Przekleństwo nieśmiertelności. Marek Dobies
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Przekleństwo nieśmiertelności - Marek Dobies страница 5
– Więc co zamierzasz? – Wstał również i spojrzał chłodno w jej błękitne oczy. Była od niego o głowę niższa, a jej wiek oszacował na trzydzieści dwa, góra trzydzieści pięć lat. Zadbana, dość pewna siebie stara panna – ocenił szybko. – Jakie masz plany w stosunku do mojej osoby?
– Szuka cię policja, ścigają ludzie z firmy, jesteś zbiegiem, więc nie możesz tak po prostu wyjść na ulicę, czy wrócić do swojego mieszkania.
– Może powinienem jednak zaryzykować? Udać się na policję i wszystko wyjaśnić. W końcu byłem więziony. To, co zrobiła ta twoja firma, to było porwanie, bez dwóch zdań!
– Tylko wydaje ci się, że wszystko jest takie proste – odparowała. Starała się mówić spokojnie, lecz mężczyzna czuł, że za jej słowami coś się kryje. Nie wierzył, że to, co dla niego uczyniła, zrobiła z dobrego serca, że postąpiła tak z jakichś wyższych, moralnych pobudek. Za jego ucieczką z kliniki krył się jakiś interes. Tego był pewien niemal od chwili, gdy zaoferowała mu swoją pomoc. Nie chciał już teraz wprost pytać o stawkę, wiedział, że wcześniej czy później Marta sama odkryje karty. – Klinika posiada twoją zgodę na udział w badaniach, prowadzi rejestry takich jak ty, ma dokumentację medyczną, która potwierdzi… cokolwiek. Na przykład, że jesteś niepoczytalny… Komu uwierzy policja? Choremu psychicznie mężczyźnie, który twierdzi, że ma sto pięćdziesiąt lat, czy godnym zaufania lekarzom?
– No dobrze. – Usiadł z powrotem i założył nogę na nogę. – Czyli ta twoja firma zrobiła ze mnie wariata. Dobry początek… – rzekł z sarkazmem. – Co dalej przewiduje twój plan?
Kobieta również usiadła i napiła się kawy.
– Na pewien czas, dopóki cała sprawa nie przycichnie, wywiozę cię z kraju. Jutro mój dziadek przyśle po nas samochód. Będziesz mógł schronić się w jego bawarskiej posiadłości. Dziadek był dużym przedsiębiorcą, ale wycofał się już z interesu. Osiadł na wsi, gdzie wiedzie spokojne życie emeryta. Chętnie udzieli ci gościny na jakiś czas.
– O jakim czasie mówimy?
– Dwa tygodnie, góra miesiąc… Zobaczymy jak sprawy się potoczą.
– Niech tak będzie… – zgodził się z westchnieniem ni to ulgi, ni rezygnacji. – Jesteś zbyt zmęczona, żeby zadręczać cię dalszymi pytaniami. Na razie zadowolę się tym, co mi powiedziałaś. Wiedz tylko, że zaufałem ci i mam nadzieję, że nie będę tego żałował.
– Same słowa i tak cię nie przekonają, więc po prostu zaczekaj na czyny, a zobaczysz, że mam dobre intencje… Teraz muszę na chwilę wyjść. Zrobię zakupy na drogę.
Dopiła kawę, poderwała się z sofy, przemaszerowała przed nim, ukazując zgrabne nogi między połami szlafroka i zamknęła za sobą drzwi garderoby obok sypialni.
Gdy wyszła z domu, Jakub skorzystał z jej telefonu i zadzwonił do syna.
– No, nareszcie się odzywasz! – zniecierpliwił się Ludwik. – Gdzieś ty się podziewał?!
– Wdałem się w pewną nieciekawą sprawę – rzekł Fitowski mętnie. – Długo by opowiadać… Przyjdzie czas, to dowiesz się wszystkiego. Dzwonię tylko, żeby ci powiedzieć, że nic mi nie jest. I że przez parę tygodni będę za granicą. Nie martw się o mnie i nie wierz w żadne informacje, jakie na mój temat usłyszysz…
– Co? – przerwał mu syn. – Jakie informacje?! Co się dzieje?!
