Królewsko obdarowany. Emma Chase

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Królewsko obdarowany - Emma Chase страница 7

Автор:
Серия:
Издательство:
Królewsko obdarowany - Emma  Chase

Скачать книгу

a mężczyzna mieszkał z rodziną w niewielkiej kawalerce na trzecim piętrze budynku, który się rozpadał. Mimo to byli szczęśliwi. – Smutnieje. – William pracował na nocną zmianę w supermarkecie, rozładowując towar z ciężarówek i układając go na regałach. Pewnego razu pocałował żonę na do widzenia, wcześniej położył dzieci do łóżek, a kiedy wrócił do domu z pracy… wszystko, co kochał, wszystko, dla kogo żył, obróciło się w popiół. – Sapię, ale się nie odzywam. – Wybuchł pożar wywołany spięciem w instalacji elektrycznej, a jego rodzina zginęła, uwięziona w mieszkaniu. Przeżył tylko najstarszy syn, Brady, który był mniej więcej w moim wieku. Zdołał wyskoczyć przez okno, nim się zaczadził. Złamał nogę, ale przeżył. Można by pomyśleć, że tracąc wszystkich innych, William powinien mocniej zatroszczyć się o chłopaka. Nigdzie go nie puszczać, mieć go na oku. – Wzrusza ramionami. – Ale zamiast tego, kiedy tylko Brady wyszedł ze szpitala, William zadzwonił do opieki społecznej, zrzekł się władzy rodzicielskiej i pozbył się jedynego potomka. – Kręci głową, jego głos mięknie, gdy to wspomina. – Kiedy przyjechały po niego służby, był to najsmutniejszy widok, jaki w życiu widziałem. Brady skakał o kulach po chodniku, płacząc i błagając ojca, by ten pozwolił mu zostać. Willie nawet się nie odwrócił. Nie pożegnał się. Po prostu odszedł i… zaczął szukać drobnych.

      – Dlaczego? – pytam wkurzona, żałując chłopaka, którego nawet nie znam. – Dlaczego to zrobił?

      Ochroniarz patrzy mi w oczy.

      – Aby ukarać samego siebie, ponieważ nie było go przy bliskich, gdy go potrzebowali. Zawiódł ich, nie ochronił, a to najgorsza zbrodnia, jakiej może się dopuścić mężczyzna. Jeśli nie potrafił ochronić tego, co dla niego najcenniejsze… nie zasługiwał na to.

      – Ale to nie była jego wina.

      – On postrzegał to inaczej. – Jego głos jest miękki, łagodny. – Widziałem twarz twojego ojca, gdy byłaś blisko, Ellie. On cię nie nienawidzi. Bez względu na to, czy to dobre, nienawidzi samego siebie. Przypominasz mu o wszystkim, co cenne, czego nie umiał ochronić. Zatonął tak głęboko w swoim własnym bólu, że nie dostrzega cierpienia córek oraz tego, że im go dokłada. Jest słaby, smutny i skupiony tylko na sobie, ale to wszystko jego wina, wiesz? To nie ma z tobą nic wspólnego.

      Niczego to nie zmienia. Niczego nie polepsza. Jednak dźwięk tych słów z ust kogoś z zewnątrz – kto nie ma z tym nic wspólnego, kto nie ma powodu, aby kłamać – sprawia… że to trochę mniej trudne.

      W tej samej chwili dopada mnie zmęczenie. Uderza we mnie niczym woda podczas powodzi, zalewając mocno i powalając na ziemię. Czuję się, jakbym miała siedemdziesiąt, a nie siedemnaście lat. Cóż, przynajmniej tak właśnie wyobrażam sobie podeszły wiek.

      Ziewając, zakrywam usta grzbietem dłoni.

      – Idź spać, dziewczyno. – Logan wstaje, otrzepuje spodnie i bierze leżącą na podłodze miotłę. – Dokończę sprzątanie.

      Gramolę się z klęczek.

      – Wydawało mi się, że nie zamiatasz pieprzonych podłóg.

      Puszcza do mnie oko, czym w małej ciemnej kawiarni kradnie mi na zawsze kawałek serca.

