Oko Dajana. Pingpongista. Józef Hen

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Oko Dajana. Pingpongista - Józef Hen страница 5

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Oko Dajana. Pingpongista - Józef Hen

Скачать книгу

z mojej podświadomości i one to sprawiły, że wciąż czułem pewność katastrofy. Wrócił do mnie ten zawzięty, głodny chłopak, rozglądał się pożądliwym wzrokiem po mieszkaniu i mówił: no, gdybym ja to wszystko miał wtedy…! A ja czułem się wobec niego trochę nie w porządku. Jak syty burżuj.

      Dwanaście lat pracy! – myślałem, rozglądając się po naszym mieszkaniu. Dorobek w tych ścianach powinien być niemały. Człowiek po dwunastu latach harówy chyba się czegoś dorobił? Jak to wszystko sprzedać? Oczywiście wszystko prócz mieszkania, bo mieszkać gdzieś trzeba. Jest nas troje, musimy więc według danych statystycznych wydawać na utrzymanie sześć tysięcy złotych miesięcznie. To znaczy rocznie? Powiedzmy sześćdziesiąt pięć tysięcy. Odliczmy to, co wnosi Henryka. Potrzeba więc będzie wyciągnąć z wyprzedaży pięćdziesiąt tysięcy rocznie. Załóżmy, że mój strajk potrwa dwa lata. Z grubsza potrzeba mi stu tysięcy.

      Rozglądam się po mieszkaniu. Aparat. Fotel. A książki? Mam chyba z osiemset sztuk. Prawda, że wiele poniszczonych. Pawełek, czytając, obrywa koniuszki kartek, lubi żuć kawałki papieru, a ja w swoich ulubionych książkach chętnie podkreślam i zapisuję marginesy – w porządku, przecież ulubionych książek i tak nie sprzedam, bez nich czułbym się dopiero fatalnie. Powiedzmy więc pięćset egzemplarzy na sprzedaż. Po dziesięć złotych każdy. Nie, przyjmijmy piętnaście za sztukę. Liczę: siedem i pół tysiąca. Nie wierzę własnym oczom, dwadzieścia lat skrzętnej zbieraniny, od studenckich czasów po dzień katastrofy, i raptem na jeden miesiąc życia. Nie może być! Musiałem popełnić jakiś błąd.

      Robimy z Henryką próbną inwentaryzację. Liczymy i liczymy – fotel, aparat, obraz, telewizor – podwajamy przyjętą wartość posiadanych rzeczy, ale w żaden sposób nie możemy dobić do tych stu tysięcy. Widocznie liczymy źle. Mam jeszcze książeczkę samochodową i cztery tysiące na oszczędnościowej. Wychodzi jednak na jaw, że czeka nas mnóstwo wydatków: kołdry drą się, w tapczanie trzeba zmienić sprężyny, ja nie mam palta na zimę, talerze wszystkie wytłuczone, Pawełek wyrósł z marynarki, piec gazowy wymaga nowej nagrzewnicy. Ale są jeszcze znaczki pocztowe. Niektóre serie dochodzą do grubych tysięcy.

      „Nie potrzebują zdrowi lekarza, ale ci, co się źle mają; nie przyszedłem wzywać sprawiedliwych, ale grzesznych do pokuty”. Czy grzesznik wie, że jest grzesznikiem? Może uważa się za wzór cnoty? Przeczytałem przemówienie działacza, z którym mamy wspólnego patrona. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. O trzeciej, w porze obiadowej, zadzwoniłem z budki telefonicznej do mego imiennika. Przewidywałem prawidłowo: zastałem go w domu, sam odebrał telefon i życzliwym barytonem powiedział: „hallo”.

      – Czy towarzysz Dominik? – zapytałem.

      – Słucham – odpowiedział uprzejmy baryton.

      – Mówi Dominik. Właśnie w tej sprawie dzwonię. Chciałem zapytać, czy sprawiłaby panu trudność zmiana imienia. Trochę mi wstyd, że noszę to samo imię. Znajomi się śmieją i wyzywają od łajdaków.