– Nie ma powodu do niepokoju. Na razie nic więcej nie mogę ci powiedzieć.
– Za to ja mam dla ciebie wiadomość. Od trzech dni bezskutecznie próbuję się z tobą skontaktować. Już nawet wybierałem się do ciebie. Pomyślałem, wpadnę tak bez zapowiedzi, może akurat cię zastanę… Dostałem powiadomienie z serwisu genealogicznego „Krewniacy”, że ktoś z naszej rodziny pilnie szuka z tobą kontaktu. Niejaki Maxime. Maxime de Fitte… Kojarzysz go?
– Był w naszej rodzinie ktoś o tym imieniu… Pradziadek? Nie, nie pradziadek, może kuzyn ojca… Nie mogę teraz zebrać myśli, mam inne sprawy na głowie.
– No więc dałem mu twój adres. Chyba nie masz mi tego za złe…? Wkrótce zamierza przyjechać do Polski, bo ma do ciebie jakąś ważną sprawę. Nie wiem, może chodzi o spadek?… To był tylko mail, niczego nie wyjaśniał.
– W porządku… Nic się nie stało. A mnie i tak jakiś czas w domu nie będzie.
– To zadzwoń, jak wrócisz.
– Zadzwonię… Możesz czasem wpaść do mojego mieszkania i podlać kwiaty.
– Jasne. Będę tam zaglądał pod twoją nieobecność.
– A jak Basia? – zapytał bez wielkiego zainteresowania o synową, żeby tylko zakończyć jakoś tę rozmowę.
– W porządku.
– To dobrze… W takim razie, do zobaczenia za parę tygodni.
– Uważaj na siebie.
– Będę. Jak zawsze.
Marta wróciła po półgodzinie. Plastikową torbę z zakupami postawiła pod drzwiami lodówki, i tak już, zdaniem Jakuba, nieźle zaopatrzonej. Zrzuciła płaszcz, powiesiła go w szafie, i twierdząc, że dopadł ją kryzys, położyła się na sofie przed włączonym telewizorem. Fitowski zniknął w kuchni. Rozpakował zakupy i usiadł przy kuchennym stole. Nie chciał jej przeszkadzać czy krępować swoją obecnością. Wziął bułkę, rozerwał ją na pół i jadł powoli, w zamyśleniu przeżuwając dokładnie każdy kęs. Potem zgarnął okruszki na dłoń, wrzucił do kosza pod zlewem i przystanął przed oknem. Zapatrzył się na ulicę, na ludzi spacerujących równiutkim chodnikiem, dzieci bawiące się na placu zabaw, na okna sąsiednich, nowoczesnych budynków. Cieszył go widok piękniejących miast w tym kraju, w którym od lat widywał tylko ruiny, zaniedbanie i nieporządek. Zaczynał wreszcie czuć się tutaj „u siebie”. Pomyślał też, że dawno pokój na tak długo nie zagościł w Europie, więc może te maluchy na huśtawce nigdy nie będą musiały iść na wojnę, a starcy będą mogli w spokoju dożyć swoich dni. Z wiekiem nabrał dystansu do ludzi i pochłaniających ich codziennych spraw. Był ponad nimi, doszukując się w ludzkich losach historycznych prawidłowości, powtarzalności zdarzeń, harmonii lub dysonansu. Tworzył na swój użytek prostą historiozofię.
Kiedy zajrzał do salonu, Marta spała. Zdjął swoje nowiutkie buty i marynarkę, usiadł w fotelu, zerkając na ekran mocno ściszonego telewizora. Program informacyjny nie zaciekawił go. Trzymając marynarkę na kolanach, pogładził tkaninę. Wysokoskrętna wełna – pomyślał. Kiedyś takiej nie było. Gdy on, prawie sto lat temu handlował materiałami garniturowymi od Johna Hardy’ego, tweedami Dugdale Bros czy H. Lesser and Sons, nie miały tej lekkości co współczesne tkaniny. Za to wykonanie pozostawia sporo do życzenia – przemknęło mu przez