Na szczycie. Właściwy rytm. K.N. Haner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Na szczycie. Właściwy rytm - K.N. Haner страница 24
– Tak! – wyjęczała i wypchnęła delikatnie biodra.
Włożyłem jej dłoń pod pupę i zacząłem się poruszać. Wie ktoś, jak to jest być w niebie? Pchałem coraz śmielej i mocniej, a jej ciało przyjmowało mnie. Reagowało i drżało na każde otarcie mojego kutasa w jej cipce. Rebeka jęczała głośno i bezwstydnie, doprowadzając mnie na skraj orgazmu bardzo szybko. Musiałem jednak się powstrzymać. Zachęcałem ją, by zachowywała się jeszcze głośniej, bo sam nie miałem zamiaru tego opanować. Jęczałem z rozkoszy, którą dawała mi moja cudowna kobieta. Gdy poczułem, że nadchodzi jej drugi orgazm, przyśpieszyłem, a ona rozpadła się pode mną na milion kawałków. Ścisnęła moją dłoń i zacisnęła powieki, przeżywając intensywnie ten cudowny dowód na to, że nadal działałem na nią tak jak kiedyś. Otworzyła oczy i spojrzała w lustro na nasze odbicie.
– Zaraz dojdę! – zasyczałem przez zęby. Kurwa, nie mogłem tego opanować! Taka przerwa to za dużo. Nie dam rady dłużej.
– O Boże! Ja też! – krzyknęła Rebeka, a mnie hamulce kompletnie puściły. Zacząłem ją pieprzyć szybko i mocno, dochodząc przy kolejnych pchnięciach.
– Kurwa, Reb! – Ścisnąłem jej dłonie niepohamowanie mocno i pchałem dalej, wylewając się w nią intensywnie. Nawet ta pieprzona gumka nie przeszkadzała mi w tym momencie.
Gdy Rebeka doszła po raz kolejny, prawie zemdlałem, czując te intensywne skurcze jej cipki na moim kutasie. Tak mi tego brakowało. Kurwa! Opadłem na nią kompletnie wykończony i tak cholernie szczęśliwy.
***
– Proszę pana. Proszę pana! – Usłyszałem kobiecy głos i poczułem, jak ktoś delikatnie dotyka mojego ramienia. Podniosłem głowę z drewnianego stolika i uświadomiłem sobie, że musiałem zasnąć. – Niedługo zamykamy. Zapłaci pan za swoje zamówienie? – Kelnerka spojrzała na mnie niepewnie. Musiałem wyglądać żałośnie, bo jej mina mówiła wszystko.
– Tak, ile się należy? – zapytałem, wyciągając portfel z kieszeni spodni. Dziewczyna przyniosła rachunek, a ja, nawet nie patrząc, wyjąłem plik banknotów i zostawiłem go na stole. Wstałem, ale w głowie mi się zakręciło. Kurwa! Nie spałem normalnie od kilkunastu dni, a te kilka szklanek whisky wcale mi nie pomogło.
– Dobrze się pan czuje? – zapytała, patrząc chyba lekko przestraszona. Westchnąłem głęboko i usiadłem, bo chyba nie byłem w stanie iść sam.
– Wezwiesz mi taksówkę? – Potrząsnąłem głową, próbując normalnie myśleć. Powinienem być teraz przy Rebece, a nie tutaj. Muszę skończyć z piciem raz na zawsze. To wcale mi nie pomaga i nie ułatwia, a gdyby Rebeka zobaczyła mnie w takim stanie, to pewnie zupełnie byłbym u niej stracony. O ile już nie jestem. Ta myśl mnie dobiła. Spojrzałem na kelnerkę i dodałem: – Płacą ci za nadgodziny?
– Tak, a dlaczego pan pyta? – Skrzywiła się lekko i nerwowo poprawiła swój długi blond kucyk.
– To przynieś mi jeszcze jedną szklankę whisky z lodem. – Wyjąłem kolejne sto dolarów z portfela i dodałem: – Reszta dla ciebie…
Dziewczyna nic nie powiedziała, tylko zrealizowała moje zamówienie. Nie miałem pojęcia, która jest godzina. W tym momencie najmniej mnie to interesowało. Taki właśnie miałem sposób na problemy. Alkohol. Życie mnie tego nauczyło. Pierdolone życie.