      Słyszałem, jak rzucił słuchawkę na widełki. Zrobiłem swoje, pomyślałem. Mój protest jest sztubacki, ale  j e s t,  i w ten sposób rehabilituje nasze potulności, przyzwolenia, schlebiania i rezygnacje. Gdyby wiedzieli, jak drogo mnie kosztował! Kiedy wyszedłem z budki, na ulicy zakołysały się domy. Oparłem się o drzewo. Dwaj przechodzący milicjanci – oni teraz przeważnie chodzą parami – ci dwaj obrzucili mnie nieufnym spojrzeniem. Chodnik pod moimi nogami się spiętrzył i poruszył jak podczas trzęsienia ziemi. Miałem spuchniętą głowę, za dużą i za ciężką w stosunku do reszty ciała. „Duch-ci jest ochotny, ale ciało mdłe”, przypomniałem sobie.

      – Wymówili mi – powiedziała żona.

      Paweł w sąsiednim pokoju dosłyszał, wyłączył radio i przyszedł do nas.

      – Dlaczego? – spytałem.

      – Uznali, że zamawiałam dla biblioteki niewłaściwe książki. Pomijałam jedne nazwiska i lansowałam inne. Broniłam się, że zamawiałam właśnie te książki, które zalecano odgórnie, siedem wydań pamiętników generała Moczara na przykład. To tylko alibi, powiedziano mi, oni wiedzą, że kupowałam generalskie pamiętniki bardzo niechętnie, a co do odgórnych zaleceń, to należało mieć własne rozeznanie, bo tamte odgórne osobistości zostały właśnie zdemaskowane, a ja zdemaskowanym szłam na rękę, nie wykazałam czujności Polki patriotki.

      – Wygarnęłaś im? – spytałem, nie mogąc się powstrzymać od złośliwości.

      Uśmiechnęła się smutno.

      – Chciałam. Ale kiedy zapytali mnie, czy to prawda, że mój mąż został karnie przeniesiony do szkoły podstawowej, zrozumiałam, że nie chodzi o mnie, tylko o ciebie. I postanowiłam nie pogarszać sprawy.

      – Nie martw się – mruknąłem. Znowu tuliliśmy się do siebie policzkami. – Zajmiesz się domem. Wszyscy na tym skorzystamy. A może byśmy poszli razem do kina?

      Osunęła się w swój turecki fotel. Mówiła:

      – Trzeba będzie przemyśleć trochę wydatki na dom. Kupować tańsze gatunki mięsa. Zresztą Paweł lubi salceson i kaszankę, tylko nie zawsze można dostać.

      – Chodźmy do kina – upierałem się. – Na western. To dobra zabawa: jeden facet załatwia całą bandę.

      – Nie, trzeba oszczędzać. Nie pojedziesz, synku, w góry. Bilety drogie i nie bardzo masz w czym.

      Widziałem, że Pawełkowi zaszkliły się podejrzanie oczy.

      – Obiecałem kolegom – szepnął. – Jeszcze się chwaliłem, że zabiorę ze sobą aparat i będziemy fotografować góry.

      Henryka była nieubłagana.

      – Musielibyśmy podjąć z książeczki, a tego nie wolno ruszać.

      – No to z samochodowej – podpowiedział Paweł.

      – Z samochodowej! Zastanów się! Niedługo ciągnienie, możemy wygrać.

      Paweł zacisnął szczękę i wyszedł bez słowa. Zdjąłem z półki encyklopedię Orgelbranda. Potem odkurzyłem „Tygodnik Ilustrowany” z roku tysiąc dziewięćset trzynastego. Dorzuciłem do tego jeszcze parotomową historię literatury Chmielowskiego. Drżałem z podniecenia. Nareszcie się to zaczyna. Puste miejsca na półkach łatwo będzie zapełnić, rozsuwając książki, ale mnie na tym nie zależało. Wytarłem tylko kurz i nagle deski zalśniły.

      – Sprzedam to – powiedziałem. – Niech chłopak jedzie. Należy mu się.

      – To może podjąć z książeczki? – zaproponowała nieśmiało Henryka. – Tak się boję wyprzedawania.

      – Na odwrót, należy coś włożyć na książeczkę. – Objąłem ją i powiedziałem: – Nie rozumiesz, że bank wypłaca procenty? Gdybyśmy mieli w banku kilka milionów złotych, moglibyśmy żyć z samych procentów.

      – Zimno mi – powiedziała moja żona.

      Pogłaskałem ją po włosach.

      – Nie

Скачать книгу