Old Surehand t.1. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Old Surehand t.1 - Karol May страница 21
Przedsięwzięcie miało zatem przebieg szczęśliwy i nieszczęśliwy zarazem. Ocaliłem Old Surehanda, a w dodatku wziąłem do niewoli wodza Komanczów, lecz utraciłem Old Wabble’a. Co się z nim stało? Old Surehand nie wierzył w jego śmierć.
– Trzeba dobrze znać tego starego – powiedział. – Założę się, że siedzi gdzieś w bezpiecznym miejscu i śmieje się w kułak. Takiego hultaja trzeba długo obserwować, zanim się go właściwie osądzi. Z największego nieszczęścia potrafi zrobić jeszcze większe szczęście i nie dziwiłoby mnie wcale, gdyby teraz nadszedł i przyprowadził jednego lub więcej jeńców.
– Jeśli sam nie jest w niewoli – wtrąciłem.
– W takim razie można go będzie ocalić. Wymienimy go za wodza.
– Więc nie nastajecie na życie Indianina?
– Broń Boże! Wódz nie zasłużył wprawdzie na to, ale jeśli staremu Wabble’owi nic się nie stało, to puścimy go wolno.
– Zgadzam się z wami, sir. Ale patrzcie! Na wodzie widać Indian!
Wprawdzie większość Komanczów odstąpiła od pogoni, ale niektórzy ścigali nas w dalszym ciągu i nadpłynęli właśnie teraz. Odpędziliśmy ich groźnymi okrzykami i kilkoma strzałami. Następnie musiałem opowiedzieć towarzyszom, w jaki sposób dostaliśmy się na wyspę, a potem jak we dwóch przypłynęliśmy tutaj.
Nie skończyłem jeszcze opowiadania, kiedy doleciał nas z zarośli jakiś szmer. Zaczęliśmy nadsłuchiwać. Gałęzie szeleściły i trzaskały, jak gdyby pod ciężarem kroków jakichś wielkich zwierząt. W końcu zabrzmiał rozkazujący głos:
– Schyl się ładnie na szyję konia, czerwonoskóry, bo nos sobie rozbijesz, to jasne!
– Old Wabble! – zawołał Old Surehand.
Rzeczywiście, z zarośli wynurzył się starzec, prowadząc za sobą konia ze związanym Indianinem na grzbiecie. Z tyłu szły jeszcze dwa inne konie obładowane jukami.
– Otóż jestem z powrotem – rzekł Old Wabble, śmiejąc się. – Przyniosłem coś, co bardzo nam się przyda. Ach, dobry wieczór, Old Surehand! Od razu wiedziałam, że nie będę koniecznie potrzebny. Do uwolnienia jeńca wystarczył jeden taki mąż jak Old Shatterhand.
– Gdzie wyście siedzieli, Mr Cutter? – spytałem. – Niepokoiliśmy się o was.
– Niepokoiliście się? Chciałbym wiedzieć czemu! Co mi się mogło stać? Ja sam troszczę się o siebie, a także o innych, jak to zaraz zobaczycie.
– Nie zjawiliście się na wyspie!
– Ani mi się śniło.
– Czemu to?
– Bo okazałem się zupełnym osłem, to jasne. Zdawało mi się, że umiem Bóg wie jak pływać i nurkować, ale za wami nie mogłem nadążyć. Pływanie poszło jako tako, ale tylko w jedną stronę. Wracać tak samo i znów gubić spodnie ani mi było w głowie! A w dodatku nurkować! A jeśli się już nie wypłynie? Można przecież żywcem utonąć. Zostałem więc pod tratwą i zostawiłem sprawy ich własnemu biegowi. Wtem zerwały się takie ryki, że mój parowiec aż się zatrząsł, i wszyscy czerwonoskórzy powskakiwali do wody. Nawet dozorcy koni puścili się za wami. Tylko jeden z nich musiał zostać i tego postanowiłem sobie zabrać. Pożeglowałem więc ku lądowi, wylazłem spod mego baldachimu, skoczyłem ku czerwonoskóremu i dałem mu takiego klapsa, że siadł, nie spytawszy mnie o pozwolenie. Związałem go jednym z rzemieni, na których wisiało mięso. Przyszło mi na myśl, że potrzeba nam żywności, jeśli… no, nie ma co mówić o tym, dokąd się udamy. Pobiegłem na pastwisko i zabrałem dwa konie: jednego dla czerwonego młodzieńca, a dwa pod mięso. Siodła leżały obok. Musiałem się nieco śpieszyć, żeby się z tym uporać na czas, ale wszystko poszło tak, jak sobie tego życzyłem. Właśnie kiedy pierwsi Indianie nadpływali, nic nie wskórawszy, podyrdałem z powrotem z młodym człowiekiem i z mięsem. Oto mnie macie! Co się stanie z mięsem, to mogę sobie łatwo wyobrazić, ale co zrobimy z czerwonoskórym, nad tym niech sobie inni łamią głowę.