      – Dla ciebie zrobię wyjątek.

      Zaczyna zamiatać, więc odchodzę, ale zatrzymuję się w drzwiach do kuchni.

      – Dzięki. Za wszystko.

      Patrzy na mnie przez chwilę, po czym kiwa głową.

      – Nie musisz mi dziękować. Wykonuję swoją pracę.

      ROZDZIAŁ 3

LOGAN

      Przez następne tygodnie wypracowujemy rutynę. Biorę wczesnoporanne zmiany, gdy Ellie jest w kawiarni, po czym pomagam Marty’emu w kuchni w przygotowywaniu zamówień, zmywaniu naczyń, a Tommy jedzie lub idzie z dziewczyną do szkoły. Nie jest to najszlachetniejsze zajęcie na świecie, ale nie nudzę się, czas szybko mi leci. Zostaję do obiadu, kiedy to któryś z pozostałej dwójki – Cory lub Liam – przejmuje ode mnie nocną zmianę.

      Lubię rutynę, jest przyjemna, przewidywalna, łatwa do ogarnięcia. Wszystko jest takie samo, dzień w dzień.

      Oprócz piosenek. Tych, które puszcza Ellie w kuchni na cały regulator o czwartej nad ranem, gdy piecze. Te się zmieniają, jakby miała niekończącą się playlistę. Niektóre chyba lubi bardziej niż inne, bo włącza powtarzanie. Dziś to What a Feeling z filmu z lat osiemdziesiątych o striptizerce. Wczoraj było to I Want You to Want Me, a przedwczoraj Son of a Preacher Man.

      I zawsze tańczy. Skacze po kuchni jak odbity od lustra promyk słońca. Zapytałem raz:

      – Ta muzyka jest konieczna?

      Uśmiechnęła się słodko i odparła:

      – Muzyka sprawia, że ciasta smakują o wiele lepiej, głuptasie.

      Chociaż tego ranka Ellie wygląda na szczególnie zmęczoną, ma cienie pod jasnoniebieskimi oczami, wyglądające niemal jak sińce. Po jednej stronie blatu znajdują się podręczniki i notatki, na które zerka, mamrocząc pod nosem, gdy przygotowuje ciasto.

      – Sporo się uczysz – mówię.

      Śmieje się.

      – Muszę, kończę szkołę. Walczę z Brendą Raven o zaszczyt wygłaszania mowy na rozdaniu świadectw. Przyjęto mnie już na Uniwersytet Nowojorski, ale ukończenie liceum z najlepszym wynikiem byłoby pyszną wisienką na torcie edukacji…

      Na pierwszy rzut oka Ellie Hammond wydaje się… słodką idiotką. Jakby nie miała za wiele pomiędzy uszami. Ale to stwierdzenie nie mogłoby być bardziej mylące. Nie jest głupia, jest po prostu… niewinna. Ufna. Szczęśliwa. Jest zapewne najbardziej lekkomyślną młodą kobietą, jaką znam.

      – Studiowałeś? – pyta.

      – Nie.

      Kiedy miałem dziewięć lat, szkolna pedagog powiedziała, że mam dysleksję. Ulżyło mi, bo oznaczało to, że nie byłem zwyczajnie tępy. Nauczyła mnie, jak sobie radzić, ale nawet teraz czytanie nie jest łatwe.

      – Nie przejawiałem talentu do nauki.

      Przysuwam się do lady, kładę dłoń na rączce wałka, którego używa.

      Ellie zamiera niczym delikatna jasnowłosa łania.

      – Zrobię to – proponuję. – Możesz się uczyć. Widziałem wystarczająco wiele razy, jak to robiłaś, więc poradzę sobie.

      Patrzy na mnie, jakbym podał jej właśnie cały świat na srebrnej tacy.

      – Tak?

      – Pewnie. – Wzruszam ramionami, ignorując uwielbienie w jej oczach. – Przecież nic nie robię. – Nie lubię być bezużyteczny.

      – O… okej. Dziękuję. – Otwiera szufladę i podaje mi biały fartuch. – Powinieneś

Скачать книгу