Przekleństwo nieśmiertelności. Marek Dobies

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Przekleństwo nieśmiertelności - Marek Dobies страница 8

Автор:
Серия:
Издательство:
Przekleństwo nieśmiertelności - Marek Dobies

Скачать книгу

W tych rodzinach wiele dzieci spłodzono w związkach małżeńskich osób blisko ze sobą spokrewnionych. I w mojej familii było podobnie. Wprawdzie związki kazirodcze powszechnie potępiano, uważając że są powodem licznych chorób i wad rozwojowych…

      – Ze względu na geny recesywne, które zwiększają ryzyko chorób, na przykład nowotworowych – wtrąciła Marta.

      – Właśnie! Ale genetycy odkryli niedawno, że małżeństwa zawierane w obrębie jednego rodu sprzyjają długowieczności. Prawdopodobieństwo wystąpienia dziedzicznych chorób jest w istocie niewielkie, a szanse na długie życie dziecka znacznie wzrastają, gdy matka i ojciec pochodzą z obdarzonego genami długowieczności rodu.

      – No tak. To jest jakieś wyjaśnienie… Jednak nam chodzi raczej o odkrycie biochemicznych mechanizmów zachodzących w organizmie osoby długowiecznej.

      – I dlatego zrobiliście ze mnie laboratoryjną mysz?

      – Posłuchaj… Zaproszono mnie do udziału w tym projekcie. Nic o tobie nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, przynajmniej do czasu, że działamy wbrew twojej woli…

      – Nie musisz mi się tłumaczyć – przerwał jej gorzko. – Za wiele przeżyłem, żeby nie wiedzieć, o co toczy się gra.

      Milczeli długą chwilę. Wreszcie Marta wstała.

      – Zrobię coś do jedzenia – oznajmiła i wyszła do kuchni.

      Fitowski wstał również. Podszedł do okna. Przez cieniutkie firanki spoglądał na parking przed budynkiem. Słyszał jak kobieta krząta się w pomieszczeniu obok, odkręca wodę, pobrzękuje garnkami. Był już nieco głodny i nie pogardziłby posiłkiem. W klinice przynoszono mu zawsze na czas, trzy razy dziennie, całkiem niezłe jedzenie, zamawiane w jakiejś firmie cateringowej.

      – Lubisz włoską kuchnię? – spytała, wychylając głowę z aneksu kuchennego, oddzielonego od salonu ścianką, za którą stała za duża jak na potrzeby jednej osoby, nowoczesna lodówka.

      – Lubię. Nie mniej niż chińską czy francuską. Prawdę powiedziawszy nie jestem bardzo wybredny, jeśli chodzi o jedzenie. Trudniej zadowolić mnie trunkami. Nawet wodę w butelce wybieram starannie, studiując jej skład lub kupując tę, którą znam i lubię – rozwodził się, nie pytany o takie szczegóły. – Mam bardzo klasyczne podejście zarówno do napitków, jak i do kwestii męskiej mody. Być może jestem w tym nudny, ale nie uznaję żadnych koktajli, kolorowych wódek, wyrafinowanych destylatów. Pijam wyłącznie szlachetne koniaki, najwyżej jakości whisky, wytrawne wina i szampana, a jeśli nie stać mnie na nie lub nie mogę ich dostać, nie piję w ogóle.

      – Masz zasady! – przyznała kobieta, żeby cokolwiek odpowiedzieć na te jego niewymuszone zwierzenia.

      Zjedli spaghetti, popijając ją drugą butelką włoskiego, tym razem białego, wina. Makaron okazał się twardawy, a smak potrawy potwierdzał tylko słowa Marty Fliegel, że nie jest dobrą kucharką. Mimo to Jakub zaspokoił głód i z większą już przyjemnością wypił świetne espresso, przy którym ich rozmowa stała się przyjacielska i miła.

      Rozdział 3

      Oto zabrałem się za opisanie swego życia. Jakby było już bliskie kresu… Tak zdają się czynić literaci, gdy czują, że ich czas mija. Sięgają głęboko do swej pamięci, czerpią pełnymi garściami wątki autobiograficzne, które, spatynowane sentymentem lub ułomnością pamięci, stały się dużo bardziej intrygujące, piękniejsze niż kiedyś. I ja od dawna pogrążam się w swych najodleglejszych wspomnieniach. Dotąd nie przyszło mi jeno na myśl, by uwiecznić je na papierze.