– Puścimy go jutro wolno – rzekł Old Surehand.
– Nie mam nic przeciwko temu. Skoro tutaj przyjechał, to może pójść z powrotem piechotą! Ale wódz! Jakże on się dostał w wasze ręce?
– Mr Shatterhand go pochwycił podczas pogoni na jeziorze.
– A zatem bitwa morska! Musicie mi potem opowiedzieć, jak to się odbyło. Czy wodza także wypuścicie?
– Tak.
– Szkoda! Nadaje się lepiej do wiszenia niż do chodzenia. Ale nie zwalniajcie go, dopóki Indianie nie wydadzą wam broni i wszystkiego, co wam zabrali. Nie byłem nigdy przyjacielem Indian; wszyscy są diabła warci i jeśli się jest dla nich pobłażliwym, uważają to za słabość. Gdyby wódz razem ze swoimi stu pięćdziesięcioma Indianami utonął w jeziorze, to reszta ludzkości nie byłaby na tym nic straciła. To jasne!
ROZDZIAŁ II | W oazie
Pośrodku pustyni Llano Estacado znajdowała się oaza. Mieszkał tam człowiek, na którego, jak doniósł mi Winnetou, mieli napaść Komancze. Nazywano go Bloody Fox, Krwawy Lis.
Samo imię mówi już o niezwykłych losach tego człowieka. W dzieciństwie wędrował on przez Llano Estacado wraz z karawaną wychodźców, którą napadła i wymordowała banda stakemanów (palikowców). Pewien farmer, nazwiskiem Helmers, znalazł wśród ograbionych trupów małego chłopca, w którym kołatało się jeszcze życie, mimo głębokiej ciętej rany, jaką miał na głowie. Opatrzył go i zabrał na swoją farmę Helmers Home. Dziecko, pielęgnowane troskliwie, przetrzymało niebezpieczne okaleczenie i wyzdrowiało, ale zapomniało o wszystkim, co się działo przed napadem, a zatem i to, jak się nazywa. Ale jakieś imię mieć przecież musiało, a ponieważ znaleziono je zbroczone krwią, a później w gorączce wymawiało często słowo fox, Helmers, przypuszczając, że tak nazywał się jego ojciec, postanowił nazwać malca Bloody Fox.
Chłopak rozwijał się doskonale zarówno fizycznie, jak i duchowo, ale nie mógł nigdy cofnąć się pamięcią poza napad. Wiedział dokładnie, jak wyglądał człowiek, który zadał mu cios w głowę, pamiętał jego twarz, lecz poza tym nie wiedział nic, nawet dlaczego tak często wymawiał słowo fox. Helmers cieszył się niezwykłym rozwojem swego wychowanka i tylko pod jednym względem nie był z niego zadowolony: nie mógł go nigdy utrzymać w domu, w swej posiadłości leżącej na północnym krańcu Llano Estacado. Zaledwie chłopiec nauczył się jeździć konno, zaczął włóczyć się po pustyni, zamiast pomagać w pracy na polach opiekuna. Gdy Helmers rozgniewał się raz z tego powodu, Bloody Fox odrzekł:
– Moich najbliższych wymordowały „sępy” z Llano Estacado, a ja przysiągłem sobie wytępić je do ostatniego. Muszę więc poznać pustynię jak własną kieszeń. Jeśli mi tego zabronicie, wolę umrzeć.
Powiedział