Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy. Gill Sims
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dlaczego mamusia pije. Pamiętnik wyczerpanej mamy - Gill Sims страница 14
Rzecz jasna, byłam spóźniona do pracy, więc nie miałam czasu, żeby po drodze kupić zdrapkę, a tym samym utorować sobie drogi do realizacji snu o posesji marzeń (bo przecież wiadomo, że zdrapka to o wiele lepsza inwestycja niż kubek kawy za trzy funty. Czasami zachowuję się jak Jeremy Kyle7. Niedługo zacznę chodzić do Tesco w piżamie).
Na szczęście nikt nie zauważył, że się spóźniłam, więc mogłam wyskoczyć w przerwie na lunch po zdrapkę (no dobra, pięć zdrapek). Ma się rozumieć, żadna nie wygrała. Nie wiem, czemu zawsze czuję rozczarowanie, kiedy nie wygrywam milionów, na które od lat robię sobie nadzieję. Przecież nigdy nie wygrałam więcej niż funta, którego oczywiście i tak od razu zainwestowałam w kolejną zdrapkę.
W tym wieku powinnam już zaakceptować fakt, że nigdy niczego nie wygram, niezależnie od tego, czy chodzi o zdrapki, lotto czy inne tombole. Jeśli zsumuję swoje wygrane, zostanę z puchatym pudełkiem na chusteczki higieniczne w kształcie psa, które wygrałam jako siedmiolatka, i bardziej aktualne – rzepa. Powtarzam, rzepa. Kto wstawia pieprzoną rzepę na szkolną loterię? Byłam bardzo rozgoryczona z tego powodu. W dodatku obawiałam się, że wygrywając ową rzepę, wykorzystałam całe przysługujące mi w życiu szczęście, po prostu je roztrwoniłam, walcząc o nie i nic sensownego nie wygrywając. Ale później uznałam, że ponieważ gorzej być nie mogło, więc moje szczęście jeszcze się nie zużyło, nadal ma potencjał, który systematycznie akumuluje się na jedną wielką wygraną, najprawdopodobniej w zdrapkach, bo lubię natychmiastową satysfakcję i nie zawracam sobie głowy czekaniem na losowanie lotto.
Dzisiejsza zdrapkowa porażka oznaczała, że moje bezwstydne rojenia o nieruchomościach się nie spełnią i nigdy nie wprowadzę się do wymarzonej posesji. Zadzwoniłam więc do Hannah, żeby opowiedzieć jej o swoim najnowszym Świetnym Pomyśle, który polegał na tym, że zamiast próbować wykupić od Dana swoją część domu, powinna ją sprzedać, kupić dom Jenkinsów i zamieszkać naprzeciwko mnie. Hannah nie była przekonana. Po pierwsze nie miała pewności, czy będzie ją na to stać, kiedy Dan odbierze swoją część majątku, a ona opłaci prawników. Przypomniałam jej, że po aferze z fajerwerkami nietrudno mi będzie kontynuować antyspołeczne zachowanie, czym jeszcze bardziej obniżę ceny domów na ulicy. Kupię Simonowi koszulkę z siatki i porozrzucam wszędzie wokół puste puszki po piwie. Oczywiście gdy tylko Hannah się wprowadzi, wrócimy do poprzedniego życia i znów staniemy się przykładnymi przedstawicielami klasy średniej, dzięki czemu obniżka cen nieruchomości (np. mojego domu) nie będzie aż tak drastyczna, może nawet w ogóle do niej nie dojdzie.
Bardzo bym chciała, żeby Hannah mieszkała po drugiej stronie ulicy. Mogłybyśmy zaglądać do siebie wieczorami na kieliszek wina. Teraz widujemy się raz na miesiąc, i to przy dobrych wiatrach, kiedy uda nam się zsynchronizować zajęcia dla dzieci i załatwić kogoś do opieki nad nimi, co pozwala nam wyjść z domu i wprawia w tak skrajną ekscytację, że upijamy się w trupa.
Mogłybyśmy siadać przy naszych odrapanych stołach kuchennych, śmiać się wesoło i przygotowywać razem (a więc bez większego wysiłku) pyszne, zdrowe kolacje, które domownicy jedliby bez narzekania. Próbowałam realizować swoją wizję z różnymi sąsiadkami, które wydawały mi się sympatyczne, ale jak do tej pory wszystkie gorzko mnie rozczarowały, wygłaszając zdania w stylu:
– Och nie, dziękuję za wino, dziś wtorek.
