Old Surehand t.1. Karol May

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Old Surehand t.1 - Karol May страница 19

Old Surehand t.1 - Karol May

Скачать книгу

a potem stanie na wysokości zadania. Zresztą mieliśmy połowę drogi za sobą, powrót nie miał już żadnego sensu. Cokolwiek miałoby się stać, musieliśmy przeć naprzód. Postanowienie to nie zmniejszyło moich obaw i po upływie pięciu minut spytałem znowu:

      – Czy nie położylibyście się górną połową ciała na tratwie? Odpoczniecie i odzyskacie siły.

      – Słusznie. Ale czy nie będzie wam za ciężko?

      – Nie, zróbcie tak.

      Poszedł za moją radą i kiedy pchałem dalej nasz wehikuł, powiedział:

      – Jedna rzecz mnie niepokoi, sir. Strażnicy będą się zastanawiali, dlaczego kępa sitowia się porusza, i zaczną coś podejrzewać, chociaż nas nie zobaczą. Przecież jezioro jest spokojne.

      – Mylicie się. Woda odpływa tędy do Rio Pecos i dlatego w jeziorze istnieje nieznaczny prąd. Oderwane od brzegu sitowie spływałoby tak samo jak nasza tratwa i czerwonoskórzy nie powinni powziąć żadnych podejrzeń. Pod tym względem jestem zupełnie spokojny. Obawiam się raczej o wasze nurkowanie. Jeśli wam się to nie uda, możemy być zgubieni.

      – Nie mówcie tak, sir! Mam przecież tylko puścić tratwę w odpowiedniej chwili, zanurzyć się i wynurzyć po drugiej stronie wyspy. To dziecinnie proste, zwłaszcza przy mojej budowie. Kto ma tyle kości, a tak mało ciała, ten nurkuje jak ryba.

      Zbliżaliśmy się coraz bardziej do wyspy. Ogniska Komanczów nad jeziorem płonęły jasno, lecz nie oświetlały nas, a przed blaskiem tego, które rozniecono na wyspie, zakrywały nas krzaki. Kilka gwiazd odbijało się w wodzie. Płynąłem równo i spokojnie, aby nie robić fal, które poruszałyby odbiciem. W ten sposób dotarliśmy bez pośpiechu tak blisko do wyspy, że mogliśmy puścić tratwę z prądem.

      – Teraz nadszedł czas, Mr Cutter. Musimy wleźć pod sitowie.

      – Well, zaraz to zrobię – odrzekł stary.

      Wsunęliśmy się pod tratwę i wystawiliśmy głowy przez otwory. Potem włożyliśmy ręce w pętle i wisieliśmy, jak gimnastycy na pierścieniach. Sitowie niosło nas i tylko nieznaczny ruch ręką lub nogą wystarczał, aby kierować tratwą. Szło to bardzo powoli, a nam z napięcia, w jakim trwaliśmy, czas ten dłużył się jeszcze bardziej.

      – Patrzcie! – szepnął stary – Strażnik!

      – Widzę go.

      – I on nas widzi. Co teraz zrobi?

      Byliśmy może o sześćdziesiąt kroków od wyspy. Zarośla rozstępowały się w tym miejscu i widać było ognisko. W jego świetle dostrzegliśmy Indianina czerpiącego wodę. Zauważył kępę sitowia, obserwował ją przez chwilę i wrócił do ogniska.

      – Doskonale! – szepnął Old Wabble. – Nie chce o nas nic wiedzieć.

      – To nam bardzo na rękę, ale zaczekajmy, czy jednak nasza tratwa nie wpadła mu w oko.

      Upływała minuta za minutą, zbliżaliśmy się coraz bardziej do wyspy, ale strażnik już się nie pokazał. Brakowało jeszcze czterdziestu, potem trzydziestu, dwudziestu, a wreszcie dziesięciu kroków do brzegu.

      – Teraz, Mr Cutter! – szepnąłem do starca. – Wy popłyniecie pod wodą w prawo, a ja w lewo dookoła wyspy, żebyśmy sobie nie przeszkadzali i uniknęli zderzenia. Po tamtej stronie wyjdziemy z wody i znajdziemy się na tyłach straży. Czy macie ręce w pętlach?