      Opisać życie… Łatwo powiedzieć… Urodziłem się tam a tam, w tym a tym roku… Od tego każdy zaczyna swój życiorys. Jakby miejsce i czas narodzin były najważniejsze. Może i są, bo przydzielają nam współrzędne naszego istnienia, wyznaczają należny nam czas i przestrzeń, wskazują początek drogi. Ważne też są dla tych, którzy  wierzą w horoskopy… Jednak w gruncie rzeczy niewiele o nas mówią. Nie ty jeden przecież przyszedłeś na świat tego a tego dnia, nie ty jeden mieszkasz tu, gdzie mieszkasz. Czas narodzin tylko do pewnego stopnia wyróżnia nas spośród tłumu. Podobnie jak imię. Uważamy je za wyłącznie swoje, przyjemnie intymne i swojskie do czasu, gdy dowiemy się, że na świecie jest dużo więcej Piotrków, Jurków, Staszków. A każdy z nich jest inny i do nas wcale nie podobny. Jakież to  rozczarowujące dla dzieciaka! Ale przecież i w naszym życiu, i naszej śmierci nie jesteśmy zbyt oryginalni. W wielkich aglomeracjach, w ogromnych skupiskach ludzi nie sposób uniknąć powielenia się nie tylko dat narodzin. Trudno jest nie kopiować cudzych myśli czy zachowań. Choć miliardy ludzi zamieszkują dziś ziemię, na świat wciąż przychodzi nas tak wielu, że pewnie i Bogu doskwiera już brak pomysłów na niebanalne rysy twarzy i niezwykłe życiorysy…

      Choć nie zgodzą się ze mną wróżki i astrolodzy, skrytykują tę tezę kosmolodzy, wierzący w zasadę antropiczną, sądzę, że moment przyjścia na świat nie ma bezpośredniego wpływu na charakter ani los człowieka. Przecież nawet w najpodlejszych czasach rodzili się wspaniali ludzie, a w czasach spokoju i dobrobytu pojawiali się szaleńcy, seryjni mordercy, jednostki siejące zło, zniszczenie i rozpacz. Zresztą, gdzie my, a gdzie gwiazdy…? Wiara w relacje ciał niebieskich i ludzi to wyjątkowy antropocentryzm. Obawiam się, że w skali kosmosu znaczymy mniej niż pył, niewart uwagi ciał niebieskich.

      Opisać życie. Łatwo powiedzieć… Wydaje się, że najprościej byłoby zrobić to według chronologii. Spisać dzień po dniu, po kolei, według liniowości czasu. Lecz tak się przecież nie da. Niedoskonałość pamięci na to nie pozwoli. I objętość żadnej książki. Łatwiej już będzie wypunktować najważniejsze dla nas samych zdarzenia, te osobiste „kamienie milowe”, wyznaczające punkty odniesienia na osi losu. Może to być moment rozpoczęcia edukacji, pracy zawodowej, zmiany miejsca zamieszkania, zawarcia małżeństwa czy przerwania go rozwodem. W tle można by odnotować jakieś istotne dla miejsca i czasu, w którym żyliśmy wydarzenia historyczne. Ale przecież to nie owe „kamienie milowe” świadczą o naszym losie, jego jakości i wartości. Gdyby tylko nimi opisać życie, jakie by ono było? Nasze życiorysy wyglądałby niemal identycznie. A przecież o tym, jacy jesteśmy, jaka jest nasza dola i sens pojedynczej egzystencji decydują chwile. Bo z tych krótkich, lecz jakże cennych odcinków czasu spędzonego tak, a nie inaczej zbudowany jest każdy związek, wszelkie relacje i całe nasze życie. Dzięki nim jesteśmy, kim jesteśmy. Tak jak punkty tworzą prostą, trakt kamienie, a plażę ziarenka piasku. Żeby opisać życie, trzeba by było spisać wszystkie wydarzenia, które nas przemieniły, wzruszyły, zepsuły lub naprawiły. Wyłuskać punkty zwrotne naszej własnej historii. Ale kto jest w stanie tego dokonać?

      Dlatego za całe nasze życie muszą wystarczyć nam fragmentaryczne wspomnienia, ulotne wrażenia, często skrzywione przez pamięć. Bo nie dość, że nie jesteśmy tacy, jakimi siebie widzimy, nie jesteśmy nawet tacy, jakimi widzą nas inni, to jeszcze nasze życie, zanotowane niedbale w naszej pamięci, nie jest tym życiem, które przeżyliśmy naprawdę. Jest wizualizacją życia, jakie przemknęło przed naszymi oczami, subiektywnym zapisem chwil, które w sobie przeobraziliśmy i dopowiedzieliśmy sobie – wspomnieniem dostosowanym do naszych wyobrażeń o nas sprzed lat.

      Dlatego zamiast rok po roku spisywać daty i wydarzenia, zanotuję impresje związane z moim życiem. Mgnienia oka i myśli. Obrazy i refleksje. Sam nie wiem, na ile prawdziwe. Bo nie da się inaczej. Pamięć nie jest monolitem. Pamięć jest raczej jak wietrzejący głaz, rozsypujący się z czasem na drobiny piasku.

      Jednak,

Скачать книгу