Nowy dom na wyrębach II. Stefan Darda
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nowy dom na wyrębach II - Stefan Darda страница 3
Pomimo że się nie spieszył, droga zajęła mu niecałe dwadzieścia minut, więc do dziesiątej pozostał jeszcze ponad kwadrans, który Hubert zamierzał spędzić na rozgrzanym słońcem placu Litewskim. Postanowił kupić gazetę i chociaż pobieżnie dowiedzieć się, co się dzieje na świecie. Ostatnio raczej nie miał głowy do śledzenia bieżących informacji, ale przecież wszystko zmierzało ku normalności, więc trzeba było zacząć żyć tak, jak przed tą całą okropną historią ze śmiercią Marka.
Gdy Kosmala zmierzał w stronę kiosku, usłyszał dobiegające z wysoka znajome odgłosy. Przystanął, skierował wzrok ku górze i dostrzegł na niebie wielki, liczący chyba ze dwie setki ptaków klucz żurawi. Zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek wcześniej miał okazję obserwować w Lublinie przelatujące żurawie i doszedł do wniosku, że raczej nie.
„Na pewno miałem okazję, tylko nie zwracałem na nie uwagi. Wyręby mnie zmieniły i nic już nie będzie takie jak dawniej” – przeszło mu przez myśl, gdy zatrzymał się obok kiosku. Wyjmując z teczki portfel, postanowił, że jeszcze raz przeanalizują dokładnie z Danusią losy domu, który otrzymali w spadku po Marku.
Gdy usiłował wysupłać drobne na zakup gazety, portfel wysunął mu się z rąk i upadł na ziemię. Hubert schylił się, a potem długo mu się przyglądał. Upadający portfel z czymś mu się kojarzył, przywoływał jakąś zamgloną, a jednocześnie bardzo niepokojącą wizję.
Kosmala, nie zwracając uwagi na gazetę, którą już dla niego przygotował kioskarz, odszedł w roztargnieniu, wciąż przyglądając się tak dobrze przecież znajomemu przedmiotowi, a potem przez długi czas stał obok fontanny, wsłuchując się w szmer wody, który akurat w tym momencie nie pomagał ukoić rodzących się gdzieś w podświadomości obaw.
Codziennostki 1996
Sobota, 28 września (przedpołudnie)
Z nieba do piekła.
W kilka dni.
Ledwie mogę utrzymać w ręce długopis. Nie chcę pisać, ale też nie mogę tego nie robić. Przecież nikomu nie mogę opowiedzieć o tym, co się stało.
Pisanie pomaga zebrać myśli.
Nie, jednak nie pomaga.
Nie sądziłam, że mogę się znaleźć w takiej sytuacji.
Boże! Nie wiem, co robić! Czy powinnam się zgłosić na policję?
W Lublinie dwukrotnie wzięłam prysznic, żeby wszystko z siebie dokładnie zmyć. Ale ciągle nie czuję się wystarczająco czysta.
Wyprałam też ubrania. Te, które miałam na sobie, i te, które przywiozłam w torbie. Nawet te nienoszone.
Teraz przyjechałam do Firleja, do mamy, bo tutaj czuję się bezpieczna. Tutaj mnie będzie trudno znaleźć.
Muszę się znowu wykąpać.
Ktoś patrzył z zewnątrz. Wyraźnie widziałam stojącą za oknem postać, ale nie potrafiłabym rozpoznać twarzy. Była jakoś tak dziwnie rozmyta… Poza tym księżyc w pełni świecił za jego plecami. Jego… To na pewno był mężczyzna.
Nie wiem kto. Dlaczego nic nie zrobił? Bał się?
Może on opowie wszystko policjantom? Raz chciałabym, żeby to zrobił, a za chwilę dałabym wszystko, żeby zachował milczenie.
Muszę się zdrzemnąć. Ostatniej nocy, w Lublinie, nie zmrużyłam oka. Tutaj też mi się nie udało. Najlepiej wychodzi mi patrzenie w sufit i bezgłośne, bezłzawe już płakanie. I jeszcze marzenie, żeby cofnąć czas o dwanaście godzin. Przynajmniej o dwanaście.
Jednak nie mogę zasnąć.
Pójdę na spacer. Dziś piękna pogoda. Taka jak przez ostatnie dni w Wyrębach.
Nawet z trudem przychodzi mi napisanie nazwy tego miejsca.
Nie wiem, co będzie dalej.
Zanim pójdę, upiorę jeszcze mój fotel w cinquecento. Do jutra wyschnie.
Mam nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży, ale nic już nie będzie takie jak dawniej.
Ubiegłej nocy umarła jakaś cząstka mnie.
A może nie powinnam wychodzić?
3
To był już drugi egzamin komisyjny w tym miesiącu, podczas którego profesor Kosmala sprawiał wrażenie nieobecnego duchem. Poprzednim razem szczęście mieli studenci Wydziału Prawa, tym razem uśmiechnęło się ono do niedoszłych politologów. Wszyscy zaliczyli bez większych problemów, a po wyjściu ostatnich zdających Hubert natychmiast zapytał dziekana o to, czy może skorzystać z telefonu w jego gabinecie. Kilka minut później wykręcił dobrze mu już znany numer i przestępując nerwowo z nogi na nogę, wsłuchiwał się w beznamiętne buczenie sygnału. Nikt nie odbierał, ale Kosmala wiedział, że w tym przypadku warto poczekać nieco dłużej. Wreszcie jego cierpliwość została nagrodzona.
– Proszę, słucham.
– Dzień dobry, panie Durkacz.
– A dzień dobry, dzień dobry – odparł w charakterystyczny dla siebie sposób gospodarz. – Wcześniej to też pan dzwonił? Słyszałem telefon, ale żem nie zdążył dolecieć.
– Nie, dzwonię po raz pierwszy.
Na łączach zapanowała przerywana jakimiś podejrzanymi trzaskami i szumami cisza. Hubert był tak zaaferowany potrzebą rozmowy z Durkaczem, że zupełnie nie pomyślał o przygotowaniu sobie jakiegoś pretekstu do jej przeprowadzenia. A zapytać tak po prostu o to, co najbardziej go interesowało, przecież nie mógł. Wreszcie go olśniło.
– Panie Józefie, dzwonię, żeby zapytać, czy ta nasza wspólna wycinka w sadzie w Wyrębach jest aktualna… Wiem, że rozmawialiśmy o tym niecały tydzień temu i wstępnie się umawialiśmy na listopad, ale może byśmy to trochę przyśpieszyli? W listopadzie będę miał masę pracy i nie wiem, czy dam radę, a październik mam trochę luźniejszy. – Jeśli chodzi o plany zawodowe, to oba miesiące miały być do siebie bardzo podobne, ale Kosmala chciał jakoś wyjaśnić tę nagłą zmianę. – Poza tym w listopadzie z pogodą może być różnie. Dałby pan radę mi pomóc?
– Czemu nie… No pewno, że dałbym radę, tyle że jak liście spadną, to byłoby dużo mniej szarpaniny. A kiedy dokładnie by pan chciał?
– Tego jeszcze nie wiem… Na razie tylko wstępnie chciałem zapytać.
– Bo wie pan, jakby