Belgravia Szpieg we własnych szeregach - odcinek 6. Julian Fellowes
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Belgravia Szpieg we własnych szeregach - odcinek 6 - Julian Fellowes страница
Tytuł oryginału BELGRAVIA
Przekład ANNA BAŃKOWSKA
Redaktor prowadzący ADAM PLUSZKA
Redakcja DOMINIKA CIEŚLA-SZYMAŃSKA
Korekta MAŁGORZATA KUŚNIERZ
Projekt okładki The Orion Publishing Group
Adaptacja okładki ANNA POL
Copyright © for the translation by Anna Bańkowska
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2016
Warszawa 2016
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-65586-13-1
Wydawnictwo Marginesy
ul. Forteczna 1a,
01-540 Warszawa
tel. 48 22 839 91 27
e-mail: [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.
Belgravia
First published in Great Britain in 2016 by Weidenfeld & Nicolson
Copyright © The Orion Publishing Group Limited 2016
JULIAN FELLOWES’S is an unregistered trade mark of Julian Fellowes and is used by The Orion Publishing Group Limited under licence BELGRAVIA is a registered trade mark of The Orion Publishing Group Limited
Lindy Woodhead była odpowiedzialna za konsultację historyczną podczas powstawania Belgravii Juliana Fellowesa
Imogen Edwards-Jones zajęła się redakcją merytoryczną podczas powstawania Belgravii Juliana Fellowesa
The right of Julian Fellowes to be identified as the author of this work has been asserted in accordance with the Copyright, Designs and Patents Act 1988.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania informacji ani przekazywana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy, ani w inny sposób rozpowszechniana w innej niż ta, w której została opublikowana.
Wszystkie postaci występujące w książce są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób żywych lub martwych jest czysto przypadkowe.
6
Szpieg we własnych szeregach
James Trenchard siedział w swoim biurze przy Gray’s Inn Road przy eleganckim biurku w stylu empire z okuciami ze złoconego brązu. Wielki, wyłożony boazerią gabinet, z obrazami o poważnej tematyce i paroma imponującymi meblami, usytuowany był na pierwszym piętrze, nad kancelarią adwokacką. Niewątpliwie James miał jakąś wizję siebie jako dżentelmena przedsiębiorcy. Większość jego współczesnych mogłaby uznać to określenie za oksymoron, on jednak lubił tak właśnie o sobie myśleć i uzewnętrzniać to w swoim otoczeniu. Na okrągłym stoliku w rogu leżały starannie ułożone rysunki Cubitt Town, a nad kominkiem wisiał piękny portret Sophii. Namalowany jeszcze w Brukseli, przedstawiał jego córkę w najbardziej urzekającym okresie – młodą, ufną, z oczami utkwionymi w widza, w kremowej sukni i modnej w tamtych czasach fryzurze. Podobieństwo było świetnie uchwycone i być może z tego powodu Anna nie chciała powiesić tego portretu przy Eaton Square – zbyt wielki smutek w niej budził. James przeciwnie, lubił patrzeć na ukochaną zmarłą córkę i wspominać ją w dość rzadkich momentach ciszy i samotności.
Dziś jednak wpatrywał się w rozłożony na biurku list. Przyniesiono go w obecności sekretarza, James jednak wolał odłożyć czytanie do czasu, gdy zostanie sam. Teraz obracał list na wszystkie strony w pulchnych dłoniach, przebiegając raz po raz wzrokiem kaligraficzne pismo na grubym kremowym papierze. Bez otwierania koperty wiedział, kto ją przysłał, gdyż identyczne pismo otrzymał już wcześniej. Zawiadamiano go w nim, że znajduje się na liście kandydatów do klubu Athenaeum, a teraz zapewne nadeszła decyzja, podpisana przez Edwarda Magratha, sekretarza. James wstrzymał oddech; tak gorąco pragnął być przyjętym, że aż nie śmiał otworzyć koperty. Wiedział, że dla wielu osób Athenaeum nie jest najlepszym z nowoczesnych klubów. Mieli fatalną kuchnię, a w towarzystwie uważano ich za londyński azyl duchownych i akademików. Ale trudno zaprzeczyć, że nadal spotykali się tam dżentelmeni, z tą tylko różnicą, że nieco rewolucyjny regulamin umożliwiał przyjmowanie na członków także wybitnych postaci ze świata nauki, literatury i sztuki, a nawet osób zasłużonych w służbie publicznej, bez względu na urodzenie i rodzaj wykształcenia.
Ta polityka spowodowała napływ bardzo różnorodnych członków w przeciwieństwie do konserwatywnych klubów z St James’s. Dlatego przyjęto do Athenaeum Williama Cubitta, a czyż on, James Trenchard nie pomógł obu braciom zbudować pół nowoczesnego Londynu? Czy to nie służba publiczna? William wysunął jego kandydaturę kilka miesięcy temu, a ponieważ odpowiedź długo nie nadchodziła, James nękał przyjaciela o przyśpieszenie nominacji. To prawda, nie jest idealnym kandydatem, nawet przy obecnych, bardziej liberalnych kryteriach; synowi straganiarza trudno będzie sforsować bastiony establishmentu, ale czyż Bóg byłby aż tak okrutny, by dopuścić odmowę? Wiedział, że nie ma najmniejszej szansy na przyjęcie do White’s, Boodle’s, Brooks’s bądź innych naprawdę eleganckich klubów, czy jednak naprawdę nie zasługuje nawet na Athenaeum? Poza tym doszły go słuchy, że potrzebują gotówki, którą on dysponuje w nadmiarze. Oczywiście istnieje ryzyko, że narazi się na afronty i szyderstwa, a Anna nigdy nie zrozumie, co to miejsce ma w sobie takiego, czego nie zapewnia mu dom, ale on mimo wszystko ma potrzebę przynależności do Wielkiego Świata i jeśli warunkiem mają być pieniądze, to chętnie je wyłoży. I oby na tym się skończyło.
Aby oddać Jamesowi sprawiedliwość, warto zauważyć, że w pewnym, bardzo niewielkim stopniu zdawał sobie sprawę z absurdalności swoich ambicji. Wiedział, że niechętne pochlebstwa różnych głupców i dandysów nie wnoszą do jego życia żadnej realnej wartości, a jednak… Nie potrafił opanować tego sekretnego głodu ludzkiego uznania. To on gnał go wciąż do przodu, zmuszając do ciągłego zwiększania tempa.
Do gabinetu zajrzał sekretarz.
– Pan Pope czeka za drzwiami, proszę pana. Pyta, czy zaszczyci go pan rozmową.
– Naprawdę? W takim razie go poproś.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam, panie Trenchard – Charles wysunął się szybko zza drzwi, jak zawsze z ujmującym uśmiechem – ale pański kancelista powiedział, że jest pan u siebie, a ja mam ważną nowinę.
– Bardzo proszę. – James odłożył list na biurko i wstał, by uścisnąć młodemu człowiekowi rękę. To dziwne, jaką przyjemność sprawiał mu sam widok wnuka. – Zechce pan usiąść?
– Za pozwoleniem, wolę postać, jestem zbyt podekscytowany.
– Ach tak?
– Lady Brockenhurst