Old Surehand t.1. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Old Surehand t.1 - Karol May страница 18
Opowiedziałem mu, jak zamaskowałem się snopkiem sitowia, a kiedy skończyłem, Old Wabble stwierdził:
– Hm, to nie takie głupie, jak myślałem. Tylko że jeden snopek sitowia ujdzie jeszcze – ale dwa? Nie zawsze uda nam się płynąć całkiem równo, więc oba snopki raz będą obok siebie, to znów się rozejdą, co będzie musiało wzbudzić podejrzenia strażników.
– Zapewne, ale my nie weźmiemy dwu snopków, lecz zbudujemy z sitowia wyspę-tratwę, pod którą będziemy płynąć. Początkowo popłyniemy szybko, kiedy jednak dostaniemy się w zasięg wzroku Indian, nasza kępa będzie się posuwała bardzo powoli.
– Pytanie tylko, czy strażnicy, jeśli wszystko szczęśliwie się uda, pozwolą wylądować naszej kępie sitowia na wyspie.
– Tratwa tam nie wyląduje.
– Nie? A przecież musimy się jakoś dostać na wyspę!
– Dostaniemy się tam bardzo łatwo. Czy umiecie nurkować?
– Jak żaba, powiadam wam, jak żaba! To jasne. Tak głęboko, jak tylko chcecie!
– To dobrze, bo trzeba będzie nurkować. Gdy zbliżymy się do brzegu i strażnicy zauważą sitowie, pójdą w naszą stronę. W chwili kiedy nasza osłona będzie zupełnie blisko brzegu, zanurzymy się i popłyniemy pod wodą dookoła wyspy, aby wynurzyć się po drugiej stronie. Gdy strażnicy będą zajęci sitowiem, wyjdziemy za ich plecami na brzeg. Następnie przyskoczę do nich i ogłuszę dwoma silnymi uderzeniami pięści.
– Świetnie, Mr Shatterhand! A ja?
– Wy musicie pospiesznie rozciąć więzy jeńcowi, aby natychmiast był gotów do ucieczki. Jeśli się coś nie uda, choć wątpię w to, będziemy musieli zaraz wracać. Być może nie od razu powalę któregoś z Indian i zdąży zawołać o pomoc.
Towarzysze niepokoili się z powodu naszej długiej nieobecności. Opowiedzieliśmy im, cośmy widzieli, o czym dowiedzieliśmy się, i przedstawiliśmy im nasz plan. Parker i Hawley żałowali, że będą nam tylko pomagać w wyprawie, ale inni byli zadowoleni, że nie żądam od nich narażania życia. Dosiedliśmy koni i pojechaliśmy na drugą stronę jeziora. Aby z otwartej, porosłej trawą prerii dostać się nad wodę, musieliśmy przedrzeć się przez zarośla. Wreszcie zsiedliśmy z koni i przywiązaliśmy je do drzewa. Po drugiej stronie płonęły obozowe ogniska.
Tutaj także rosło sitowie. Nacięliśmy go, ile nam było potrzeba, a kilka grubych konarów utworzyło podstawę tratwy, która po ukończeniu okazała się małym arcydziełem. Pod spodem miała otwory na głowę i cztery skórzane pętle na ręce. Postaraliśmy się oczywiście o to, aby siedząc pod spodem, można się było swobodnie rozglądać.
Trzeba było rozpocząć wyprawę. Wypróżniliśmy kieszenie i odłożyliśmy to wszystko, co mogło ucierpieć w wodzie, a nie było nam niezbędne. Z broni zabraliśmy tylko noże. Kiedyśmy już byli prawie gotowi, Parker zapytał:
– A więc my nie mamy teraz nic do roboty, Mr Shatterhand?
