Serce nie sługa. Tara Pammi
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Serce nie sługa - Tara Pammi страница 4
Była tam piwniczka na wino, zewnętrzny taras, basen i jacuzzi z pomostem.
Jej stopy zanurzyły się w grubym ciemnym dywanie, kiedy weszła do sali multimedialnej. Po wielkim ekranie przesuwały się bezgłośnie barwne obrazy, migocząc na ścianach pomieszczenia.
Było to nagranie jednego z jej meczów – finał Pucharu Świata sprzed trzech lat.
Poczuła nagły ból.
Zauważyła, że siedzi między rzędami foteli. Kruczoczarne włosy połyskiwały wilgocią. Obok, na dywanie, stała opróżniona do połowy butelka ze złotym trunkiem.
Jakby na dany sygnał Mia na ekranie posłała potężnym kopnięciem piłkę, która poszybowała w stronę siatki i minęła ręce bramkarki. Dźwięk był wyłączony, ale w jej uszach rozbrzmiał ogłuszający aplauz, jakby stała teraz na boisku w promieniach hiszpańskiego słońca.
Pojawiło się jej zbliżenie, spoconej i radosnej. Po chwili zrobiła zwycięską rundę wokół boiska, no i wreszcie ten idiotyczny taniec i kręcenie tyłkiem…
Nagranie zatrzymało się na tym obrazie.
Nikandros oglądał mecz z uwagą świadczącą o obsesji. Był znany jako zapalony kibic i można by pomyśleć, że to mecz przyciąga jego uwagę.
Ale nie, on patrzył na nią, na Mię.
Zeszła niżej, czując łomotanie serca.
‒ Wyłącz to.
Odwrócił się i popatrzył na nią, obrzucając ją uważnym spojrzeniem od stóp do głów. Usta zdradzały diaboliczne rozbawienie.
‒ Tylko mi nie mów, że to twoje kolejne dziwactwo… nie oglądać własnej gry.
‒ Kolejne?
‒ Lubisz popływać sobie o północy. Odosobnienie przed wielkim meczem.
Wzruszyła ramionami. To, jak bardzo był świadomy jej nawyków, jak bardzo interesował się jej karierą piłkarską, było niczym narkotyk uderzający do głowy i… działający na inne części ciała.
‒ Dopiero przed kilkoma miesiącami pogodziłam się z myślą, że nigdy więcej nie wyjdę na boisko. – Patrząc na ekran, czuła ból, który nigdy nie przeminął. – Ta część mojego życia dobiegła końca.
Odwróciła się i wyszła na korytarz.
Coś się zmieniło tej nocy, może nawet w ciągu kilku ostatnich minut – została przekroczona linia między egzystowaniem a życiem. Otępienie, które ją od dawna prześladowało, jakby zaczęło ustępować. Zatrzymał ją ucisk silnej dłoni na ramieniu.
‒ Nie zdawałem sobie sprawy… – zaczął, a ona miała wrażenie, że ten mężczyzna emanuje jakąś niepokojącą energią – przez co przechodziłaś w ciągu ostatniego roku.
Obrócona do niego plecami, oparła się czołem o ścianę, nie mogąc złapać tchu. Ten nieznaczny fizyczny kontakt przyprawiał o drżenie każdą cząstkę jej ciała.
‒ Nie znoszę, kiedy tak to ujmujesz… jakbym była ofiarą. Najpierw losu, potem Briana. Nienawidzę tego. Mam wrażenie, że nad niczym nie panuję. Przez rok użalałam się nad sobą. Ale kiedy wyszły na jaw jego romanse… o dziwo, odnalazłam się na nowo. Nie chcę być już ofiarą.
Jego palce głaskały jej skórę.
‒ Zdumiewasz mnie, Mia. – Te słowa pobrzmiewały tęsknotą.
Nie zrobił jednak nic więcej.
Bała się, że zrobi, i była jednocześnie niepocieszona, że tak się nie stało.
‒ Jestem ci wdzięczna, że byłeś tam ze mną. – Nie dbała o to, że głos ją zdradza. – Nie uświadamiałam sobie, jak bardzo jest mi potrzebny… ktoś znajomy.
Poczuła jego dłonie na swoich ramionach. Wyczuwała plecami ciepło i pragnienie.
Odsunął jej włosy i zaczął masować ramiona; jego kciuki zaczęły wodzić po wrażliwej skórze karku. Oddychała z trudem, jej wnętrze przepełnione było tęsknotą.
A potem, tak po prostu, puścił ją.
‒ Powiem dobranoc… i do widzenia.
Odwróciła się na pięcie.
Ciemny zarost nadawał mu łobuzerski wygląd. Śniada skóra kontrastowała z błękitem oczu.
Wydał jej się jakiś inny. Urok i zewnętrzna atrakcyjność często charakteryzowały sportowców, których Mia spotykała w swojej karierze, ale w przypadku Nikandrosa było to jednie zewnętrzna powłoka. Najbardziej przemawiała do niej jego nieodparta żywotność, męskość człowieka, który mierzył się z siłami natury i wygrywał.
Słowo pożegnania ciążyło jej niczym kamień. Nie była na nie przygotowana.
‒ Dokąd jedziesz? – spytała w końcu, starając się nie patrzeć na jego usta.
‒ Do Drakonu.
To, że Nikandros odwrócił się przed laty od swojej rodziny, stanowiło łakomy kąsek dla mediów, które odgrzewały to co kilka miesięcy. Nikt jednak nie znał przyczyny tego zerwania.
‒ Wracasz do kraju?
‒ Na jakiś czas. Demencja mojego ojca stała się tajemnicą poliszynela. Wezwał mnie następca tronu. Siostra i matka, choć rozwiodła się jakiś czas temu z moim ojcem, też uważają, że jestem potrzebny.
‒ Jak długo cię tam nie było?
‒ Chyba z dziesięć lat. – Obojętność w głosie nie mogła zamaskować niepokoju w oczach. – Mój brat, Andreas, mnie odszukał. Po raz pierwszy.
Nikandros nie spodziewał się tego najwyraźniej.
‒ Przykro mi – powiedziała, wyczuwając jego ból.
Nachylił się gwałtownie, ocierając się twardym mięśniem uda o jej nogę.
‒ Nie znoszę litości.
‒ Czy śmierć Briana kazała ci litować się nade mną? Zmienić o mnie zdanie?
‒ Nie – odparł bez wahania.
‒ Szczery jesteś.
Oparł się o ścianę, jej głowa znalazła się między jego rękami. Czas jakby się gdzieś ulotnił, sekundy trwały niczym minuty. Chciała, by trwało to wiecznie.
‒ Kiedy wyjeżdżasz?
‒ Jutro rano.
Poczuła, jak gaśnie w niej serce.