      – Nie.

      – Czyście gotowi?

      – Yes. Możemy zaczynać.

      Puściłem tratwę, zanurzyłem się głęboko, opłynąłem połowę wyspy i wychyliłem się ostrożnie po drugiej stronie. Dwoma ruchami rąk dopłynąłem do brzegu. Old Wabble’a nie było widać. Musiał wyjść na ląd w innym miejscu.

      Nie miałem czasu troszczyć się o niego, musiałem przede wszystkim śpieszyć do strażników. Położywszy się na ziemi, zacząłem się czołgać przez krzaki. Siedzieli przy niewielkim ognisku, gdzie płonęło kilka polan. Jeden z nich zwrócony był do mnie plecami, a drugi lewym bokiem. Opodal, w cieniu zwieszających się gałęzi, leżał pojmany. Nie widziałem jego twarzy, tylko na nogi padał mu blask ognia – był skrępowany. Podniosłem się, jednym skokiem znalazłem się przy ogniu i dwoma błyskawicznymi uderzeniami powaliłem na ziemię czerwonoskórych. Pochyliłem się nad nimi; byli ogłuszeni.

      – To biały! – zabrzmiał głos jeńca. – Przychodzicie po mnie?

      – Tak – odparłem. – Pomówimy później, nie traćmy czasu!

      Ukląkłem nad nim i dobyłem noża, kiedy za sobą usłyszałem szmer.

      – Czy to wy, Mr Cutter? – zapytałem, nie oglądając się. Któż inny mógłby to być?

      – Uff, uff, uff, uff! – odpowiedziały dwa obce mi głosy.

      Zerwałem się błyskawicznie. Dwaj Indianie, ociekający wodą, stali i patrzyli na mnie jak na widmo. Później powiedział mi Old Sure hand, że straż zmieniała się co dwie godziny i wtedy nowi strażnicy przypływali na wyspę. Te ociekające wodą postacie pojawiły się w tak nieodpowiedniej chwili, aby właśnie zastąpić ogłuszonych przeze mnie wartowników. Ale zdumienie moje trwało tylko sekundę. Pochwyciłem jednego z czerwonoskórych lewą ręką za gardło, a prawą powaliłem go na ziemię. Potem chciałem chwycić drugiego, lecz nie zdążyłem – z przeraźliwym krzykiem wskoczył do wody i nie przestając wrzeszczeć, popłynął ku obozowi.

      Nie było czasu do stracenia. Podskoczyłem do Old Surehanda i przeciąłem mu więzy na rękach i nogach. Oprócz tego przywiązano go dwoma rzemieniami do wbitych w ziemię palików.

      – Czy możecie się ruszyć, sir? – spytałem go, kiedy powstał.

      Widziałem tego człowieka po raz pierwszy, ale nie miałem czasu przypatrywać mu się. Wyprostował swą potężną postać, schylił się, by zabrać nóż jednemu z ogłuszonych Indian, i rzekł tak spokojnie, jakby nie miał wcale powodu do obaw:

      – Jestem gotów, sir.

      – A płynąć możecie?

      – Tak. Dokąd?

      – Prosto na drugą stronę, czekają tam na nas.

      – No to ruszajmy. Za minutę czerwonoskórzy będą tutaj.

      Miał słuszność. Zaalarmowani Komancze podnieśli piekielny zgiełk. Nie mogliśmy ich widzieć, ale poznaliśmy po plusku i bryzganiu wody, że rzucili się w jezioro i płynęli ku wyspie. Musieliśmy uciekać. Ale gdzie był Old Wabble?

      – Mr Cutter, Mr Cutter! – ryknąłem, przekrzykując wrzaski Indian. – Mr Cutter, czy jesteście tutaj?

      Old Surehand skoczył na brzeg, aby spojrzeć ku obozowi. Po chwili wrócił i zapytał, ale już nie tak spokojnie jak poprzednio:

      – Mr Cutter? Macie na myśli

Скачать книгу