Wlewając w siebie kolejne szklanki whisky, wracałem myślami do tych dobrych chwil. Do chwil, w których między mną a Rebeką było wszystko dobrze. Każdy jej uśmiech to dla mnie największe szczęście. Serce mi pękało, że przez ostatnie miesiące przeze mnie prawie się nie uśmiechała. Ja doprowadziłem do tego wszystkiego i powinienem ponieść konsekwencje. Ja! Więc dlaczego to ona cierpiała? Dlaczego Bóg znowu prawie mi ją zabrał? To miała być kara? Pierdolę taką sprawiedliwość. To mnie powinien ukarać, a nie ją. Mnie! Uderzyłem pięścią z całej siły w stolik, przewracając trzy opróżnione przed chwilą szklanki trunku. Kurwa! Byłem taki wściekły i nie potrafiłem poradzić sobie z tymi emocjami. Skrzywdziłem ją i tak cholernie mi z tym źle. Nawet jeśli będzie chciała ze mną rozmawiać, to wiedziałem, że nie będzie łatwo. Mur między nami był coraz wyższy i coraz grubszy. Widziałem dziś w jej oczach żal i strach. Co się dziwić? Zachowałem się jak ostatni skurwysyn…
Nie wiem, jakim cudem obudziłem się w domu Walterów. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że leżę w łóżku Ericka, w jego pokoju ich rodzinnego domu. Głowa mi pękała i czułem Saharę w ustach. Znowu się napierdoliłem i znowu to nic nie zmieniło. Pogłębiło tylko moją i tak chujową sytuację. Usiadłem na brzegu łóżka, przecierając twarz, i próbowałem zorientować się, gdzie są moje rzeczy. Dostrzegłem komórkę na biurku pod oknem, więc wstałem, by zadzwonić. Tyle że gdzie ja miałem dzwonić? W głowie mi szumiało i zdecydowanie jeszcze nie wytrzeźwiałem. Westchnąłem wymownie, a do pokoju wszedł Erick.
– Z tej radości, że się obudziła, musiałeś się od razu tak napierdolić? – rzucił od progu. Był zły i chyba też nie spał najlepiej. Spojrzałem na niego i nic nie odpowiedziałem. Miał rację, ale nie miałem zamiaru dawać mu satysfakcji. Wiedziałem, co sobie o tym wszystkim myślał. Był wściekły, zawiodłem go na całej linii. – Zejdź na dół. Moja matka zrobiła ci śniadanie, pijaku… – dodał i wyszedł, ostentacyjnie trzaskając drzwiami. Kurwa! Wszystko się sypało. Życie wymykało mi się z rąk, a ja nie wiedziałem, co mam zrobić, by zatrzymać tę postępującą katastrofę. Bałem się jechać do szpitala, no bo co miałem powiedzieć Rebece? Nie powinna się teraz denerwować, a wiedziałem, że moja obecność tak na nią działała. Co ja miałem zrobić?
Dom rodzinny Walterów nie był mi obcy, ale dziś czułem się tu fatalnie. Te spojrzenia matki Ericka i Jess mnie dobijały.
– Jedziesz potem do szpitala? – zapytała moja siostra, karmiąc butelką małą Hope. Była taka podobna do Ericka, że nawet gdyby on próbował się wyprzeć, to nie miał szans. Miała mnóstwo ciemnych włosków i dokładnie te same oczy.
– Tak, to chyba oczywiste… – bąknąłem pod nosem, siadając do stołu. Jess wyszła z kuchni, nie chcąc się kłócić. Sięgnąłem po szklankę stojącą na stole obok dzbanka z sokiem jabłkowym. Opróżniłem dwie naraz, a dalej mnie suszyło.
– Zjesz coś, Sedricku? – zapytała pani Walter.
– Nie. Nie rób sobie problemu… – Spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie z takim politowaniem. Kurwa! Jeśli zaraz zacznie prawić mi kazanie, to chyba nie wytrzymam. Na szczęście nic więcej nie powiedziała i także opuściła kuchnię. Zerknąłem na zegarek. Było już prawie południe. Musiałem jechać do szpitala i to jak najszybciej.
– Masz zamiar dalej się tak zachowywać? – Przyszedł Erick i wbił we mnie to swoje wkurwione spojrzenie.
– Nie… – odpowiedziałem skruszony.
– Wiem, że ci ciężko, ale nie zachowuj się jak nieodpowiedzialny dupek. Już wystarczająco spierdoliłeś… – Usiadł obok i postawił przede mną szklankę whisky.
– Klin klinem? – zapytałem.
– Dobrze wiesz, że to postawi cię na nogi. Weź się w garść,