Przekleństwo nieśmiertelności. Marek Dobies
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Przekleństwo nieśmiertelności - Marek Dobies страница 13
Jeszcze przez chwilę gawędziła w języku, który Jakub nieźle rozumiał, choć nie uważał, że potrafi się nim swobodnie posługiwać, i nie lubił jego twardego brzmienia. Marta spacerowała po salonie, odruchowo zaciągając niesforne poły szlafroka, odsłaniające raz po raz a to jej uda, a to piersi.
Mężczyzna patrzył na nią zamglonym wzrokiem. Przez moment wydawało mu się, że to jego niemiecka kochanka, z którą spędził kilka upojnych nocy w Berlinie w tysiąc dziewięćset dwudziestym czwartym albo piątym, ale szybko otrząsnął się z tego wrażenia, powracając myślami do Poznania i pechowego roku dwa tysiące trzynastego. Wstał z kanapy i również wyjrzał za okno. Niemiecka limuzyna nie uszła jego uwagi.
– Dziadek przysłał po nas wóz z szoferem – Marta potwierdziła tylko to, co widział, wyrastając za jego plecami. Otworzyła drzwi balkonowe, wychynęła na wąski taras i pomachała do mężczyzny w skórze.
– Fünf minuten! – krzyknęła nie swoim, zachrypniętym głosem, gdy napotkała jego wzrok, pokazując przy tym pięć palców. Jednak od razu przyszło jej na myśl, że nie powinna zwracać na siebie uwagi, więc tylko gestem dała mu do zrozumienia, że potrzebuje trochę czasu. – Idę się ubrać – rzuciła do Jakuba i zniknęła za drzwiami łazienki.
Dziesięć minut później siedzieli na skórzanej kanapie nowego modelu audi, mknącego ulicami miasta w stronę autostrady A2.
– Ciekawe, co tutaj dziadunio przechowuje? – zainteresowała się kobieta, otwierając barek sprytnie ukryty w podłokietniku. – Mamy tu malutką whisky, dwa kieliszki, buteleczkę rieslinga i szampana… – wyliczyła, lecz zaraz usprawiedliwiła się: – Szukam tylko wody. – I rzeczywiście, poczęstowała się szklanką wody z lodem znalezionym w mikroskopijnej lodóweczce. – Napije się pan… to znaczy, napijesz się czegoś?
– Skoro nie ma kawy, woda o tej porze dnia wystarczy.
Pędzili autostradą ku zachodniej granicy, nie rozmawiając wiele ani ze sobą, ani z kierowcą, który również nie palił się do nawiązania z nimi kontaktu. Nie wyglądał nawet zbyt sympatycznie. Ledwie spostrzegli jak minęli granicę i auto skierowało się na południe, jadąc dobrze znaną Marcie trasą w kierunku Monachium.
– Poprzedni szofer dziadka Wilhelma był dużo milszy – szepnęła do ucha Jakubowi. – I był Polakiem.
Przez długą chwilę jakby zamyślenia, gapiła się na nudny krajobraz za szybą.
– Od kiedy pracuje pan u dziadka? – spytała wreszcie.
– Od miesiąca – odparł kierowca, nie odrywając oczu od jezdni. Miał przylizaną fryzurę i mocno zarysowaną szczękę, która to nadawała jego twarzy niezbyt sympatyczny wygląd.
– A co się stało z poprzednim szoferem… Jak on miał na imię…?
– Nie znałem chłopaka.
– Ale co z nim?
– Niech pani zapyta dziadka.
– Coś ty taka podejrzliwa? – wtrącił się Fitowski.
– Samochód znam, ale szofer jakoś mi tu nie pasuje… Nie wiem, może to kobieca intuicja, a może po prostu jestem przewrażliwiona – szeptała, chociaż mówili po polsku, więc niemiecki kierowca prawdopodobnie i tak nic by nie zrozumiał. – Czy dziadek ostatnio używał tego starego, srebrnego mercedesa? O ile wiem, nie przepada za audi…
– Tak, woli mercedesa – odparł zdawkowo chłopak.
– Nie jest rozmowny, prawda? – rzekł Fitowski, obracając w dłoniach butelkę szampana i odczytując informacje z kontr etykiety.
