Old Surehand t.1. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Old Surehand t.1 - Karol May страница 22
Mienie jego przypadało w udziale ludzkim albo raczej nieludzkim „sępom Llano”. Dlatego właśnie szkielety setek i tysięcy ludzi bielały tam w żarze słonecznym i nikt z bliskich nie wiedział, co się z tymi nieszczęśliwcami stało.
Bloody Fox z czasem przemierzył Llano wzdłuż i wszerz, poznał każdą piędź piachów i skał, zaznajomił się ze wszystkimi grożącymi tu niebezpieczeństwami i wreszcie, co nadzwyczajnie ułatwiło mu zadanie, znalazł w samym środku pustyni oazę z wodą. Było to warte więcej niż stu sprzymierzeńców.
Odkrycie swoje Bloody Fox zachował w tajemnicy. Nikt, nawet Helmers, któremu zawdzięczał życie, nie dowiedział się o tym. Z czasem zbudował sobie domek nad wodą i obsadził jego ściany pnącymi roślinami. Chwytał mustangi i sprowadzał je tam po kryjomu, aby mieć wypoczętego konia, gdy jeden wierzchowiec znudzi się jazdą. Dzięki temu mógł się zawsze szybko poruszać i błyskawicznie przenosić z jednego krańca Llano na drugi. Sprowadził do domku żywność i amunicję. Potrzebował jednak kogoś pewnego do opieki nad oazą i znajdującymi się tam końmi, kogoś, kto nie zdradziłby jego tajemnicy. Wreszcie pewna stara Murzynka Sanna, która go bardzo kochała, zgodziła się na jego propozycję. Mieszkała przez szereg lat w zupełnej samotności, nie pragnąc opuścić domku. Za tę wierność spotkała ją nagroda, która jej starość oblała jakby blaskiem słońca. Sanna była mianowicie niewolnicą pewnego plantatora z Tennessee, który porwał jedynego jej syna i sprzedał go. Potem przehandlowano i ją także, a rozmaite koleje losu zapędziły ją aż na Staked Plain. Nie mogła nigdy zapomnieć swojego syna Boba – myślała o nim dzień i noc i przysięgała sobie, że nie umrze, dopóki go nie zobaczy.
Wówczas to przybyliśmy na Llano i poznaliśmy Bloody Foksa. Przyjechał także z nami pewien westman, którego nieodłącznym towarzyszem był Murzyn, jego dawny służący, imieniem Bob. Ku naszemu radosnemu zdziwieniu i szczęściu Sanny okazało się, że był on właśnie owym sprzedanym chłopcem z Tennessee. Odtąd matka i syn pozostali razem, nie rozłączając się aż do śmierci.
Od chwili sprowadzenia się Sanny do domku Bloody Fox mógł przystąpić do urzeczywistnienia swoich planów. Pokazywał się coraz rzadziej u swego dawnego opiekuna, a ilekroć doń przyszedł, stary miał zawsze dla niego jakąś nowinę o śmierci tego lub owego stakemana. To tu, to tam znajdowano zwłoki człowieka z dziurą od kuli w samym środku czoła, a po zbadaniu zawartości jego kieszeni znajdowano zawsze przedmioty pochodzące z grabieży i dowodzące, że zabity należał do palikowców. Wypadki takie powtarzały się coraz częściej, a dziura w czole uchodziła za niezbity dowód, że zastrzelony jest ukaranym „sępem”. Ale kto był tym tajemniczym mścicielem? O tym nie wiedział nikt; nawet Helmers nie domyślał się tego.