Albo:
– Przykro mi, ale jestem na diecie. Wiesz, ile „grzeszków” kryje się w jednym kieliszku wina?
Mam beznadziejnych sąsiadów. Potrzebuję lepszych sąsiadów. Na przykład takich jak Hannah.
Tego popołudnia wszyscy menedżerowie byli poza biurem, bawiąc się w coś, w co zazwyczaj bawią się w takich sytuacjach menedżerowie, czyli na przykład w integrację zespołu, mogłam więc spędzić dużo czasu na dalszym myszkowaniu po Rightmove pod pretekstem rozeznania rynku dla Hannah, chociaż wiadomo, że chodziło o to, żeby przekonać ją, dlaczego kupno domu Jenkinsów jest dla niej najlepszym rozwiązaniem. Plusem pracowania w dziale IT firmy, w której nikt się na tym nie zna, jest to, że wszyscy boją się komputerów, więc nikt nie ma pojęcia, co zajmuje ile czasu. W sumie oznacza to tyle, że mogę się sporo obijać, wystarczy tylko przekonać zleceniodawcę, że praca, która powinna mi zająć około dwóch godzin, zajmie mi dwa tygodnie, ale jeśli bardzo się postaram, specjalnie dla nich może uda mi się ją wykonać w dziesięć dni. Jeśli jestem akurat we wspaniałomyślnym nastroju, wykonuję ją w tydzień i wszyscy mają mnie za geniusza, chociaż ja przez ten czas robiłam zakupy online i czytałam fora plotkarskie.
Moja przebiegłość sprawiła również, że pracuję od 09:30 do 15:00, a co drugą środę mam wolną. Te tajne benefity niemal wynagradzają mi niezbyt miłe chwile na imprezach, kiedy to moi rozmówcy pytają, czym się zajmuję, i zasypiają, zanim zdążę powiedzieć „T” w słowie „IT”. Niestety wciąż żyję też w strachu, że któregoś dnia moi szefowie uznają, że jestem potwornie przepracowana, i postanowią zatrudnić kogoś do pomocy, w czym nie będzie nic złego, ale tylko jeśli okaże się, że trafię na osobę równie leniwą jak ja. Bo jeśli będzie to ktoś, kto zachował choćby skrawki etyki pracy, będę mieć przechlapane.
GGGRRRGGGRRRGGGRRR!!!
Zaczęło się. Mejle świąteczne.
A PRZECIEŻ ŚWIĘTA SĄ DOPIERO W GRUDNIU!
Czemu moja głupia rodzina mi to robi? W sumie możliwe, że czekając do listopada, postanowili nie powtórzyć zeszłorocznego błędu, który doprowadził mnie do załamania nerwowego. Zaczęli wysyłać mejle już w sierpniu, na co odpowiedziałam im, żeby się ode mnie odpieprzyli, a najlepiej umarli, bo RUJNUJĄ MAGIĘ ŚWIĄT!!!
Pierwszego mejla dostałam dziś rano od mojej – najpróżniejszej z próżnych i supermądrej korporacyjnej grubej ryby, dzianej jak Krezus i idealnej w każdym calu – siostry Jessiki:
Cześć, Ellen.
Zastanawiałam się, jak zorganizujemy w tym roku święta, skoro mama i Geoffrey jadą w rejs, a tata i Caroline idą do jej dzieci. Wiem, że wypada moja kolej, żeby was zaprosić, ale jestem tak zawalona pracą, że nie ma szans, żebym zorganizowała w tym roku święta. Przykro mi.
Pomyślałam za to, że byłoby miło, gdybyśmy razem gdzieś pojechali. Spójrz na ofertę Ferraton Hall, to piękny domek na wsi. Mają świetną ofertę świąteczną – dwie noce za jedyne pięćset funtów od osoby. Serwują też dania świąteczne za siedemdziesiąt pięć funtów od osoby (z winem), ale musiałybyśmy się szybko zdecydować. Mają wolne miejsce tylko dlatego, że ktoś zrezygnował.
Gdybyśmy tam pojechały, mogłybyśmy sobie kupić w prezencie zabiegi w SPA. Cała lista jest na ich stronie internetowej.
Z najlepszymi
7
Radiowy i telewizyjny prezenter, znany głównie z talk show