– Nie, ale może się zdarzyć, że będziemy was bardzo potrzebowali. Jeżeli nas odkryją i zaczną ścigać, nadpłyniemy od strony wyspy w prostej linii. Wówczas waszym zadaniem będzie nie dopuścić do nas Indian. Nie wolno wam strzelać, dopóki nie rozpoznacie dokładnie, kogo macie przed sobą. Zresztą damy wam znać głośnymi okrzykami. Gdyby który z nas zaczął w wodzie walkę z czerwonoskórym, nie będziecie strzelali, chociażby się to działo tak blisko, że rozpoznawalibyście twarze. Każdego z nas stać na pokonanie jednego Indianina.
– Tak jest, stać nas na to, jasne! – potwierdził żywo Old Wabble.
– A więc naprzód i daj Boże szczęście!
– Tak jest. Naprzód! Za pół godziny będziemy tu szczęśliwie i zwycięsko z powrotem.
Z tym śmiałym zapewnieniem na ustach Old Wabble wskoczył do wody, a ja ruszyłem za nim z nieco mniejszym jednak optymizmem.
Nie było potrzeby chować się pod tratwą, dopóki nie byliśmy w zasięgu wzroku strażników. Z początku płynęliśmy wolno i popychaliśmy kępę przed sobą. Obserwowałem Old Wabble’a, by się przekonać, czy rzeczywiście pływa tak dobrze, jak twierdził; szło mu jako tako. Po jakimś czasie dopiero zauważyłem, że tratwa zanurza się po jego stronie głębiej aniżeli po mojej.
– Opieracie się zanadto – rzekłem. – Nie jesteście chyba zmęczeni, Mr Cutter?
– Ja, zmęczony? Co znowu? – odparł. – Tylko te przeklęte szelki mnie cisną.
– A któż oprócz pana nosi jeszcze szelki?
– Pas jest na Zachodzie niezbędny, ale ja prócz niego muszę mieć i szelki, bo nie mam bioder. Szelki trzymają na mnie pas. Gdzie tam taki chudzielec mógłby mieć biodra?
Nie mogłem wprawdzie pojąć, dlaczego szelki miałyby mu przeszkadzać w pływaniu, lecz nic nie powiedziałem. Niebawem jednak stary zaczął do tego stopnia przechylać tratwę, że po mojej stronie wynurzała się z wody. Wobec tego poprosiłem go:
– Wróćcie lepiej, Mr Cutter, jeszcze jest czas, a wam widocznie coraz trudniej płynąć.
– Nonsens! Czyż nie widzicie, że mknę jak ryba?
– Bo ja popycham tratwę, a wy na niej wisicie.
– Tak się tylko zdaje! Ach, te szelki! Zdejmę je, to pójdzie lepiej.
Trzymając się jedną ręką tratwy, drugą odpiął szelki i schował je do kieszeni. Musiały go rzeczywiście uciskać, gdyż teraz szło mu o wiele lepiej. Słyszałem wprawdzie, że sapał z wysiłku, ale kiedy zrobiłem na ten temat uwagę, zapewnił mnie:
– To tylko jedna strona płuc tak głośno się czasem zachowuje; druga jest dobra.
Po pięciu minutach znowu zauważyłem, że zanurza się w wodzie jeszcze głębiej niż przedtem.
– Robicie się coraz cięższy, sir? – zapytałem.
– Czy to takie dziwne? Ubranie nasiąka wodą, a tam w tyle… do stu diabłów, co to?
Zatrzymał tratwę i sięgnął ręką do tyłu.
– Czego tam szukacie?
– Szukam… no… Słuchajcie, Mr Shatterhand, muszę bezwarunkowo przypiąć na powrót szelki.
– Dlaczego?
– Bo gubię spodnie. Już do połowy mi spadły, płyną za mną. Czy mi pomożecie?
Pomogłem mu przypiąć szelki do spodni i popłynęliśmy dalej, lecz z niepokojem stwierdziłem, że nie był takim pływakiem, za jakiego się uważał. Musiałem popychać już nie tylko tratwę, ale i jego.
– Zdaje