W garnku kultury. Отсутствует
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу W garnku kultury - Отсутствует страница 3
RM: Dużo dziś, w czasie tego spotkania, mówimy o tym, jak i co jeść, rozważamy problemy ideologiczne i etyczne. Pomijamy natomiast kwestię bezpośrednio z jedzeniem związaną, czyli zagadnienie głodu.
LZ: Jedzenie w takim kontekście społecznym, o którym Pan wspomina, również znajduje się w obszarze zainteresowań ruchu Slow Food. Wpisuje się w to choćby akcja zakładania ogrodów w Afryce i pokazywania ludziom, że uprawiając własny kawałek ziemi, mogą być niezależni i samowystarczalni. Poza tym, jak już wspominałam, kluczowa jest dla nas idea kształtowania świadomości. A tylko człowiek świadomy będzie w stanie poświęcić swój czas, energię i talent na rzecz innych.
WG: Ideałem byłby Slow Food jako ruch społeczny, który dba o narodowe żołądki, właśnie kształtując świadomość konsumencką i żywieniową. Natomiast, abstrahując od tego, wydaje mi się, że samo określenie „slow food” jest nietrafione. W świecie, w którym liczy się szybkość, nazwanie czegoś „slow” może automatycznie powodować zepchnięcie do niszy.
[…]
LZ: Zmienię nieco temat. Zdaję sobie sprawę, jak użytecznym narzędziem rewolucji kulinarnej może być film. Świetnie widać to w Stanach Zjednoczonych, gdzie powstaje mnóstwo produkcji o tematyce kulinarnej, żywieniowej. Są to między innymi filmy edukacyjne, ale nie tylko. Z kolei polscy filmowcy nie są zainteresowani tematem jedzenia. Nawet nie tylko w kontekście społecznym czy edukacyjnym, ale w ogóle. Zastanawia mnie, dlaczego polski filmowiec nie jest zainteresowany tą sferą życia człowieka.
WG: Przed dzisiejszym spotkaniem zrobiłem sobie krótki przegląd obrazów jedzenia w polskim kinie po Popiele i diamencie. Wyłaniają się z tego mało optymistyczne wnioski. Na przykład w czasach socrealizmu w filmach nie jadło się w ogóle. Co najwyżej w Przygodzie na Mariensztacie zupę grzybową i to podejrzaną, bo ugotowaną przez przeciwniczkę. We wszelkich filmowych knajpach raczej się piło, niż jadło, a jeśli już się jadło, to marnie wyglądającego kotleta, którego przynosił srogi kelner. Wszelkie jedzenie poza domem ukazywane było jako coś podejrzanego i niedobrego, kojarzonego z gangsterskimi interesami. W filmach reprezentujących kino moralnego niepokoju bohaterowie również nie jedli, tylko pili mnóstwo herbaty. Osobny rozdział stanowią oczywiście filmy Barei4. Ale generalnie temat jedzenia w polskim kinie rzeczywiście niemal nie istnieje. Nawet jeśli bohaterowie idą do restauracji, to nie jest pokazywana sama czynność jedzenia. To samo dotyczy współczesnego polskiego kina. Na przeciwległym biegunie znajdują się pojedyncze sceny z filmów historycznych ukazujące suto zastawione stoły, uginające się od jedzenia. Zatem mamy do czynienia wyłącznie ze skrajnościami. Jeśli jest to temat w filmach bagatelizowany, to zapewne oznacza to, że marginalizowanie czynności związanych z jedzeniem jest w ogóle głęboko zakorzenione w naszej kulturze.
Część I
Jedzenie w (nie)świadomości
Joanna Mroczkowska
Praca w domu czy gospodarstwie: wartościowanie zajęć domowych kobiet wiejskich
Wraz z tym, jak zmienia się specyfika pracy na wsi, dokonują się również istotne przesunięcia w znaczeniach przypisywanych pracy kobiecej w domu. Przestaje być ona wpisana w etos pracy na roli, a zaczyna być uważana za coś, co w kontekście miejskim określono jako „nieodpłatną pracę kobiet”5, pracę, która wykonywana jest w domu i zdaniem członków rodziny nie przekłada się na ekonomiczne korzyści dla gospodarstwa domowego, bywając często bagatelizowaną i niewidoczną. Równolegle, co stanowi specyfikę domowej pracy kobiet na wsi, jest ona dla swoich wykonawczyń oferującym wiele możliwości narzędziem ustanawiania i negocjowania relacji nie tylko w obrębie rodziny, ale i w kręgach sąsiedzkich.
Od 2008 roku prowadzę badania w okolicach Dąbrowy Białostockiej6. Podczas licznych pobytów mieszkałam w domach prywatnych, co dało mi okazję do obserwacji i uczestniczenia w życiu dąbrowian. Udowadniając zarysowaną powyżej tezę na temat charakteru pracy kobiet na wsi, chciałam wyjść od opisu pewnej poznanej przeze mnie rodziny.
