Star Carrier. Tom 7. Mroczny umysł. Ian Douglas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Carrier. Tom 7. Mroczny umysł - Ian Douglas страница 17
Gray przyglądał się kobiecie z coraz większym zainteresowaniem i poczuł ukłucie… czego? Samotności? Tęsknoty? Być może winy?
Przez ostatnie kilka lat Gray był blisko związany z Laurie Taggart, szefem służby uzbrojenia „Ameryki”, ale zaoferowano jej awans, stanowisko pierwszej oficer na nowym lotniskowcu „Lexington”. Była to dla niej wielka szansa, za parę lat mogła dostać własny okręt.
Sprawiło to jednak, że Gray tęsknił za nią – i za Angelą – bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Cholera, cholera, cholera…
Rozważał spytanie McKennon, czy nie chciałaby zjeść z nim kolacji na pokładzie „Ameryki”, ale się powstrzymał. Niedługo czekał go powrót do T-prime, podczas gdy ona zostanie tutaj, osiemset siedemdziesiąt sześć milionów lat w przeszłości. To dopiero byłaby relacja długodystansowa.
W pomieszczeniu kilka metrów od miejsca, gdzie siedzieli Gray i McKennon, zmaterializowała się przedstawicielka Agletsch i przerwała coraz bardziej nieszczęśliwe myśli admirała. Jej identyfikator, który pojawił się w umyśle Graya obok obrazu, informował, że to Aar’mithdisch, jedna z pająkowatych, czterookich łączniczek, które przybyły na okręcie Glothrów. Admirał wiedział, że to przedstawicielka płci żeńskiej, bo samce Agletsch były małymi, podobnymi do pijawek stworzeniami, przyczepionymi do ciała samicy, jak to miało miejsce w przypadku ziemskich ryb głębinowych. Z czasem stawały się częścią ciała wybranki i były całkiem wchłaniane.
Pomyślał, że przynajmniej nie muszą zawracać sobie głowy uwodzeniem i randkami.
– Admirale Gray! – odezwał się przetłumaczony głos istoty, gdy wysunęła szypułkę oka w jego stronę. – Nadeszła wielka chwila, tak-nie?
Agletsch byli pierwszą obcą cywilizacją napotkaną przez ludzi. Pierwszy kontakt miał miejsce w roku 2312 w układzie Zeta Doradus, tylko trzydzieści osiem lat świetlnych od Ziemi. Nie była to ich ojczysta planeta. Żaden człowiek nie wiedział, skąd pochodzą. Cena, jakiej kosmici zażądali za tę informację, była dosłownie astronomiczna. Ich owalne ciała z szesnastoma kończynami przypominały ziemskie stawonogi… no, przy złym oświetleniu i po paru głębszych, przez co wielu zwało ich Robalami czy Pająkami.
Niewielu ludzi im ufało. Częściowo dlatego, że ich wygląd przyprawiał o fobie, ale też ze względu na to, że wiele z nich miało w sobie wszczepione przez Sh’daarów nanourządzenia rejestracyjno-komunikacyjne, zwane ziarnami, przez co były czymś w rodzaju szpiegów. Gray wielokrotnie pracował z nimi i nie uważał, że dobrowolnie zdradziłyby swoich ludzkich klientów, ale wiedział też, że niełatwo jest odgadnąć motywy nieludzi. Przez jakiś czas ludzkie okręty przestały nawet przewozić doradców z tego gatunku, mimo ich oczywistej przydatności jako tłumaczy i źródła informacji o Sh’daar i astrografii.
Gray nalegał jednak, by na tę misję zabrać Agletsch, żeby pomogły tłumaczyć komunikację ze Sh’daarami. Szefowie sztabów i prezydent Koenig zgodzili się, ale tylko jeśli ograniczą się do okrętu Glothrów. Gray nie miał nic przeciwko. Chciał mieć tam kogoś, komu mógł zaufać, jeśli szło o tłumaczenia między ludźmi i Glothrami.
