Old Surehand t.1. Karol May

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Old Surehand t.1 - Karol May страница 10

Old Surehand t.1 - Karol May

Скачать книгу

Przecież Komancze na pewno puścili się za nim w pogoń. Łatwo się mogli domyślić, że pójdzie szukać pomocy, aby odbić Old Surehanda, za wszelką cenę będą go więc chcieli dopędzić i unieszkodliwić.

      Przeskoczyłem przez potok i poszedłem w dół biegu wody. Oczy miałem przywykłe do ciemności, więc bez trudu orientowałem się w terenie. Wybierałem takie miejsca, jakich jeździec musiał unikać, czułem się więc dość bezpiecznie. Mimo to trzymałem ciągle nóż w ręku, gotów w każdej chwili do obrony, gdyż czerwonoskórzy mogli zwęszyć ogień i skradać się pieszo.

      Posuwałem się bezszelestnie krok za krokiem, stawiając nogę dopiero wtedy, kiedy byłem pewien, że w pobliżu nie ma nieprzyjaciela. Kiedy odszedłem już tak daleko, że nie było czuć dymu z naszego ogniska, zatrzymałem się. Jeśli ścigający rozłożyli się obozem, to zjawią się dopiero nazajutrz rano, gdyby jednak jechali dalej, to muszą w tym właśnie miejscu zwęszyć dym, zatrzymać się i naradzić. W tym wypadku dobrze by było ich podsłuchać.

      Poczekałem z godzinę i myślałem już, że trudzę się daremnie, że spotkanie nastąpi dopiero jutro. Wstałem, aby wrócić do obozu. Wtem wydało mi się, że z dołu dolatuje jakiś szmer. Jąłem nadsłuchiwać. Tak, ktoś się zbliżał. W jednej chwili przykucnąłem za krzakiem.

      Po chwili rozpoznałem głuchy tętent kopyt po miękkiej trawie. Jeźdźców mogło być najwyżej trzech. Wreszcie ich ujrzałem – byli to dwaj Indianie. Przejechali obok mnie, więc pomknąłem za nimi, kryjąc się w zaroślach. Niebawem jeden z jeźdźców zatrzymał się nagle, głośno wciągnął nosem powietrze i rzekł w znanym mi języku Komanczów, podobnym do narzecza Szoszonów:

      – Uff! Biały pies był na tyle nieostrożny, że rozpalił ogień.

      – Skoro to uczynił, nie może być wielkim wojownikiem. Jak mógł popełnić taką nieostrożność! Dobrze się stało, że tylko we dwóch ruszyliśmy za nim. Mój brat chciał rozbić obóz, skoro tylko ciemność nastała. Jak to dobrze, że mnie usłuchał i pojechaliśmy dalej. Zabierzemy skalp i wrócimy zaraz nad Saskuan-kui, do naszych wojowników.

      Zeszli z koni i przywiązali je do palików wbitych w ziemię, po czym zaczęli się skradać. Schowałem nóż i wydobyłem rewolwer. Paroma długimi susami dopadłem bliższego i uderzyłem go mocno kolbą w głowę. Indianin padł na ziemię. Ten, który szedł pierwszy, usłyszał hałas, stanął, obejrzał się i zapytał:

      – Co to było? Co mój brat…

      Nie zdołał dokończyć, gdyż przyskoczyłem do niego, chwyciłem go lewą ręką za szyję, a prawą pięścią palnąłem go tak, że i on rozciągnął się jak długi. Komancze mieli przy sobie lassa, więc położyłem obu nieprzytomnych wojowników plecami do siebie i obwiązałem ich tym niezwykle mocnym rzemieniem od góry do dołu tak, aby po odzyskaniu przytomności nie mogli się poruszyć. Obawiając się jednak, że będą próbowali się potoczyć, zawlokłem ich do najbliższego drzewa i przywiązałem do pnia. Teraz już w żaden sposób nie mogli się uwolnić, powróciłem więc spokojnie do obozu.

      Przeskoczyłem przez potok i bez słowa położyłem się na tym samym miejscu co poprzednio. Old Wabble spojrzał na mnie badawczo, ale reszta towarzyszy nie zwróciła uwagi na moją nieobecność.