Nic dziwnego, że niebawem powstały na ten temat legendy. Byli ludzie, którzy widzieli jeźdźca pędzącego w oddali z szybkością strzały, tak że nie można go było dokładnie rozpoznać. Pewnego dnia zauważył go jakiś handlarz na południowym krańcu Llano, a w godzinę potem znalazł człowieka z przestrzelonym czołem. Nazajutrz karawana podróżnych słyszała huk wystrzału na wschodnim krańcu pustyni, a tajemniczy jeździec zniknął szybko na widnokręgu. Kiedy przybyli na to miejsce, leżał tam człowiek z dziurą w czole. Następnego dnia powrócili ludzie Helmersa, którzy obozowali na Llano, i widzieli w świetle księżyca tego samego jeźdźca, który wynurzył się z ciemności, przecwałował obok nich i zaraz zniknął. Wreszcie zaczęto mówić z zabobonną trwogą o tej tajemniczej postaci. Ten jeździec to nie człowiek, lecz jakaś nadziemska istota, mknąca z szybkością błyskawicy z jednego krańca Llano na drugi. Jak zwykły człowiek mógłby posiadać taką szybkość i z taką pewnością odróżniać zbója od uczciwego człowieka? „Przez Llano Estacado przelatuje duch – opowiadano sobie. – Avenging ghost [Avenging ghost (ang.) – duch zemsty.] zabrał znów jednego stakemana”.
W owym to czasie, jak już wyżej wspomniałem, przybyłem z kilku westmanami do Helmersa, aby przejechać przez Estacado i po drugiej stronie spotkać się z Winnetou. Dowiedzieliśmy się na farmie, że niedawno wyruszyła stąd karawana, która także chciała przebyć pustynię. Kilku ludzi, których zastałem u Helmersa, obudziło moją nieufność. Gdy wyszli, ruszyłem ich śladem i nabrałem przekonania, że wędrowcy mają być wyprowadzeni w pole. Przewodnik, któremu zawierzyli, był palikowcem, a towarzysze jego czekali na swoje ofiary. Wyruszyliśmy oczywiście czym prędzej w drogę, aby zagrożonym przyjść z pomocą.
W tym samym czasie czekający na mnie Winnetou natknął się na oddział Komanczów. Nie musiał ich wtedy unikać, gdyż między tym plemieniem a Apaczami panował pokój. Dowiedział się od wojowników, że wyjechali na spotkanie swojego wodza, który miał przebyć pustynię, ale znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie: na Llano zebrała się znaczna liczba stakemanów mających zamiar dokonać jakiegoś napadu. Byli to ci sami bandyci, których i ja odkryłem. Ponieważ Winnetou wiedział, że stosownie do umowy znajduję się w pobliżu, postanowił nie czekać na mnie, lecz wyjechać naprzeciw. Zaproponował więc Komanczom swoje towarzystwo, oni zaś przystali na to bardzo chętnie – taki człowiek jak Winnetou mógł się przydać nie tylko im, ale i będącemu w niebezpieczeństwie wodzowi.
Z tego powodu puste zazwyczaj Estacado ożywiły teraz cztery oddziały, z których trzy posuwały się w tym samym kierunku. Wędrowców prowadził zdradziecki przewodnik na południe, w paszczę nieuniknionej śmierci, za nim zdążali na południe stakemani, a na końcu ja z towarzyszami, aby udaremnić napad. Od zachodu zbliżał się Winnetou z Komanczami, którzy, niestety, przybyli za późno – okazało się, że „sępy” zamordowały już ich wodza.
Ponieważ jechaliśmy na południe, a Komancze na wschód, musieliśmy się spotkać, i to niedaleko oazy, o której nie mieliśmy, oczywiście, pojęcia. Bloody Fox wiedział tak samo jak my o zamiarach stakemanów. Pragnął ocalić nieznanych mu podróżnych i jechał naprzeciw nich od strony swojej pustynnej siedziby. Na nieszczęście natknął się na „sępy”, które natychmiast puściły się za nim w pogoń. Dzięki rączemu koniowi umknął im na północ, spotkał nasz oddziałek i przyłączył się do niego. Cwałowaliśmy przez trzy godziny, ale doścignęliśmy wychodźców dopiero wtedy, kiedy zrobiło się ciemno. Wędrowcy utworzyli z wozów czworobok i rozłożyli się w nim obozem. Woły nie mogły już iść dalej, padając z pragnienia, a ludzie byli także ledwie żywi. Przewodnik przedziurawił ich beczki z wodą i uciekł po naszym przybyciu.
Tymczasem Winnetou dotarł niepostrzeżenie do tych samych okolic i dzięki swej niezrównanej bystrości odkrył