Lot nad kukułczym gniazdem. Кен Кизи
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Lot nad kukułczym gniazdem - Кен Кизи страница 19
Harding wskazuje na mnie papierosem – za późno, żebym mógł uciec. Udaję, że nic nie rozumiem. Dalej zamiatam.
– Słyszałem, że przed laty, kiedy elektrowstrząsy były naprawdę w modzie, Wódz otrzymał ich ponad dwieście. Wyobrażasz sobie, jakie spustoszenia musiały poczynić w jego i tak nadwątlonym mózgu? Spójrz na niego: ogromny dozorca. Zaiste, prawdziwy współczesny Indianin – ponaddwumetrowy automat do zamiatania, który boi się własnego cienia! Już wiesz, przyjacielu, czym mogą nas straszyć.
McMurphy przypatruje mi się przez chwilę, a potem znów zwraca się do Hardinga.
– Więc dlaczego, u licha, nie protestujecie? Jak się ma do tego ta gadka o demokratycznym oddziale, którą zafundował mi lekarz? Dlaczego nie zrobicie głosowania?
Harding uśmiecha się i zaciąga wolno papierosem.
– A za czym mamy głosować? Za tym, żeby oddziałowej nie wolno było zadawać pytań na zebraniach grupy? Za tym, żeby nie patrzyła na nas po swojemu? No, powiedz, McMurphy, za czym mamy głosować?
– Kurwa, wszystko jedno! Głosujcie za czymkolwiek! Zrozumcie, musicie pokazać, że nie brak wam śmiałości, nie możecie pozwolić, żeby baba szarogęsiła się bezkarnie! Mówicie, że Wódz boi się własnego cienia, ale w życiu nie widziałem bandy większych tchórzy!
– Mnie nie wliczaj! – woła Cheswick.
– Dobra, koleś, może ty jesteś inny, ale pozostali boją się nawet roześmiać. Jak tylko wszedłem, od razu mnie uderzyło, że nikt się tu nie śmieje. Nie słyszałem prawdziwego śmiechu, odkąd przekroczyłem próg szpitala, rozumiecie? Do licha, przecież człowiek traci grunt pod nogami, kiedy traci ochotę do śmiechu! Jeśli daje się jakiejś babce tak zeszmacić, że nie potrafi się roześmiać, traci swój największy atut! Zanim się obejrzy, będzie myślał, że jest silniejsza od niego, a wtedy…
– Ha! Zdaje mi się, bracia króliki, że naszemu przyjacielowi zaczyna wreszcie coś świtać. Może więc zechce nam powiedzieć, jak inaczej niż śmiechem można pokonać kobietę? Jak pokazać jej, kto jest szefem? Taki facet jak ty powinien to wiedzieć. Nie można jej dać po ryju, prawda? Nie, bo wtedy wezwie gliny. Nie można się zdenerwować i zrobić jej awantury, bo wygra, ugłaskując brzydkiego chłoptysia: „Misiaczek się gniewa? Ojojojoj!”. Czy po takiej pociesze umiałbyś długo zachować w sercu gniew i marsa na czole? A więc sam widzisz, przyjacielu, masz poniekąd rację: przeciwko molochowi współczesnego matriarchatu mężczyzna rzeczywiście posiada jedną broń naprawdę skuteczną, ale bynajmniej nie jest nią śmiech. Tylko jedną broń, a z każdym rokiem w tym naszym zachłannym, postępowym społeczeństwie coraz więcej i więcej ludzi odkrywa, jak pozbawić ją mocy i pokonać dotychczasowych zwycięzców…
– Kurwa, Harding, gadać to ty umiesz! – wtrąca McMurphy.
– …czy sądzisz więc, nie ujmując nic z twojej sławy psychopaty, że mógłbyś użyć tej broni przeciwko naszej mistrzyni? Myślisz, że dałbyś radę posłużyć się nią przeciwko siostrze Ratched? Choć raz jeden?
