Bastion. Стивен Кинг
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 45
– Tak, Len.
– Billy, mam pilną wiadomość od jednego z naszych zespołów w miasteczku o nazwie Sipe Springs w Teksasie. Prawie czterysta mil od Arnette. Mówią, że muszą z tobą porozmawiać. To rozkaz.
– O co chodzi, Len? – spytał spokojnie. Przez ostatnie dziesięć godzin wziął szesnaście pigułek uspokajających i na razie czuł się świetnie. Żadnego buch, buch, buch.
– Prasa.
– O Jezu… – jęknął Starkey. – Łącz ich.
Rozległ się stłumiony szum statycznych zakłóceń, a w tle jakiś niezrozumiały bełkot.
– Zaczekaj chwilę – powiedział Len.
Po chwili szum ucichł.
– …Lew. Zespół Lew, czy mnie słyszysz, Baza Blue? Czy mnie słyszysz? Jeden… dwa… trzy… cztery… tu Zespół Lew…
– Słyszę cię, Zespół Lew – odparł Starkey. – Tu Baza Blue Jeden.
– Problem jest zaszyfrowany pod hasłem Doniczka w Contingency Book. Powtarzam: hasło Doniczka.
– Wiem, kurwa, co oznacza słowo „doniczka” – burknął Starkey.
– Jak się przedstawia sytuacja?
Słaby metaliczny głos dochodzący z Sipe Springs mówił nieprzerwanie prawie przez pięć minut. Sam opis sytuacji był mało ważny, bo komputer już dwa dni temu poinformował Starkeya, że może do tego dojść jeszcze przed końcem czerwca. Szczegóły były sprawą drugorzędną. Jeżeli coś miało dwie nogawki i szlufki, z pewnością były to spodnie. Kolor nieważny. Jeden z lekarzy w Sipe Springs dodał dwa do dwóch i wyszło mu cztery, a para reporterów z Hudson połączyła wypadki z Sipe Springs z tym, co miało miejsce w Arnette, Veronie, Commerce City i Polliston w Kansas.
Wszystkie te miasta zostały objęte kwarantanną i otoczone kordonami wojska. Komputer miał listę dwudziestu pięciu innych miast w dziesięciu stanach, gdzie również zaczęły się pojawiać symptomy Blue.
Sytuacja w Sipe Springs nie wyróżniała się niczym szczególnym. Mieli swoją szansę w Arnette i zaprzepaścili ją. Najgorsze było to, że „opis sytuacji” z pewnością pojawi się wkrótce nie tylko na żółtych kartkach wojskowych akt, ale także w gazetach – chyba że zostaną podjęte odpowiednie kroki zapobiegawcze. Starkey nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji, jednak kiedy metaliczny głos umilkł, uświadomił sobie, że doskonale wie, co powinien zrobić. Być może wiedział to już dwadzieścia lat temu. Wszystko sprowadzało się do tego, co najważniejsze, a najważniejsza wcale nie była sama choroba ani fakt, że system bezpieczeństwa jednej z ich stacji zawiódł i będą musieli prowadzić operację zabezpieczającą ze znacznie gorzej wyposażonej bazy w Stovigton w Vermoncie, ani nawet to, że Blue rozprzestrzeniał się błyskawicznie i jego objawy przypominały zwyczajną grypę.
Najważniejsze było…
– Powtórz jeszcze raz, Baza Blue Jeden – powiedział z niepokojem metaliczny głos. – Nie słyszeliśmy odpowiedzi.
Najważniejsze było to, że w ogóle doszło do tego pożałowania godnego wypadku.
Starkey cofnął się w czasie o dwadzieścia dwa lata, do roku 1968. Kiedy był w klubie oficerskim w San Diego, doszły go wieści o Calley i o tym, co się stało w My Lai Cztery. Grał właśnie w pokera z czterema innymi ludźmi, z których dwóch było obecnie członkami Połączonego Dowództwa Sztabów. Rozgorzała zażarta dyskusja, co w tej sytuacji zrobi wojsko – zwłaszcza że w Waszyngtonie trwało wówczas zacięte polowanie na czarownice – i pięciu mężczyzn natychmiast zapomniało o pokerze. Jeden z graczy, który miał bezpośredni kontakt z człowiekiem od 20 stycznia 1959 roku pełniącym funkcję głównego szefa, odłożył swoje karty na wyłożony zielonym filcem stół i powiedział: „Panowie, miał miejsce pożałowania godny wypadek. A kiedy ma miejsce podobny wypadek i jest w to zamieszana jedna z gałęzi naszego systemu wojskowego, nie pytamy o korzenie, ale o to, w jaki sposób powinniśmy poprzycinać gałęzie. Armia to dla nas matka i ojciec. A jeżeli po powrocie do domu znajdujecie swoją matkę zgwałconą albo swego ojca pobitego i ograbionego, zanim zawiadomicie policję czy rozpoczniecie dochodzenie, najpierw zakrywacie ich nagość”.
Starkey nigdy wcześniej ani później nie słyszał równie wspaniałej mowy. Otworzył dolną szufladę w swoim biurku i wyjął cienką niebieską teczkę zabezpieczoną czerwoną taśmą. Na okładce widniał napis: JEŻELI TAŚMA JEST PRZERWANA, NIEZWŁOCZNIE NALEŻY POWIADOMIĆ O TYM WYDZIAŁ BEZPIECZEŃSTWA.
Rozerwał taśmę.
– Jesteś tam, Baza Blue Jeden? – dopytywał się metaliczny głos. – Nie słyszymy twojej odpowiedzi. Powtarzam, czekamy na odpowiedź.
– Jestem, Lew – odparł Starkey.
Otworzył akta na ostatniej stronie i przesunął palec ku dołowi tabeli z napisem w nagłówku: ŚCIŚLE TAJNE DZIAŁANIA W SYTUACJACH WYJĄTKOWYCH.
– Słyszysz mnie, Lew?
– Słyszymy cię, Baza Blue Jeden.
– Troy – powiedział powoli Starkey. – Powtarzam: Troy. Daj znać, czy zrozumiałeś, odbiór.
Odpowiedział mu tylko szum zakłóceń. Przypomniał sobie walkie-talkie, jakie robił z chłopakami z dzieciństwie – dwie blaszane puszki Del Monte i dwadzieścia jardów nawoskowanego sznurka.
– Powtarzam…
– O Jezu! – jęknął jego rozmówca z Sipe Springs, przełykając nerwowo ślinę.
– Powtórz – polecił mu Starkey.
– T…Troy – wystękał tamten. A potem dodał już spokojniej: – Troy.
– Doskonale – odparł Starkey. – Niech Bóg cię błogosławi, synu. Bez odbioru.
– I pana też, sir. Bez odbioru.
Trzask, szum w eterze, jeszcze jeden trzask i w końcu rozległ się głos Lena Creightona:
– Billy?
– Tak, Len.
– Słyszałem wszystko.
– To dobrze – mruknął ze znużeniem Starkey. – Sporządź raport, jeśli uznasz to za stosowne.
– Nie rozumiesz, Billy… Zrobiłeś to, co należało.
– Myślisz, że o tym nie wiem? – odparł Starkey.
Przymknął powieki. Przez chwilę czuł się zupełnie wypruty z wszelkich uczuć.
– Ciebie niech też Bóg błogosławi, Len – dodał łamiącym się głosem.
Wcisnął