Bastion. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 33
Poczuł nagle, że ma ochotę wziąć nogi za pas i uciec. Wróci do garażu o dwie przecznice od jej mieszkania, wyprowadzi datsuna, wsiądzie za kółko i pojedzie. Ale dokąd? Dokądkolwiek. Bar Harbor w Maine, Tampa na Florydzie, Salt Lake City w Utah. Wszędzie będzie dobrze, musi tylko znaleźć się jak najdalej od Deweya Decka i tej małej, pachnącej mydłem kanciapy.
Nie wiedział, czy to przez świetlówki, czy przez ranę na czole, ale znowu potwornie rozbolała go głowa.
Przestań się rozklejać nad sobą, mięczaku.
– Cześć, mamo – powiedział.
Drgnęła, ale się nie odwróciła.
– Jesteś, Larry. A więc jednak trafiłeś tu.
– Jasne. – Zaszurał nogami. – Chciałem cię przeprosić. Powinienem zadzwonić wczoraj wieczorem…
– Chyba tak.
– Byłem z Buddym. Trochę połaziliśmy to tu, to tam.
– Domyślałam się tego.
Przysunęła sobie nogą stołek, weszła na niego i zaczęła liczyć butelki z pastą do podłogi stojące na najwyższej półce, dotykając przy tym każdej koniuszkiem wskazującego palca. Musiała wyciągnąć rękę, a kiedy to zrobiła, podciągnęła jej się sukienka i Larry zobaczył górny brzeg pończochy i skrawek białego uda matki. Natychmiast odwrócił wzrok. Nieoczekiwanie przypomniał sobie, co się stało z trzecim synem Noego, który przyglądał się swemu pijanemu ojcu leżącemu nago na sienniku. Został skazany na dożywotnie rąbanie drew i noszenie wody. Nie tylko on, ale i wszyscy jego potomkowie. „Właśnie dlatego mamy dzisiaj zamieszki rasowe, synu”.
– Czy to wszystko, co miałeś mi do powiedzenia? – spytała i po raz pierwszy popatrzyła na niego.
– Po prostu chciałem powiedzieć, gdzie byłem… i przeprosić. To nie w porządku z mojej strony, że zapomniałem.
– Tak – przyznała. – Ale ty już taki jesteś, Larry. Myślisz, że o tym zapomniałam?
Zaczerwienił się.
– Mamo, posłuchaj…
– Krwawisz. Jakaś striptizerka miała zbyt ostry występ?
Odwróciła się w stronę półek i kiedy skończyła liczyć butelki znajdujące się na samej górze, zapisała je w swoim notatniku.
– W ubiegłym tygodniu ktoś wziął sobie dwie butelki pasty do podłogi – mruknęła.
– Przyszedłem tu, żeby powiedzieć, że jest mi przykro – powtórzył Larry.
– Skoro tak mówisz… Pan Geoghan dobierze mi się do skóry, jeżeli ta cholerna pasta nie przestanie wyparowywać.
– Nie zarobiłem w łeb podczas bójki w barze i nie chodzi o żadną striptizerkę. Nic z tych rzeczy. To była…
Odwróciła się, unosząc brwi.
– Co to było?
– No… – Nie potrafił wymyślić na poczekaniu żadnego sprytnego kłamstewka. – To była… Uhm… Łopatka kuchenna.
– Ktoś cię pomylił z jajecznicą? Musieliście się wczoraj nieźle z Buddym zabawić.
Zapomniał, że potrafi dotrzeć do sedna okrężnymi drogami. Zawsze tak było i prawdopodobnie zawsze tak będzie.
– To była dziewczyna, mamo. Cisnęła we mnie łopatką.
– Musi mieć świetne oko – stwierdziła Alice Underwood i ponownie się odwróciła. – Ta nieznośna Consuela znowu chowa formularze zamówień. Chociaż i tak niewiele z nich pożytku… nigdy nie dostajemy tego, czego potrzebujemy.
– Gniewasz się na mnie, mamo?
Opuściła ręce i jej ramiona obwisły.
– Nie bądź na mnie zła – wyszeptał. – Nie bądź, dobrze?
Odwróciła się i zobaczył migoczące w jej oczach iskierki złości. Ponownie usłyszał słowa oralnej higienistki, ale tym razem brzmiało w nich ostateczne potwierdzenie: „Nie jesteś porządnym facetem”.
Po jaką cholerę wracał do matki, skoro musiał jej robić takie rzeczy… niezależnie od tego, co ona sama z nim wyprawiała.
– Larry… – powiedziała łagodnie. – Larry, Larry, Larry.
Przez chwilę miał wrażenie, że nie powie mu nic więcej, i w głębi duszy miał taką nadzieję.
– Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? – zapytała. – „Nie bądź na mnie zła, mamo… proszę… Nie gniewaj się…”. Słyszę twój głos w radiu i choć nie podoba mi się ta twoja piosenka, jestem dumna, że ją śpiewasz. Ludzie pytają mnie, czy to naprawdę mój syn, a ja odpowiadam: „Tak, to Larry”, i mówię im, że zawsze umiałeś śpiewać. Chyba mam rację, prawda?
Pokiwał głową, ale nie odważył się otworzyć ust, by cokolwiek powiedzieć.
– Mówię im, jak jeszcze w liceum zabrałeś Donny’emu Robertsowi gitarę i po półgodzinie grałeś na niej lepiej od niego, mimo że Donny od drugiej klasy brał lekcje. Masz talent, Larry. Nikt nigdy nie musiał mi tego mówić, a już na pewno nie ty. Sądzę, że sam też o tym wiedziałeś. Ale potem odszedłeś i czy powiedziałam ci choć jedno złe słowo z tego powodu? Nie. Młodzi zawsze odchodzą. Tak już jest na tym świecie, to naturalna kolej rzeczy. I nagle wróciłeś. Czy ktokolwiek musi mi mówić, dlaczego tak się stało? Nie. Wróciłeś, bo wiem, że wpakowałeś się na Zachodnim Wybrzeżu w jakąś kabałę.
– W nic się nie wpakowałem – burknął.
– Owszem, tak. Jestem twoją matką, znam cię od wielu lat i nie uda ci się wcisnąć mi kitu, Larry. Zawsze miałeś skłonności do pakowania się w kłopoty. Gdziekolwiek byś spojrzał, zaraz musiało ci się coś przytrafić. Czasami myślałam, że przechodzisz na drugą stronę ulicy tylko po to, aby wdepnąć w gówno. Wybacz mi, Boże, że mówię takie rzeczy, ale ty wiesz, że to prawda. Myślisz, że jestem zła? Nie. Rozczarowana? Tak. Miałam nadzieję, że pobyt poza domem cię zmieni. Ale nie zmieniłeś się. Odszedłeś jako mały chłopiec w ciele mężczyzny i wróciłeś taki sam, tyle że ten mężczyzna zmienił fryzurę. Wiesz, dlaczego moim zdaniem wróciłeś do domu?
Spojrzał na nią, chcąc coś powiedzieć, ale jedyne zdanie, jakie mógł teraz z siebie wykrzesać, rozgniewałoby ich oboje. „Tylko nie płacz, dobrze?”.
– Sądzę, że wróciłeś