tego domu wchodzę bez ceremonii, prawie tam mieszkam.

Скачать книгу