Kepusie. Adrian Widram
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kepusie - Adrian Widram страница 6
– Dobrze, że jestem taki szczupły… hehehe… To dlatego tak szybko płynę!
– Nie marudź – skarcił go Tradol.
Naproxen pierwszy dopłynął na brzeg wyspy. Stał i chichotał, a do zbliżającego się Deinosa rzekł:
– To już wiemy, kto będzie ropuchą!
– Tak – odpowiedział Deinos, śmiejąc się: – Tradol!
Po kilku minutach dopłynął Tradol i sapiąc wygramolił się z wody, ciągnąc za sobą swoją deskę. Potem rzucił ją na plażę i rzekł:
– Ooo, wielkie mi zawody. Nie chciałem was wyprzedzić, żebyście mieli radochę.
Po czym zmęczony bachnął się na plażę, a Naproxen i Deinos zwijali się ze śmiechu.
Deinos był rolnikiem. Ogarnął wzrokiem wyspę i powiedział do Tradola:
– Wstawaj, dosyć tego leniuchowania! Przygody wzywają!
Grymasząc coś pod nosem, Tradol powoli gramolił się na nogi. Zaczęli iść.
Wyspa w większości była porośnięta trawą barwy ciemnozielonej, na której rosły drzewa pięćdziesięciometrowej wysokości, które wydawały się wprost olbrzymami w porównaniu z Kepusiami, których przeciętny wzrost wynosił 180 centymetrów. Ogrodnik Naproxen pierwszy dojrzał czerwone owoce w kształcie kulek, zwisające z gałęzi drzew pod lancetowatymi liściami. Podekscytowany wykrzyknął natychmiast:
– Patrzcie w korony drzew!
– Spróbujmy tych owoców – zaproponował Deinos.
A Tradol dodał:
– Wejdź na drzewo, Naproxen, i urwij kilka tych owoców.
Naproxen, wbijając pazury w korę, zaczął się wspinać na drzewo.
Deinos, przyglądając się wspinaczce przyjaciela, powiedział do Tradola z powątpiewaniem w głosie:
– A może te owoce są trujące?
– Eeee tam, co ty gadasz. To jest pewnie jakiś słodki owoc, którego my jeszcze akurat nie znamy. Pomyśl, że będziemy pierwszymi, którzy go spróbują, że jesteśmy odkrywcami nieznanego gatunku rośliny.
Tradol cały dumnie się nadął.
Naproxen po dotarciu do korony drzewa zawołał:
– Hej! Uwaga! Ścinam! Łapcie!
Po czym, wysunąwszy pazur z palca prawej ręki, przeciął nim łodygę owocu. Wtedy powoli zaczął złazić z drzewa. Jednak zanim na dobre zsunął się z wierzchołka drzewa, to przez chwilę skoncentrował swoją uwagę na otoczeniu. Widział liście lancetowate, pachnące skórzaste kwiaty w kolorach białym lub zielonym, zgrupowane po około cztery do maksymalnie szesnastu w kątach liści.
Deinos lewą ręką złapał owoce kształtem przypominające wrzeciono. Wziął jeden do pyszczka i łapczywie go rozgryzł, by po chwili gwałtownie wszystko wypluć.
– Tfu! Błe…! To jest gorzkie!
Naproxen, który dotarł już do nich z wysokości, zaczął się z niego śmiać razem z Tradolem.
– To my już nie będziemy go próbować w takim razie. Ale zanieśmy je do cukierników. Oni już na pewno będą wiedzieć, do czego te owoce mogą zostać wykorzystane.
I zrezygnowawszy z dalszego zwiedzania wyspy, nie zwlekając, pozbierali wszystkie owoce z ziemi i udali się z powrotem w stronę oceanu. Surfując na falach, wkrótce wrócili na kontynent Kepolandii.
Po wyjściu na brzeg od razu pobiegli do domu cukiernika Zetona i młynarza Meneziza. Wpadli do ich domu, nawet nie pukając do drzwi.
– Co się stało?! – krzyknął ogromnie zaskoczony Meneziz.
– Znaleźliśmy czerwone gorzkie owocki! – krzyknął Naproxen.
– Daj je – powiedział wtedy cukiernik Zeton i spróbował gorzkiego specjału. – Rzeczywiście, bardzo gorzkie. Wiecie co, ugotujemy je i wtedy może da się je jakoś zjeść, a was powiadomimy, do czego może się nadać to wasze znalezisko.
– To na razie!
I już ich nie było. Szybko wrócili na brzeg oceanu, ale wyspy już nie było. Nie spodziewali się tego, że równie szybko odpłynie, jak się pojawiła. Znużeni wykąpali się w morzu blisko brzegu.
Cukiernicy po ugotowaniu kilku owoców spróbowali je. Meneziz, spróbował i pokręcił głową na znak, że są niesmaczne. Powiedział do Zetona:
– Wiem, wysuszymy owoce, wyjmiemy z nich ziarna i zmielimy w młynku, a potem zaparzymy. Tak, jak to robimy z liściami herbaty, co ty na to?
– Dobry pomysł – pokiwał z aprobatą gruby tak samo, jak jego przyjaciel, Zeton.
Zeton wszystko zawsze widział w czarnych barwach. Za to na twarzy Meneziza zawsze gościł uśmiech. No, chyba że jadł.
Wsypali owoce do brytfanki, którą włożyli do piekarnika, nastawiając temperaturę na 98 stopni kedaronów. Po trzydziestu minutach wyłączyli piekarnik i otworzyli drzwiczki. W brytfance ujrzeli ku swemu zaskoczeniu same tylko ziarna, które zmieniły kolor z czerwonego na brązowy.
– Mhm… jaki ładny aromat – zachwycił się Meneziz.
Następnie łyżeczką pobrali gorących jeszcze ziaren i wsypali do kubka, zalewając wrzącą wodą. Zeton zamieszał siedem razy łyżeczką i napił się. Po chwili krzywiąc się rzekł:
– Nadal gorzkie. – Dodał więc łyżeczkę cukru, po czym powtórnie się napił i od razu wykrzyknął: – Na lśniące słońce! Pycha! Spróbuj!
– Co za aromat… – powtórzył Meneziz.
Wypił cały napój do dna.
– Wiesz co, nazwiemy ten nowy napój „kawa”, co ty na to?
– Skąd ta nazwa przyszła ci do głowy?
– Ot, tak mi się powiedziało – odparł Meneziz, uśmiechając się.
– No, dobrze, niech i tak będzie, niech ten napój nazywa się kawą. A może jeszcze poeksperymentować, co? Zmieszajmy na przykład kawę z mlekiem… tak pół kubka kawy i pół mleka… to, co to powstanie?
– Mlekokawa – rozmarzył się Meneziz.
Tak też zrobili i delektowali się nowym smakiem napoju.
Grupa Kepusiów wybrała się pieszo na biwak na największą