      – Nie było was tutaj, sir, więc nie wiecie, co uradziliśmy tymczasem. Otóż nie pojadę już do wojskowego obozu – rzeki starzec.

      – Przyszło wam coś innego do głowy? – zapytałem. – Macie jakiś nowy plan?

      – Tak, zapomniałem o czymś, co od razu powinno mi było przyjść na myśl. Old Shatterhand znajduje się w pobliżu Rio Pecos. Postanowiłem odnaleźć go i poprosić o pomoc. Czy sądzicie, że się zgodzi?

      – Jestem tego pewien.

      – Pshaw! – wtrącił Parker lekceważąco. – Skąd Mr Charley może wiedzieć, jak postąpi taki człowiek! Przecież on nie ma pojęcia o tym, że Old Shatterhand, jeśli zechce, sam jeden potrafi uwolnić jeńca.

      – No, nie jest ze mną tak źle, jak sądzicie – broniłem się. – Chociaż nie należę do słynnych westmanów, nie popełniłbym jednak niektórych waszych błędów.

      – Naszych błędów? Jakich to?

      – Daliście się zaskoczyć Mr Cutterowi i w ogóle nie zauważyliście, że się zbliża.

      – A wy zauważyliście to może? Nie gadajcie bzdur!

      – Pshaw! Mogę to udowodnić. Powiedzcie, Mr Cutter, czy, leżąc tam w krzakach, nie ucięliście gałązki, aby nas lepiej widzieć?

      – Tak, słusznie. A zatem widzieliście to, sir? To wystarczający dowód, bo inaczej nie moglibyście wiedzieć o tym.

      – Ale popełniliście drugi, jeszcze większy błąd. Błąd, który można przypłacić życiem. Mr Cutter umknął Komanczom. Czy sądzicie, że nie będą go ścigali?

      – Do pioruna! – zawołał Old Wabble, uderzając się w czoło. – To bardzo słuszne, sir. Jak mogłem zapomnieć o tym niebezpieczeństwie? Ścigają mnie z pewnością i spróbują za wszelką cenę pochwycić.

      – A wy nie rozstawialiście nawet wart.

      – Natychmiast to zrobimy.

      – Ale to nie wystarczy.

      – A co jeszcze, sir? Mówcie prędzej! Uczynię wszystko, co uznacie za potrzebne.

      Bawiłem się doskonale, widząc twarze moich towarzyszy. Spoglądali ze zdumieniem to na mnie, to na Old Wabble’a, a Parker spytał go, wytrzeszczając oczy:

      – Co ten master [Master (ang.) – pan.] uzna za potrzebne? Czy sądzicie, że Mr Charley wie, co czynić w takim położeniu jak nasze?

      – Tak sądzę – odrzekł zapytany. – Słyszeliście przecież, że bardziej troszczył się o nasze bezpieczeństwo niż my sami. A zatem, Mr Charley, co nam radzicie?

      – Skoro ścigający nadejdą – oświadczyłem – poczują od razu nasze ognisko. Może już nas podchodzą. Na waszym miejscu wysłałbym na zwiady kilku ludzi, którzy zbadaliby okolice obozu.

      – Well, sir, very well. Nie zwlekajmy ani chwili. Mr Parker, każcie trzem albo czterem ludziom obejść wokoło obóz.

      – Yes – przytaknął Parker. – To doprawdy dziwne, że sami nie wpadliśmy na to. Dopiero ten starożytnik musiał nam to powiedzieć, a nie westman. Wezmę ze sobą czterech ludzi i pójdziemy.

      – Ale niech dobrze otwierają oczy i uszy! To jasne!

      Parker wybrał czterech ludzi i odszedł z nimi natychmiast. Pozostali przy ognisku rozmawiali półgłosem, ja zaś leżałem w milczeniu, czekając na powrót zwiadowców.

      Upłynęła przeszło godzina, zanim wrócili. Pierwszy szedł Parker, za nim dwu ludzi prowadziło konie Indian, dwaj pozostali wiedli Komanczów, każdego oddzielnie. Parker zawołał już z daleka:

      – Mr

Скачать книгу