Bastion. Стивен Кинг

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 42

Bastion - Стивен Кинг

Скачать книгу

George’em, który był kiedyś jego „wspólnikiem” i robił interesy z jakąś grupą ludzi o włoskich nazwiskach. Polegały one głównie na przywożeniu i wywożeniu różnych rzeczy. Czasami przewoził coś z Las Vegas do Los Angeles, innym razem z Los Angeles do Vegas. Przeważnie były to niewielkie partie narkotyków, czasami broń. Andy domyślał się (a nie należał do zbyt domyślnych ludzi), że Włosi sprzedawali potem tę broń innym. W każdym razie Wspaniały George zamierzał dać im znać, kiedy i gdzie będzie kolejna dostawa. Zażądał za to dwudziestu pięciu procent z tego, co im się uda zgarnąć. Andy i Lloyd mieli wparować do niego, związać go i zakneblować, a może również – żeby wszystko wyglądało bardziej wiarygodnie – dołożyć mu jeszcze parę kopniaków.

      George powiedział, że muszą się postarać, bo faceci o włoskich nazwiskach nie lubili, kiedy się ich robiło w konia. „No cóż, to brzmi całkiem nieźle” – stwierdził Lloyd.

      Następnego dnia poszli się spotkać ze Wspaniałym George’em – łagodnym, mającym ponad sześć stóp wzrostu mężczyzną o małej głowie, zdającej się wyrastać bezpośrednio z potężnych barów, i gęstej jasnej czuprynie.

      Kiedy Lloyd się zastanawiał, jak to wszystko rozegrać, Andy nagle zmienił zdanie – doszedł do wniosku, że sami powinni się tym zająć.

      George kazał im przyjść do swojego domu w następny piątek koło szóstej wieczorem.

      – Koniecznie załóżcie maski – powiedział. – Rozwalcie mi też nos i podbijcie oko. Jezu, po cholerę ja się w to pakuję?

      Nadszedł piątkowy wieczór. Dziurawiec i Lloyd wysiedli z autobusu na rogu ulicy, na której mieszkał George, i pod jego domem nałożyli maski narciarskie. Drzwi były zamknięte, ale tak jak się umówili z George’em, tylko na jedną zasuwę.

      Na dole znajdowało się małe pomieszczenie, w którym urządzano spotkania towarzyskie. Cały stół pingpongowy był zawalony bronią.

      – O Jezu, po jaką cholerę ja się w to w ogóle pakuję – powtarzał raz po raz George, gdy Lloyd związywał mu nogi sznurem do bielizny, a Dziurawiec krępował nadgarstki taśmą.

      Potem Lloyd rozkwasił George’owi nos, a Dziurawiec nabił mu solidnego siniaka pod okiem – zgodnie z jego życzeniem.

      – O Jezu! – jęknął George. – Musiałeś walić tak mocno?

      – Chciałeś, żeby wyglądało dobrze, to masz – burknął Lloyd.

      Andy kawałkiem plastra zakleił George’owi usta, po czym zaczęli zgarniać łup.

      – Wiesz co, stary kumplu? – zapytał nagle Andy.

      – Nie – odparł Lloyd i zachichotał nerwowo. – Nie mam pojęcia.

      – Zastanawiam się, czy nasz dobry, stary George potrafi dochować tajemnicy.

      Dla Lloyda było to coś nowego. Popatrzył w zamyśleniu na Wspaniałego George’a, któremu z przerażenia oczy niemal wychodziły z orbit.

      – Jasne, że tak – odparł po chwili. – Gdyby pisnął choć słówko, byłby ugotowany.

      Jednak w jego głosie brzmiała niepewność i tak też się czuł. Kiedy zasieje się ziarno zwątpienia, prawie zawsze puści pędy.

      Dziurawiec uśmiechnął się krzywo.

      – Może na przykład powiedzieć: „Słuchajcie, chłopaki… Spotkałem kumpla i jego kolesia. Pogadaliśmy o tym i owym, wypiliśmy parę piw, a potem, wyobraźcie sobie, te sukinsyny wparowały do mojego domu i tak mi dołożyli, że nakryłem się nogami. Mam nadzieję, że ich dorwiecie. Powiem wam, jak wyglądali, żebyście nie mieli problemów z ich rozpoznaniem”.

      George gwałtownie potrząsnął głową.

      Broń była już w ciężkich płóciennych workach na bieliznę, które znaleźli w łazience na dole. Lloyd zważył nerwowo jeden z nich w dłoni i zapytał:

      – Więc co powinniśmy zrobić?

      – Myślę, że powinniśmy go trochę podziurawić, stary – stwierdził ze smutkiem Andy. – To jedyne, co możemy zrobić w tej sytuacji.

      – Mamy mu w ten sposób odwdzięczyć się za to, co dla nas zrobił? – spytał Lloyd.

      – Świat jest brutalny, stary.

      – Tak – przyznał Lloyd, po czym podszedł do George’a.

      – Mmf… – wymamrotał George i znowu pokręcił głową. – Mmmmf! Mmmmmf!

      – Wiem – mruknął uspokajająco Dziurawiec. – Fatalnie, co? Przykro mi, George, ale to nic osobistego. Chcę, żebyś o tym pamiętał. Przytrzymaj mu głowę, Lloyd.

      Łatwiej było to powiedzieć, niż zrobić.

      George jak szalony kręcił głową i walił nią o ceglane ściany w rogu, w którym go posadzili. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle tego nie czuł.

      – Przytrzymaj go – polecił kumplowi Andy i oderwał jeszcze jeden kawałek taśmy z rolki.

      Lloydowi udało się wreszcie złapać George’a za włosy i przytrzymać tak długo, by Andy zdążył zakleić mu plastrem obie dziurki od nosa, odcinając dostęp powietrza.

      George oszalał. Wysunął się z kąta, przetoczył kawałek na brzuchu, a potem zwinął się w kłębek i zaczął dygotać, wydając zduszone dźwięki, które, jak przypuszczał Lloyd, musiały być krzykami. Biedaczysko. Przez ponad pięć minut miotał się, podskakiwał i szorował po podłodze, a jego twarz przypominała burak. Zanim znieruchomiał, uniósł obie nogi jakieś dziesięć cali nad podłogę, po czym opuścił je gwałtownie. Skojarzyło się to Lloydowi ze śmiesznym podrygiwaniem bohaterów kreskówek z Królikiem Bugsem i wielu innych, więc zachichotał pod nosem. Ale wcześniej widok nie należał do najprzyjemniejszych.

      Dziurawiec kucnął przy George’u i dotknął jego szyi, aby sprawdzić puls.

      – No i? – zapytał Lloyd.

      – Teraz tyka u niego tylko zegarek, stary – odparł Andy. – A skoro o nim mowa… – Uniósł rękę George’a i spojrzał na jego nadgarstek. – Nie, to tylko timex. Myślałem, że będzie miał casio albo coś w tym rodzaju.

      Pozwolił ręce George’a opaść bezwładnie.

      Kluczyki do samochodu znaleźli w przedniej kieszeni spodni George’a. W szufladzie komody w pokoju na górze natrafili na słoik z drobniakami i zabrali je. Dwadzieścia dolarów i sześćdziesiąt centów dziesiątkami.

      George miał starego, zajeżdżonego mustanga z oponami łysymi jak Telly Savalas.

      Wyjechali z Los Angeles szosą numer 93 i ruszyli na południowy wschód w głąb Arizony. W południe następnego dnia (trzy dni temu) bocznymi drogami objechali Phoenix. Wczoraj koło dziewiątej zatrzymali się przy niewielkim domu towarowym

Скачать книгу