Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kasacja. Joanna Chyłka. Tom 1 - Remigiusz Mróz страница 14
– Co to ma znaczyć? – zapytał Artur Żelazny.
– Ja… p-przepraszam – wyjąkał czym prędzej Oryński, starając się wygrzebać dzwoniącą komórkę z wewnętrznej kieszeni marynarki. Był przekonany, że wyciszył dzwonki jeszcze rano, zanim wszedł do budynku. Tuż przed tym, jak na jego drodze wyrosła Chyłka.
– Nie trzymaj tam tego, synu – poradził siedzący za biurkiem Żelazny.
Potężny mebel sam w sobie świadczył o tym, z kim ma się do czynienia – wykonany był z porządnego mahoniowego drewna i znajdowały się na nim wszystkie atrybuty władzy nad kancelarią prawną: drogie pióro Watermana, nowiutkie, nieotwierane podręczne kodeksy i spinki do mankietów w pozłacanym pojemniku.
– Tak jest.
– Nie stoisz przed generałem, tylko imiennym partnerem – powiedziała Joanna. – I co to za pseudomuzyczne popłuczyny?
– Dzwonek z płyty „Willenium”.
– „Willenium”? – powtórzyła Chyłka i zamknęła oczy, jakby stała nad grobem i żegnała najlepszego przyjaciela. – Wpędzasz mnie w posępny nastrój, Zordon. A to nigdy nie kończy się dobrze. Od jutra chcę słyszeć solówkę z Wasted Years, kiedy ktoś będzie do ciebie dzwonił. To drugie zadanie. Pamiętasz pierwsze?
– Jasne – zełgał Kordian.
– Więc powtórz.
Oryński podrapał się po głowie.
– Miałem pójść do Hard Rock Cafe?
– Miałeś sprawdzić, o jakiej historycznej postaci Ironsi śpiewają przez osiem minut. Kolokwium zbliża się wielkimi krokami.
Kordian spojrzał na szefa w poszukiwaniu ratunku.
– Nic, tylko ci pozazdrościć, synu – podsumował Żelazny. – Ale doprawdy, nie trzymaj tego telefonu w pole marynarki, bo wytwarza przecież jakieś pole. Po cóż ci ono w okolicy serca?
– Racja, proszę pana – odparł usłużnie Oryński, zanim zdążył ugryźć się w język. Chyłka spojrzała na niego z dezaprobatą.
– Siadajcie, proszę – rzekł gospodarz.
Kiedy zajęli miejsca na wygodnych krzesłach przed biurkiem, Żelazny wbił wzrok w aplikanta. W dobrym tonie było, żeby tak mało znaczące persony nie pokazywały się szefostwu i nie nękały ich swoją obecnością. A mimo to z jakiegoś powodu Chyłka uznała, że warto pokazać mu tego chłopaka.
– Rozumiem, że podpisałeś już umowę z naszą kancelarią? – zapytał Artur.
Oryński skinął głową, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że Stary nie pyta o to z czystej ciekawości. Chciał upewnić się, czy Kordian podpisał oświadczenia zabraniające mu ujawniania kancelaryjnych tajemnic.
– Wybornie. – Artur potarł dłonie. – Ani chybi będziesz wartością dodaną w kancelarii Żelazny & McVay.
Chyłka upozorowała przeciągłe ziewnięcie, słysząc tę standardową formułkę.
– Po co mnie wezwałeś? – zapytała, uznając, że formalnościom stało się zadość. – I co robisz w Warszawie? Nie powinieneś teraz być gdzieś za granicą i stwarzać wrażenia, że pracujesz?
– Jestem ostatnim człowiekiem w tej firmie, którego można byłoby oskarżyć o pozoranctwo – odparł Żelazny. – Ale nie będziemy roztrząsać twoich uprzedzeń wobec wszystkich innych prawników w kancelarii – dodał, poprawiając marynarkę. – Widziałaś się już z klientem?
– Tak.
– I?
– I lepiej rozmawiałoby ci się z własnym zadem podczas posiedzenia na tronie.
– Niespecjalnie mnie to dziwi – odparł Artur, przyzwyczajony do tego, że Chyłka niewiele sobie robi z różnicy w ich statusie. Obecnie zajmowała stanowisko senior associate, więc niewiele dzieliło ją od posady partnera. W połączeniu z wieloletnią znajomością na stopie koleżeńskiej, pozwalało to w ich wypadku na nieco luźniejsze relacje w pracy. Rzecz jasna, do pewnego stopnia. Kiedy Joanna zaczynała uprawiać zbyt daleko idącą samowolkę, Żelazny potrafił wejść w rolę surowego dowódcy.
– Co ci powiedział?
– Nic. Chyba wstydzi się kobiet.
– O, z całą pewnością. Szczególnie jeśli wdał się w ojca – odparł z przekąsem Żelazny.
Jego kancelaria nie raz i nie dwa wyciągała starego Langera z trudnej sytuacji – ostatnio zaś z całkowicie beznadziejnej. Udało się głównie za sprawą Chyłki, która okiełznała szaleństwo jakiejś białoruskiej czy kaliningradzkiej dziewuchy.
– O Langerze seniorze nie musisz mi przypominać – zauważyła. – Dalej czasem się budzę w nocy, czując na sobie jego obleśne spojrzenie.
– A młody? Jakie sprawia wrażenie?
– Nie wiem, nie miałam okazji go poznać. Rozwiązał mu się język, jak został sam na sam z tym oto młodzieńcem – zrobiła zamaszysty ruch ręką, wskazując na siedzącego obok Kordiana.
Oryński wydął usta i pokiwał głową w zamyśleniu.
– Więc? – zapytał Artur, odpinając spinki z mankietów i umieszczając je razem z tymi, które znajdowały się na biurku dla celów dekoracyjnych.
– Nie powiedział wprost, że to zrobił. Nie przyznał się do winy ani przede mną, ani przed po…
– Nie, nie – przerwał mu Żelazny. – Jego wina nie ulega dla mnie wątpliwości. Interesuje mnie to, czy będzie współpracował?
– Może… w ostateczności. Na odchodnym powiedział, że mamy wolną rękę.
Artur zamilkł, rzucając chłopakowi przeciągłe spojrzenie.
– Wolna ręka nie jest równoznaczna z deklaracją o współpracy.
– Nie jest – zgodził się Kordian. – W dodatku wyrażał się dość ogólnikowo.
Oryński przez moment chciał dodać, że chwilę wcześniej Langer rzucił się na niego jak wygłodniałe zwierzę na kawałek mięsa. Chyłka jednak przemilczała ten epizod, więc uznał, że nie warto niepokoić imiennego partnera.
– Czyli będzie chciał robić smród – zawyrokował Żelazny. – Trudno było spodziewać się czegokolwiek innego.
Spojrzał na Joannę z nadzieją, ale prawniczka tylko wzruszyła ramionami.
– Nie muszę ci mówić, że to sprawa o podwyższonym priorytecie.
– Nie