– Nie jest – przyznała. – Na dodatek dziadek nie posiada żadnego mercedesa – dodała, zniżając głos. – Nie cierpi tych aut. Uważa, że są symbolem luksusu dla nowobogackich.
– Myślisz, że są aż tak głupi?
– Kto?… Ach, oni… Pośpiech gubi wszystkich – podsumowała. – Ciekawe jak zareaguje, gdy będę chciała zadzwonić do dziadka?
– Lepiej nie próbuj, jeśli nie chcesz, żeby nasza podróż tutaj się zakończyła… Kimkolwiek są ludzie, którzy zorganizowali nam tę wycieczkę, mnie na pewno potrzebują żywego. Ale ciebie nie koniecznie.
Te słowa zmroziły Martę. Zamilkła i sztywna, bez słowa wpatrywała się w drogę. Jechali spięci i przerażeni przez wiele kilometrów. Rozmowa nie kleiła się. Nawet krajobraz za szybą nie skłaniał do kontemplacji jego piękna. Fitowski znalazł niemiecki magazyn motoryzacyjny sprzed dwóch miesięcy, zaczął przerzucać strony, ale nie był w stanie zagłębić się w jego lekturze. Marta bawiła się swoim nowoczesnym smartfonem. Gdyby dziadek używał komórki, mogłaby wysłać mu sms-a, lecz starszy pan niechętnie korzystał z nowoczesnych urządzeń. Mogłaby też powiadomić choćby stryja Alberta. Ale czy ktokolwiek jest w stanie im pomóc…? W gruncie rzeczy obawiała się, że w ten sposób tylko pogorszy ich położenie, które wciąż było niejasne, więc panna Fliegel, choć porządnie wystraszona, postanowiła wstrzymać się na razie z jakimikolwiek „ratunkowymi” działaniami.
– Może skosztujmy szampana? – zaproponował Jakub, siląc się na pogodny ton. – Żeby nie trafił w ręce wroga… – dodał z ironią. Zdawał się nie przejmować zbytnio całą tą sytuacją, choć nie tryskał humorem.
Nabożnie rozlał trunek do kieliszków, jakby świętowali jakąś podniosłą chwilę, uniósł swój w geście toastu, lecz nie wypowiedział żadnych życzeń, tylko trącił krawędź kieliszka Marty. Wypili odrobinę.
Dzień był piękny, niebo bez jednej chmurki, a temperatura niemal letnia. Hematolog w milczeniu patrzyła za okno na wyprzedzane przez nich samochody i porośnięte świeżo skoszoną trawą pobocza, myśląc intensywnie, co teraz począć. Minęli znak z informacją, że za trzydzieści kilometrów będzie kolejna stacja benzynowa.
– Mógłby pan zatrzymać się na stacji? Muszę do toalety… I może napijemy się wreszcie kawy – poprosiła.
Kierowca nawet na nią nie zerknął. Zignorował ją zupełnie. Jakby jej tam nie było. Nie potrzeba im było słów, żeby zrozumieć, iż każde z nich wie to, czego jeszcze nikt nie wyartykułował. To auto było ich pułapką.
Z ogromną prędkością śmignęli obok stacji, co kobieta skwitowała jedynie otwarciem ust. Nie wydostało się z nich jednak żadne słowo. Chwilę trwała nieporuszona, wyprostowana na swoim siedzeniu, z wyrazem totalnego osłupienia na twarzy, jak gdyby nie spodziewała się tak ostentacyjnej i wrogiej zarazem reakcji szofera na swoją prośbę. Potem z jej płuc wydobyło się długie westchnienie, a gdy Jakub spojrzał w jej oczy, ujrzał w nich autentyczny strach. I dopiero wtedy zyskał stuprocentową pewność, że hematolog nie jest autorką tego planu. Przynajmniej nie tej jego części…
Na pierwszym zjeździe audi opuściło autostradę, żeby dalej pojechać szosą, wzdłuż której świeżą zielenią cieszyły oczy pszeniczne pola. Jednak ten widok nikomu w pędzącym samochodzie nie sprawił