Wala7 ma 55 lat. Wraz z mężem Adamem stanowią parę wpisującą się w tradycyjny dla społeczności wiejskich podział obowiązków domowych. On mówi o sobie, że nie wykonuje „babskiej roboty”, ona zajmuje się kuchnią i ogrodem warzywnym oraz doi krowy. Mają dwoje dzieci – córkę, która po wyjściu za mąż przeprowadziła się do Białegostoku, i syna zatrudnionego w okolicznej firmie usługowej, na którego oficjalnie przepisane jest gospodarstwo. Adam, pomimo że faktycznie podejmuje wszystkie decyzje związane z uprawą roli, jest na emeryturze, o synu mówi: „To on jest tu gospodarzem” – jest to jednak zdanie dla wszystkich słuchających jednoznacznie żartobliwe. Ustosunkowując się do swojej ambiwalentnej roli, Adam mówi o sobie: „Teraz ja już nie producent, tylko konsument!”. Wala i Adam posiadają, podobnie jak większość mieszkańców w tej okolicy, drobne (w ich przypadku ośmiohektarowe) gospodarstwo.
Z domowników najwcześniej wstaje Wala i uporawszy się z porannymi obowiązkami na podwórku, przed godziną ósmą zaczyna robić śniadanie. Wtedy też wokół stołu kuchennego zbiera się reszta rodziny, czekając, aż gospodyni ustawi na nim talerze i poda śniadanie. Latem posiłek ten składa się przeważnie z jajecznicy, kiełbasy, parówek lub mięsa pozostałego z obiadu. Spożywa się pomidory, ogórki i marynowaną cukinię (to wszystko z własnego ogrodu), a do tego „gieesowski” chleb. Podczas posiłku gospodyni często stoi, jeżeli sama jadła już wcześniej, albo też siada na dostawionym taborecie. Po śniadaniu sprząta ze stołu, zmywa naczynia i chowa je do szafek. Znajomy student, który we wsi pod Dąbrową Białostocką spędza od lat wakacje, podkreślał w rozmowie ze mną, że tam „wszystko jest ustalone, jak się je śniadanie, to śniadanie, jak obiad, to obiad, na śniadanie jest zawsze coś ciepłego, nie tak jak w Warszawie”.
W miarę możliwości około godziny 10–11 następuje przerwa na kawę, rodzina ponownie gromadzi się wokół stołu w kuchni, pije kawę z mlekiem od swojej krowy, Małej. Jak po każdym posiłku, sprząta gospodyni, pomagają jej czasem kobiety obecne w domu – jej matka, przyszła synowa lub inne akurat goszczące. Obiad wypada przeważnie około godziny 14–15, zaś kolacja między 18 a 19. Jest to w miarę stały harmonogram posiłków, nad którym pieczę trzyma – w tym, jak i w innych domach – najczęściej gospodyni. Nieodłącznym elementem obiadu są ziemniaki – z własnego ogrodu. Najczęściej spożywanym mięsem jest pochodząca z własnej hodowli wieprzowina. Bardzo często przyrządza się zupy, zazwyczaj jarzynowe, krupnik bądź tak zwaną kartoflaną, w większości ze „swoich” składników.
Wszystkie prace kuchenne wykonuje gospodyni, chociaż gdy proszę ją, by mi o nich opowiedziała, mówi: „No co – jakie? Jak u wszystkich: ugotować, pozmywać, posprzątać”. Trudno jest te rzeczy zwerbalizować. Czynności takie, jak obieranie kilogramów ziemniaków, mielenie mięsa, mieszanie zupy, zeskrobywanie przyschniętej patelni czy mycie kuchenki, pozostają niewidoczne, brak też języka, który pozwalałby je wyrazić. Jest tak zarówno w przypadku mężczyzn, jak i kobiet.
4
O kulinarnych wątkach w filmach Stanisława Barei wspominają też w swoich tekstach Agata Ciastoń oraz Karol Jachymek.
5
A. Titkow, D. Duch-Krzystoszek, B. Budrowska,
6
Badania prowadzone były podczas wyjazdów etnograficznych we wsiach w okolicy Dąbrowy Białostockiej. Samo miasto Dąbrowa leży w gminie, która nosi tę samą nazwę i jest jedną z większych gmin w powiecie sokólskim w województwie podlaskim. Ma ona głównie charakter rolniczy. Miasto liczy około 6300 mieszkańców (liczba ludności gminy wynosi 12 912; dane podaję za:
7
Imiona osób cytowanych i opisywanych w niniejszym artykule zostały zmienione.