– To rzeczywiście wielka chwila, Aar’mithdisch – odparł Gray. – Chciałbym podkreślić, że bardzo istotne jest, abyśmy mieli dokładne tłumaczenie dla obu stron. To mogą być najważniejsze negocjacje dyplomatyczne w historii mojej planety. – Uśmiechnął się. – Zero ciśnienia.
– Nie rozumiemy ostatniego stwierdzenia – odparła kosmitka. – Wypełnione gazem części okrętu Glothrów mają wysokie ciśnienie, wynoszące…
– Nieważne – uciął Gray. – To było tylko humorystyczne wyrażenie.
Czworo oczu na szypułkach drżało w skomplikowanym rytmie, jak jakiś rodzaj semafora. Gray wciąż nie potrafił odczytać emocji, które ruch oczu przekazywał innym Agletsch. Bez wątpienia im tak samo trudno było odczytać ludzką mimikę, jak chociażby jego uśmiech, gdy powiedział „zero ciśnienia”. Agletsch budowały świetne translatory elektroniczne, ale żaden system tłumaczeniowy ani sztuczny język nie mógł wziąć pod uwagę wszystkich subtelnych różnic kulturowych, biologicznych i światopoglądowych.
Zważywszy na to, jak bardzo poszczególne rozumne gatunki różniły się od siebie, i tak cudem było, że w ogóle dało się cokolwiek zrozumieć.
– Tłumaczymy, admirale Gray. Dokładnie… Choć zauważamy, że ludzie mają czasami problemy ze zrozumieniem nawet innych ludzi mówiących w tym samym języku.
– Niepokojąco dobrze nas rozumiecie.
Istota odpowiedziała, pochylając dwie ze swoich szypułek. Gray uznał, że to gest zgody czy choćby przyjęcia jego stwierdzenia do wiadomości. Obok pojawiły się dwie kolejne Agletsch i wyglądało na to, że wszystkie trzy zajęły się rozmową między sobą.
– Proszę zobaczyć, co właśnie się zjawiło – odezwała się McKennon, wskazując przed siebie. Zmaterializował się obraz kolejnej istoty. Wyglądała jak trzymetrowy stos rozgwiazd, mniejszych na górze, a większych – o średnicy prawie metra – na dole. Kilka chudych, rozgałęzionych ramion wysunęło się z ciała kosmity, zaś na mrowiu ruchliwych wici lśniły oczy.
– No, no – powiedział Gray, szeroko otwierając oczy. – Według mojego implantu to Ghresthrepni… jeden z Adjugredudhrów.
– Jeden z najwyżej postawionych Sh’daarów – potwierdziła McKennon. – I dowódca „Prastarej Nadziei”.
– Ach, okrętu, który nas tu przetransportował. Niezła sztuka.
Podobnie jak w przypadku wielu innych rzeczy podczas tej misji, o Adjugredudhrach nie było wiadomo zbyt wiele. Stanowili prominentny gatunek wśród ur-Sh’daar jeszcze przed transcendencją. Zagłębiali się w zaawansowaną nanotechnologię. Z tego, co Gray dowiedział się podczas pierwszej wizyty „Ameryki” w Chmurze N’gai dwadzieścia lat wcześniej, pierwotni Adjugredudhra rozwinęli ją w niesamowitym stopniu, tworząc coraz mniejsze maszyny o coraz większej mocy. Maszyny, które pozwalały im przeobrażać własne ciała cząsteczka po cząsteczce, dosłownie zmieniać je wedle uznania.
Niewiele jednak kultur galaktycznych było całkowicie jednorodnych. Niektóre gatunki, zorganizowane jak mrowiska czy kolonie pszczół, być może dawały radę utrzymać jednolitość, ale większość rozumnych istot była różnorodna, zmienna, pełna subkultur i frakcji, a nawet wyrzutków i renegatów, którzy nie zgadzali się z kierunkiem, w jakim kroczy ich kultura. Gdy nadeszła transcendencja, czyli Schjaa Hok, Czas Zmian, miliony z nich pozostawiono. Ich cywilizacja rozpadła się, utracono mnóstwo technologii, a wojny między tymi, którzy przeżyli, o ruiny galaktycznego imperium zniszczyły to, co zostało.
Przez kolejne