Bastion. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 44
Facet za kontuarem zniknął tak błyskawicznie, że można byłoby pomyśleć, iż ktoś otworzył pod jego nogami zapadnię.
Automat do gum przestał istnieć. Czerwone, niebieskie i zielone kulki potoczyły się we wszystkich kierunkach. Słoje stojące na ladzie rozprysnęły się z hukiem. W jednym z nich znajdowały się marynowane jajka, w innym wieprzowe nóżki. Pomieszczenie natychmiast wypełniła ostra woń octu.
Mężczyzna w kowbojskim stroju dostał trzy kule w brzuch i część wnętrzności wyleciała mu przez otwory w plecach, rozbryzgując się po całej ladzie. Upadł, w dalszym ciągu ściskając w jednej ręce rewolwer, a w drugiej paczkę lucky strike’ów.
Przerażony Lloyd nie przestawał strzelać. Broń w jego dłoniach nagrzewała się coraz bardziej. Podziurawiony kulami automat z butelkowaną sodówką runął na ziemię z głośnym brzękiem. Dziewczyna z kalendarza otrzymała postrzał w smukłe brzoskwiniowe udo. Szafka z książkami w miękkiej oprawie przewróciła się na ziemię. Zaraz potem schmeisser umilkł – jego magazynek był pusty. Cisza, jaka zapadła, wydawała się niemal ogłuszająca. Wokół unosiła się woń prochu.
Lloyd z zaciekawieniem przyjrzał się kowbojowi.
– Postrzelił mnie! – zawył Andy i ponownie wtoczył się do wnętrza sklepu. Szarpnął przy tym tak gwałtownie drzwi, że wyrwał z futryny drugi zawias. Drzwi z trzaskiem upadły na werandę. – Spójrz, Lloyd, postrzelił mnie! – wrzasnął znowu.
– Dostałem go, stary – powiedział Lloyd uspokajająco, ale Dziurawiec zdawał się go nie słyszeć. Wyglądał okropnie. Jego prawe oko przypominało ogromny rubin. Lewego już nie miał. Lewy policzek również wyparował – kiedy Andy mówił, przez ziejącą w jego twarzy dziurę widać było poruszającą się szczękę. Zniknęła również większość jego zębów po tej stronie, a cała koszula była przesiąknięta krwią.
– Ten pieprzony kutas mnie postrzelił! – krzyczał. Pochylił się i podniósł swoją broń. – Ale teraz dam ci nauczkę! Zobaczysz, co to znaczy do mnie strzelać, ty jebany chuju!
Chwiejnym krokiem podszedł do kowboja, postawił jedną nogę na jego pośladku jak myśliwy pozujący do zdjęcia i wycelował broń w głowę trupa.
Lloyd przypatrywał się temu z otwartymi ustami, trzymając w jednej ręce dymiący automat i zastanawiając się, jak mogło do tego wszystkiego dojść.
Zza kontuaru jak diablik z pudełka wyprysnął nagle facet w czapeczce z napisem „Shell”. Jego twarz wykrzywiał grymas desperacji; w dłoniach trzymał dubeltówkę.
– Co jest, do cholery? – wybełkotał Andy.
Właściciel sklepu nacisnął oba spusty i Dziurawiec zgiął się wpół. Mimo iż jego twarz wyglądała teraz o wiele gorzej niż przed chwilą, już się tym nie przejmował.
Lloyd uznał, że najwyższa pora wziąć nogi za pas. Pieprzyć forsę. Wszędzie jej pełno. Na pewno niedługo znów rozpocznie się pościg – musi stąd spływać, i to szybko.
Okręcił się na pięcie i opuścił sklep.
Kiedy był już w połowie schodów, na podjazd zajechał radiowóz policyjny. Gliniarz siedzący obok kierowcy wysiadł i wyjął pistolet.
– Stój, nie ruszaj się! – zażądał. – Co się tam dzieje?
