Bastion. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 43
Przekroczyli granicę między Arizoną i Nowym Meksykiem znacznie wcześniej, choć żaden z nich nie zdawał sobie z tego sprawy, stając się tym samym obiektem zainteresowania FBI.
Kierowca continentala zatrzymał wóz i wychyliwszy się przez okno, zapytał:
– Potrzebujecie pomocy?
– Właśnie – odparł Dziurawiec i rozwalił go na miejscu.
Wpakował mu kulę z magnum .357 dokładnie między oczy. Facet pewnie nawet nie wiedział, co go zabiło.
– Dlaczego nie mielibyśmy tutaj skręcić? – zapytał Lloyd, wskazując zbliżające się skrzyżowanie. Był kompletnie naćpany.
– Pewnie, że możemy – stwierdził z uśmiechem Andy.
Zmniejszył prędkość z osiemdziesięciu do sześćdziesięciu mil na godzinę. Kiedy skręcał w lewo, na szosę numer 78 prowadzącą na zachód, prawe koła wozu ledwie dotykały asfaltu. Ponownie znaleźli się na terytorium Arizony, nie wiedząc w ogóle, że ją opuścili – ani że pisano o nich w gazetach, nazywając ich „mordercami działającymi w trzech stanach”.
Jakąś godzinę później po prawej stronie zobaczyli tablicę z napisem: BURRACK 6.
– Burak? – wymamrotał Lloyd.
– Burrack – poprawił go Dziurawiec i znowu zaczął jechać zakosami. – Heeja! Heeja!
– Zatrzymasz się tutaj? Jestem głodny, stary.
– Bez przerwy jesteś głodny.
– Pierdol się. Kiedy sobie zaćpam, zawsze mam ochotę wrzucić coś na ruszt.
– To może wciągnij mojego małego, co?
– Mówię serio, Andy. Zatrzymaj wóz.
– Dobra, dobra. Przydałoby się też trochę forsy. Na razie udało nam się zgubić pościg. Zgarniemy trochę grosza i wypieprzamy na północ. Mam już dość tej cholernej pustyni.
– W porządku – mruknął Lloyd.
Nie wiedział, czy to efekt działania narkotyku, czy czegoś innego, jednak nagle ogarnęło go uczucie graniczące z paranoją, jeszcze silniejsze niż na autostradzie. Ale Andy miał rację, potrzebna im forsa. Zrobią sobie postój przed tym miasteczkiem i powtórzą numer z Sheldon. Zdobędą trochę zielonych, parę map drogowych, zamienią tego cholernego connie na coś, co bardziej będzie się zlewać z tłem, a potem ruszą na północny wschód, korzystając z mniej uczęszczanych dróg.
– Powiem ci coś, stary… – zaczął Dziurawiec. – Nie wiem dlaczego, ale nagle poczułem się jak kot z długim ogonem w pokoju pełnym bujanych foteli.
– Wiem, co masz na myśli, pękaczu – odparł Lloyd i obaj wybuchnęli śmiechem.
Burrack było dość dużym miasteczkiem. Przemknęli przez nie i kiedy dotarli do rogatek, zobaczyli stację benzynową z kafejką i sklepem.
Na parkingu stał stary ford kombi i zakurzony olds z zabudowaną przyczepą, w której stał koń.
Kiedy Andy zakręcił kierownicą i continental wjeżdżał na podjazd, koń przyglądał się im ze swojego boksu.
– Ten powinien być w sam raz – stwierdził Lloyd.
Andy kiwnął głową, sięgnął po magnum i sprawdził, czy jest naładowane.
– Jesteś gotowy? – zapytał.
– Chyba tak – odparł Lloyd, zaciskając dłonie na schmeisserze.
Przeszli przez parking.
Policja już od czterech dni znała ich tożsamość. Zostawili swoje odciski palców w całym domu Wspaniałego George’a i w sklepie, w którym zastrzelili staruszka ze sztuczną szczęką. Należący do niego pick-up został odnaleziony niecałe dwadzieścia jardów od ciał trzech osób, które jechały continentalem, więc można było założyć, że ludzie, którzy zamordowali Wspaniałego George’a i sklepikarza, mają na swoim koncie także i te trzy osoby.
Gdyby Andy i Lloyd zamiast magnetofonu słuchali radia, wiedzieliby, że ściga ich cała policja Nowego Meksyku i Arizony. Nie zdawali sobie sprawy, że ich działania mogły spowodować takie zamieszanie.
Stacja benzynowa była samoobsługowa – pracownik sklepu musiał tylko włączyć dystrybutor. Podeszli do niewielkiego budynku i weszli do środka. Wzdłuż ścian ciągnęły się trzy rzędy półek z różnymi towarami. Stojący przy ladzie facet w kowbojskim stroju płacił właśnie za paczkę papierosów i pół tuzina slim jimów. Nieco dalej jakaś niska kobieta o kręconych czarnych włosach wybierała sos do spaghetti.
W powietrzu unosił się zapach cukierków toffi, kurzu i tytoniu.
Właściciel sklepu był piegowaty i miał na sobie szarą koszulę. Na głowę założył czapeczkę z czerwonym napisem „Shell”. Kiedy drzwi się otworzyły, uniósł wzrok i jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
Lloyd oparł metalową kolbę schmeissera na ramieniu i puścił krótką serię w sufit. Dwie wiszące na drutach żarówki eksplodowały.
Facet w kowbojskim stroju drgnął i zaczął się powoli odwracać.
– Nie ruszać się, to nikomu nic się nie stanie! – ryknął Lloyd, ale Dziurawiec natychmiast udowodnił, że jego kumpel kłamie, rozwalając na miejscu ciemnowłosą kobietę.
Upadła ciśnięta w tył impetem kuli, buty spadły jej z nóg.
– Kurde, Dziurawiec! – krzyknął Lloyd. – Nie musiałeś…
– …jej dziurawić, stary! – dokończył Andy. – Teraz już nigdy nie będzie oglądać Jerry’ego Falwella! Heeja! Heeja!
Facet w kowbojskim stroju nadal powoli się odwracał. W lewej ręce trzymał papierosy. Światło wpadające przez szyby w oknach i drzwiach odbiło się w ciemnych szkłach jego okularów. Za pasem miał rewolwer kalibru .45. Kiedy Lloyd i Andy patrzyli na zabitą kobietę, wyciągnął go, wymierzył i strzelił.
Lewa strona twarzy Dziurawca zniknęła wśród rozbryzgów krwi, strzępów tkanek i pokruszonych zębów.
– Dostałem! – zawył Andy, upuszczając magnum i zataczając się w tył. Wymachując rękami, strącał z półek torebki z chipsami, tacos i cheez doodles. – Postrzelił mnie, Lloyd! Uważaj! Postrzelił mnie! Postrzelił mnie!
Z impetem wpadł na drzwi, wyrywając jeden z zawiasów z framugi, i usiadł ciężko na werandzie na zewnątrz.
Wstrząśnięty Lloyd nacisnął spust raczej odruchowo niż w samoobronie. Wnętrze sklepu wypełnił huk schmeissera. Stojące na półkach puszki rozprysnęły się, a słoiki zaczęły pękać, rozbryzgując dokoła strumienie