Wskazuje dłonią na szklaną klatkę. Wszyscy odwracają głowy. Oddziałowa siedzi w dyżurce i patrzy przez szybę, a ukryty magnetofon nagrywa rozmowę w świetlicy – oddziałowa już się nawet zastanawia, jak to wykorzysta.
Spostrzega, że wszyscy się w nią wpatrują. Kiwa kokiem i pacjenci odwracają głowy. McMurphy ściąga cyklistówkę, zanurza ręce w rudych włosach. Wie, że wszyscy go obserwują, czekając na odpowiedź, i czuje, że chyba dał się złapać. Wkłada cyklistówkę i drapie się po bliźnie na nosie.
– Hm… jeśli pytasz, czyby mi stanął dla tej starej wrony, to nie, nie da rady…
– McMurphy, ona wcale nie jest taka brzydka. Twarz ma ładną, dobrze zakonserwowaną. A piersi, choć stara się je ukryć pod tym aseksualnym strojem, ma wręcz imponujących rozmiarów. Kiedyś musiała być wystrzałową dziewczyną. Ale… pozwól, że cię spytam ze zwykłej ciekawości, czy miałbyś na nią ochotę, gdyby była młoda i piękna jak Helena trojańska?
– Nie znam Heleny, ale wiem, o co ci chodzi. Cholera, masz rację. Ta bryła lodu nie mogłaby mnie podniecić, nawet gdyby miała kształty Marilyn Monroe.
– Sam widzisz. Wygrała.
O to mu szło. Znów osuwa się na oparcie fotela, a wszyscy czekają, co teraz powie McMurphy. Rudzielec widzi, że znalazł się w ślepym zaułku. Przez chwilę rozgląda się po obecnych, a następnie wzrusza ramionami i wstaje z krzesła.
– Ech, do licha, ani mnie to ziębi, ani grzeje.
– Słusznie, ani cię to ziębi, ani grzeje.
– I nie mam wcale ochoty podpaść tej szalonej babie i dostać w łeb trzy tysiące woltów. Przynajmniej nie dla samej draki.
– Tak. Masz rację.
Harding wygrał, ale nikogo to nie cieszy. McMurphy zahacza kciuki o kieszenie i próbuje się roześmiać.
– A jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś ofiarował dwadzieścia dolców nagrody za zrypanie starej gilotyny!
Wszyscy uśmiechają się razem z nim, choć bynajmniej nie jest im wesoło. Wprawdzie jestem zadowolony, że McMurphy poszedł po rozum do głowy i nie zamierza się pakować w beznadziejną sprawę, ale wiem, jak oni się czują; ja też nie pieję z radości. McMurphy zapala następnego papierosa. Nikt jeszcze nie odszedł. Okresowi stoją, jak stali, i uśmiechają się niepewnie. McMurphy znów pociera nos, odwraca wzrok od kręgu wpatrzonych w niego twarzy, spogląda w stronę oddziałowej i przygryza wargę.
– Hm… Mówicie, że nie może posłać nikogo na ten drugi oddział, dopóki nie uda się jej wyprowadzić go z równowagi? Że najpierw musi faceta tak niemożebnie wkurwić, że ją zwymyśla, rozwali okno albo coś w tym stylu?
– Tak, tylko wtedy.
– Jesteście tego pewni? Bo właśnie zaświtał mi pomysł, moje ptaszki, jak by was oskubać. Ale nie chcę się sfrajerować. Dość się namęczyłem, żeby wydostać się z pierdla, i nie mam ochoty ładować się z deszczu pod rynnę.
– Absolutnie. Nic ci nie może zrobić, chyba że naprawdę zasłużysz sobie na oddział dla furiatów albo na elektrowstrząsy. Jeśli nie dasz się wytrącić z równowagi, jest zupełnie bezsilna.
– Więc dopóki mnie krew nie zaleje i nie zwymyślam baby…
– Ani żadnego z sanitariuszy.
– …ani żadnego z sanitariuszy i nie zacznę rozpierniczać sprzętów, guzik może mi zrobić?
– Takie są zasady gry, przyjacielu. Oczywiście oddziałowa zawsze, ale to zawsze zwycięża.