– Zabito troje ludzi! – odkrzyknął Lloyd. – To była straszna jatka! Facet, który to zrobił, uciekł tylnym wyjściem!
Podbiegł do continentala, wślizgnął się za kierownicę i w tym momencie przypomniał sobie, że kluczyki zostały w kieszeni Andy’ego.
Gliniarz zawołał znowu:
– Nie ruszaj się, bo będę strzelał!
Lloyd znieruchomiał. Widok przefasonowanej facjaty Dziurawca uświadomił mu, że i jego może spotkać to samo.
– Rany kota… – mruknął, kiedy drugi z gliniarzy przystawił mu do głowy wielki pistolet, a pierwszy założył kajdanki.
– Siadaj z tyłu, przyjemniaczku.
Właściciel sklepu wyszedł na werandę. Wciąż trzymał w rękach strzelbę.
– On zabił Billa Marksona! – zawołał piskliwym głosem. – A tamten drugi zabił panią Storm! Zrobili to z zimną krwią! Ale zastrzeliłem tego oprycha! Zimny trup. Nafaszerowałem mu gębę ołowiem. I chętnie załatwiłbym też i tego!
– Uspokój się, Pop – powiedział jeden z policjantów. – Zabawa skończona.
– Rozwalę go! Rozpieprzę na miejscu! – krzyknął jeszcze facet z dubeltówką, po czym pochylił się i zwymiotował na swoje buty.
– Zabierzcie mnie jak najdalej od tego typa – zażądał Lloyd. – To jakiś świr.
– Jasne, ale najpierw dostaniesz, co ci się należy za to, co zrobiłeś w sklepie – warknął pierwszy z policjantów.
Lufa jego pistoletu uniosła się wysoko w górę, aż odbiły się w niej promienie słońca, a potem śmignęła w dół, trafiając Lloyda w głowę.
Ocknął się dopiero wieczorem w izbie chorych więzienia Apache County.
ROZDZIAŁ 17
Starkey stał przed monitorem numer dwa, patrząc na starszego technika Franka D. Bruce’a.
Kiedy widział go ostatnim razem, leżał twarzą w talerzu z zupą campbella. Poza tym, że został zidentyfikowany, jego stan nie uległ zmianie.
Wszystko wzięło w łeb.
Pogrążony w zamyśleniu, z rękoma splecionymi z tyłu (jak jego idol z dzieciństwa, generał Black Jack Pershing, podczas przeglądu wojsk) Starkey wpatrywał się w ekran czwartego monitora, gdzie doktor Emmanual Ezwick nadal leżał martwy na podłodze, ale wirówka przestała się obracać. Ubiegłego wieczoru o 19.40 zaczęła dymić. O 19.55 z jej wnętrza dobiegło głośne łup, łup, łup, łup, które w miarę upływu czasu zamieniało się w coraz donośniejsze, bogatsze i bardziej satysfakcjonujące buch, buch, buch, buch.
O 21.07 wirówka zrobiła ostatnie buch, buch i powoli zaczęła się zatrzymywać.
Czy to nie Newton powiedział, że gdzieś za najdalszą z gwiazd naszego wszechświata może znajdować się ciało w stanie idealnego spoczynku?
Starkey pomyślał, że angielski uczony miał rację, pomylił się tylko w ocenie odległości. Nie trzeba było szukać aż tak daleko. W stanie idealnego spoczynku znajdował się Projekt Blue. Wirówka była ostatnim złudnym wrażeniem życia, a po zadaniu przez Steffensa komputerowi pytania: „Jak długo może pracować wirówka w laboratorium Ezwicka?” odpowiedź brzmiała: PLUS MINUS TRZY LATA. PRAWDOPODOBIEŃSTWO POWSTANIA USTERKI W CIĄGU NASTĘPNYCH DWÓCH TYGODNI WYNOSI 0,009%, MOŻLIWOŚĆ USZKODZENIA MECHANIZMU